Moją
pierwszą, prawdziwą pracą dla The Beatles była ta nad stworzeniem
ścieżki dźwiękowej dla show pod nazwą "Love" Dirque du Soleil. Po
trzynastu latach moje wspomnienia z tego okresu to robienie playbacku z
"Come Together", innymi razy, te dla Paula i Ringo. Ich reakcje zawsze
były bardzo podobne. Za każdym razem, kiedy słuchali, przymykali oczy i
mówili: "Tak, pamiętam ten dzień". I zawsze z uśmiechem dodawali:
"Byliśmy tego dnia naprawdę dobrzy". Tym właśnie jest dla mnie album
"Abbey Road" - zespół o szczytu swoich możliwości twórczych. Beatlemania
i duch jej z wcześniejszych lat może już wtedy wyerodowały, ale
złożoność gry i niezwykła łatwość, z jaką mogli atakować każdy gatunek
muzyczny, osiągnęły zenit.
Myślę, że stary zespół został ponownie zebrany, aby rozproszyć niezadowolenie i frustracje, które im towarzyszyły podczas sesji nagraniowych "Let it Be". Mój ociec, George Martin, miał swobodę nie tylko przy produkcji sesji, ale także do powrotu do swojej znaczącej roli przy aranżacjach muzycznych... i to widać. Powrót inżynierów dźwięku Geoffa Emericka i Phila McDonalda gwarantował precyzję brzmienia, co zostało wsparte instalacją nowej konsoli nagraniowej, modelu TG12345. Nowy sprzęt pozwalał na nagrywanie bardziej złożone. Tak naprawdę, to "Abbey Road" ,na wiele sposobów, stał się wzorcem do tego jak nagrywać albumy na następne 20 lat. Tak, to nadal jest ta sama nienaganna jakoś aranżacji oraz technicznych sztuczek w grze, którą cieszyły nas albumy "Sgt. Pepper" czy "White Album".....
- Więcej na blogu o The Beatles (o albumie z okazji 50-tej rocznicy więcej postów w zakładce MIX)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz