W czasach mojej młodości Robert Redford uważany był za najprzystojniejszego faceta na ziemi. Nie było chyba wtedy tych plebiscytów, które gdzieś od 90's publikował Forbes, Life czy inne magazyny. Był tym kimś kim obecnie czy od około 20 lat jest Brad Pitt, czyli najbardziej pożądany mężczyzna świata przy jednoczesnym posiadaniu blasku jako wybitny aktor jak i osobowość. Kiedyś opublikowałem na blogu post o Redfordzie i Paulu Newmanie (tutaj) - o najwspanialszej przyjaźni w Hollywood. Potem znalazłem w sieci bardzo ciekawy wywiad z Robertem, w którym porusza tą kwestię, więc pomyślałem, że skoro wspomniany post jest jednym z najchętniej oglądanym (niewiele w tamtym tekstu) to może jeszcze jeden post o moim dawnym ulubionym aktorze nie zaszkodzi (ba, takim samym podziwem, szacunkiem darzyłem i darzę Newmana). W artykule, z którego czerpię teraz garściami w tym poście interesujący jest jego początek. Autor artykułu Michael Haney tak opisuje Redforda: Kuszące jest postrzegać Roberta jako Złotego Chłopca. Facet, który nigdy nie musiał się starać o te miano. Dostał to od losu z powodu swego wyglądu, specjalnie się przy tym nie pocąc. Facet,który (wg. pisarza Jamesa Saltera o Redfordzie w wieku 40 lat), który odniósł niesamowity sukces, mający aurę zaczarowanego życia, które wybrał sobie jakby zerkając na podane mu menu.
Rzeczywistość jest bardziej złożona. Syn mleczarza, dorastał w Santa
Monica w Kalifornii. Uwielbiał grać w baseball i otrzymał stypendium
sportowe na Uniwersytecie w Colorado, ale pod koniec pierwszego roku,
tuż po śmierci matki, został wyrzucony z drużyny i poproszony o
opuszczenie szkoły. "Straciłem
stypendium dość szybko po tym, jak odkryłem picie” – powiedział kiedyś.
Zdesperowany by zostać malarzem, wyjechał na studia do Europy, ale jego
zapał tam zgasł. Wrócił do Nowego Jorku, gdzie trafił do teatru. Tam,
występując w inscenizacji "The Seagull" zwrócił na siebie uwagę agenta z
Broadwayu. Zanim pojawił się w "Barefoot in the Park: Neila Simona
zagrał w kilku nieważnych rzeczach. W "Boso w parku" zagrał ponownie w
1967 roku u boku 30-letniej Jane Fondy.
Zanim dwa lata później Redford pokonał między innymi Steve'a McQueena w walce z Paulem Newmanem w "Butch Cassidy i Sundance Kid" w 1966 roku zagrał niewielką rolę w "The Chase" (Obława) znowu z Jane Fondą ale razem z wielkim Marlonem Brando. Western z Newmanem (Redford miał już wtedy 33 lata) otworzył przed nim drogę do niebios kina.W ciągu następnych 10 lat zagrał w najbardziej kultowych filmach lat siedemdziesiątych: The Candidate - Kandydat, Jeremiah Johnson, The Way We Were (z Barbrą Streisand) - Tacy byliśmy, The Sting (Żądło - ponownie z Paulem Newmanem), The Great Gatsby (z Mią Farrow), Three Days of the Condor (Trzy dni kondora z Fay Dunaway, All the President's Men (z Dustinem Hoffmanem), The Electric Horseman (kolejny raz z Fondą) i zaczął definiować wizję męskości z tamtej dekady.
W 1980 Redford był na u szczytu swojej kariery. Czas na wypoczynek, prawda? Błąd. Zamiast tego, w wieku 44 lat, postanowił ewoluować jako artysta, odkryć siebie na nowo jako reżysera. Na swój pierwszy film wybrał osobliwą właściwość: powieść o wrażliwym nastoletnim chłopcu, który wraca do zdrowia po próbie samobójczej i walczy o akceptację i przebaczenie rodziców podczas zakochiwania się. Film "Ordinary People" (Zwykli ludzie) był nominowany do sześciu Oscarów i zdobył cztery, w tym dla najlepszego filmu i najlepszego reżysera.
W następnym roku Redford ponownie zmienił bieg. Umieścił swoją nowo odkrytą siłę za kamerą, aby mentorować nowe pokolenie talentów. „Chciałem zwrócić dług” – mówi. W swojej posiadłości w Utach (2 akry, które kupił w 1961 roku za 500 dolarów) stworzył znane do dzisiaj na cały świat Festiwal oraz Instytut Filmowy Sundance. Dalsza część tekstu to fragmenty wywiadu z 81-letnim aktorem (z 2017 roku). - Miałeś naprawdę mistrzowską wersję życia, prawda?
Redford: Tak, miałem. Wszystko się zaczęło od wyrwania się z LA. W pewnym momencie trochę to rozłaziło się, ale odzyskałem kierunek. Dorastałem
w miejscu, w którym albo miałeś się w nim utopić, albo z niego
wypłynąć. To było środowisko bardzo niższej klasy robotniczej. Nie
byliśmy bardzo biedni, ale byliśmy na dole drabinki. Postanowiłem:
„Wyrwę się z tego i pójdę tak daleko, jak mogę”.
Kiedy byłem dzieckiem, lubiłem rysować. Ale w mojej rodzinie sztuka była
uważana za trywialną dziedzinę. Na zajęciach pod stołem rysowałam, bo
się nudziłam. W trzeciej klasie wezwał mnie moja nauczycielka, który
powiedział: „Panie Redford, może pan pochwali się tym co robi?". Zamiast
mnie zganić, powiedziała: „Zróbmy tak. Umieścimy tutaj sztalugi. W
każdą środę damy ci 15 minut na rysowanie, ale potem musisz obiecać, że
będziesz uważał na lekcjach." To mnie uratowało. Gdyby mnie rozwaliła,
nie wiem, czy bym mógł sobie z tym poradzić, byłem taki młody. Nie
powiedziano mi, że to beznadziejna sprawa. I zdałem sobie sprawę, że
pójdę w tym kierunku, który zaprowadził mnie do Europy. To wszystko,
czego kiedykolwiek chciałem. Powiedziałem: „Chcę po prostu wydostać się z
tego kraju. Chcę dostać się do nowego środowiska, nowej kultury i
spróbować być artystą na nowym terytorium”. Wtedy naprawdę zaczęło się
moje życie. Musiałem żyć z dnia na dzień. Wszędzie jeździłem autostopem.
- Cóż, walczyłeś. Zawiodłeś siebie w swojej sztuce. Z tego, co przeczytałem, byłeś wtedy bliski załamania.
Taa, tam to się wydarzyło. Za bardzo zaufałem jednej opinii, nauczycielowi. To był wielki błąd, dopóki mi o tym nie przypomniał. Miałem te wszystkie swoje płótna, które chciałem mu pokazać, a jego rozczarowanie było druzgocące. Powiedział: „W zasadzie kopiujesz mnie”. Nie byłem tego świadomy. To było takie wstrząsające, bo miałam tylko 19 lat. Pomyślałam sobie, dosyć! A potem przyjechałem do Nowego Jorku. Ale zanim to zrobiłem,byłem wciąż w Europie.Wciąż pamiętam: byłem w Cannes, jeździłem autostopem i nie było mnie stać na pokój. Spałem pod molem, w śpiworze, w dzień łaziłem po ulicach. I spotkałem tę starszą kobietę; musiała być o 20 lat starsza ode mnie. Prowadziła mały sklepik. W każdym razie zaprzyjaźniliśmy się, a potem bardzo się zbliżyliśmy, więc przez jakiś czas tam mieszkałem. Kiedy spacerowaliśmy mówiła do mnie: „Dlaczego jesteś nieszczęśliwy? Masz zawsze opuszczoną głowę. Unieś podbródek. Spójrz na słońce”. Nie byłem tego świadomy. Kiedy mi to powiedziała, podniosłem głowę i nagle wszystko zaczęło się zmieniać. To tylko chwila, postać, która pojawiła się i odeszła w moim życiu. Ale kim była i czego mnie nauczyła, miało ogromny wpływ. "Dlaczego jesteś przygnębiony?" Zawsze o to pytam. Chodzi o te przypadkowe spotkania w życiu i nie możesz oprzeć się myśli, że z jakiegoś powodu ktoś po prostu szturchnął cię na ścieżce i gdyby nigdy cię nie szturchnął...
Musisz chcieć być szturchniętym. Musisz być otwarty, a kiedy zostaniesz szturchnięty, bądź gotów tam iść. Jeśli zamkniesz, jaki to ma sens?
- Wiem, że twój ojciec rzucał na ciebie cień, nie zachęcał do uprawiania sztuki...
To nie była jego wina. Musiałem się wydostać z domu. Musiałem dostać się do czystej, pustej przestrzeni, ponieważ jego dom był zajęty myślami, z którymi się nie dzieliłem. Mój ojciec dorastał w biedzie w Nowej Anglii. Jako nastolatek został wysłany do Kalifornii, ponieważ nie było ich stać na wychowanie dwóch synów. Był śmiertelnie przerażony ubóstwem. Podejmował prace, które były bezpieczne. Kiedy odszedłem z domu musiałem wyglądać dla niego strasznie.Myślał, że nie dam sobie rady. Chciał, żebym była bezpieczny, żebym pojechała do Stanford. Miałem szczęście, że dotarłem do Boulder w Kolorado.
Robił tylko to, co uważał za słuszne. Zajęło mi trochę czasu, aby to w pełni zrozumieć. Pomyślałem, że najlepiej będzie pojechać do Europy, gdzie nikt mnie nie zna. Uwielbiam to uczucie. Kiedy byłem we Francji, potem we Włoszech i Hiszpanii, miałem pociechę — to też było trochę przerażające — że wiedziałem, że nikt nie wie, gdzie jestem, nikt mnie tu nie zna...
- Czy nadal słyszysz w głowie negatywny głos ojca? Nadal słyszę jego głos. Nie wyprzedzasz tych głosów. W mojej rodzinie nastąpił podział, który trochę mnie zabolał. Moja mama pochodziła z Teksasu — totalnie towarzyska, pełna życia, pełna radości, cały czas podejmująca ryzyko, zachęcająca mnie do tego. Mój ojciec był bardziej zaniepokojony tym, by nie podejmować ryzyka, bo to mogłoby postawić cię w strasznym miejscu. Mój dziadek i Eugene O'Neill byli bardzo bliskimi przyjaciółmi. Było więc dużo poezji, ale przede wszystkim ten podły dowcip, który miał mój tata i mój dziadek. Mimo że mój tata był konserwatystą, był bardzo dowcipny, z takim mrocznym poczuciem humoru.
Odziedziczyłam to, ale odziedziczyłam też ducha mojej mamy „Chodź, zróbmy to!” Moja mama czuła, że mogę zrobić wszystko. Była jedyną osobą, która mi to powiedziała, jedyną, która naprawdę wierzyła, że zamierzam coś osiągnąć. Zachęcała mnie do ciągłego bycia otwartym. I jako nastolatek przyjąłem to wszystko za pewnik.
Kiedy umarła — umarła, gdy była bardzo młoda, a ja miałem 18 lat — żałowałem, że nie mogłem jej za to podziękować. Kiedy dorosłem i zdałem sobie sprawę, co się stało, co próbowała zrobić, zdałem sobie sprawę: „O mój Boże, ona naprawdę zachęciła mnie do wyjścia tam i zaryzykowania”. Idąc w życiu, myślisz o żalu przed pójściem spać w nocy. Zbyt późno zdałem sobie sprawę, że odegrała bardzo pozytywną rolę w moim życiu i nie mogłem jej podziękować...
Miałem dużo szczęścia, bo miałem wspaniałe relacje z ludźmi, z którymi pracowałem. Ale nic nie przetrwało tak jak moja przyjaźń z Paulem Newmanem. Nic nie przetrwało tak, jak nasze połączenie. Przeszło w przyjaźń filmową, w przyjaźń osobistą. Weszło w nas bardzo głęboko. Zmienił moje życie: zgodził się, żebym to ja zagrał z nim w filmie [Butch Cassidy i Sundance Kid], w którym nie powinienem był być. Był taki hojny. Studio chciało Steve'a McQueena, chcieli Marlona Brando, chcieli ludzi o wielkich nazwiskach. A ja przecież takiego nie miałem. Zrobiłem tylko "Boso w parku". Byłem o 11 lat młodszy od Paula i [reżysera] George'a Roya Hilla. Spotkaliśmy się i zajarzyło. Chciał mnie. A potem [scenarzysta] William Goldman chciał mnie, ale studio nie: „Nie możemy umieścić nazwiska Paula obok kogoś nieznanego”. George powiedział: „Chodźmy spotkać się z Paulem”. Paul i ja spędziliśmy razem wieczór, pijąc i rozmawiając. Potem zakomunikował tym ze studia: „Chcę zagrać z Redfordem”. Wstawił się za mną. Nic mi nie zapłacili. [Śmieje się] Prawie musiałem zapłacić za grę w tym filmie. Ale ta jego wspaniałomyślność, hojność naprawdę mocno mnie uderzyła, że mógł być tak szczodry i mieć taki rodzaj uczciwości. A potem, już po filmie, oboje odsunęliśmy na bok nasze filmowe persony i po prostu zostaliśmy przyjaciółmi. Stworzyliśmy tę relację, która była pełna żartów i sztuczek, po prostu świetnej zabawy. Zamieniło się to w długoletnią przyjaźń, która wciąż istnieje, mimo że nie ma go już z nami. Myślę o nim. I zawsze będę mu wdzięczny za to co zrobił dla mnie. - Czy udzielał ci jakichś mądrych porad?
Cóż, wszystko z nim było wielką sprawą, choć zawsze był pokorny. To robiło na mnie spore wrażenie. Nigdy nie czułem, że jest zarozumiały, że sława uderzyła mu do głowy.
Opracował swój sposób zachowywania się w miejscach publicznych oraz sposób na bycie osobą prywatną. Przyjaźń była dla niego bardzo ważna, a umiejętność bycia uczciwą, prywatną osobą była dla niego bardzo ważna, Byy być autentyczną osobą, a nie zachowywać się jak gwiazda. W życiu prywatnym był po prostu sobą. Bardzo, bardzo skromny. Myślę, że pod tym względem skorzystałem z tej przyjaźni. Był po prostu normalnym facetem z tradycyjnego amerykańskiego Południa.
- Czy pomysł wspólnego zagrania w "The Sting" (Żądło) wyszedł od waszej dwójki ?
Scenariusz najpierw pojawił się u mnie. To, co było naprawdę fascynujące, to fakt, że kiedy robiliśmy "Butch Cassidy", studio mnie nie chciało. Po jego sukcesie moje imię wzrosło. Paul nie radził sobie tak dobrze w swoich ostatnich kilku filmach, więc kiedy przystąpiliśmy do "The Sting", studio chciało mnie, ale nie byli skłonni zapłacić Paulowi kwoty, której żądał. Byłem w stanie przekazać mu część z mojej gaży, aby mógł wystąpić w filmie. Ponieważ liczyła się tylko przyjaźń.
Polecam obejrzeć na portalu Youtube uroczystości uhonorowania nagrodą wniesienia rozwoju do amerykańskiej kultury (contributions to American culture) w Kennedy Center Paula Newmana (razem z żoną Joanne Woodward) oraz Roberta Redforda. W obu uroczystościach obaj aktorzy przemawiali w hołdzie zasług tego drugiego i to jak:
- Jak chcesz być zapamiętany? Ze swojej pracy. To, co naprawdę się liczy, to twoja praca. A dla mnie liczy się praca. Nie patrzę na koniec: „Co ja z tego wyniosę? Jaka będzie nagroda?” Po prostu patrzę na moją pracę, na przyjemność z wykonywania pracy. I na tym polega zabawa: wspinanie się na górę to zabawa, a nie stanie na szczycie. Nie ma dokąd pójść. Ale wspinanie się, ta walka, to dla mnie zabawa. To dla mnie dreszczyk emocji. Ale kiedy to się skończy, to już koniec. Nie lubię zaglądać poza ten obszar.
- Czy mogę spytać się o twoją opinię na temat innych aktorów. Meryl Streep?
Najwyższa półka. Meryl jest tak kompletna, jak to tylko możliwe, ponieważ sprawiła, że jej gra we wszystkim jest całkowicie idealna. Przede wszystkim talent. I to, co podziwiam w Meryl, to to, że skupiła się na tym i rozwinęła to do perfekcji. Postawiła sobie za cel być naprawdę dobra w swoim rzemiośle. I ona jest.
Wielowymiarowy, jest tak wszechstronnie utalentowany. Kiedy zobaczyłem "La La Land", nie wiedziałem, że potrafi grać na pianinie. Wiedziałem, że może robić te wszystkie inne rzeczy. Jest wspaniałym aktorem. Lubię go oglądać. Jest naprawdę świetny.
- Brad Pitt.
To osobista przyjaźń, która zaczęła się dawno temu, kiedy wprowadziłem go do "A River Runs Through It". Nie był wtedy znany. Pracując z nim wtedy, następnie obserwowanie jego kariery, obserwowanie także, jak przechodzi przez te wszystkie zwroty akcji w jego prywatnym życiu, które następują po sukcesach - to fascynujące. Straciłem kontakt z Bradem.
Ale co jakiś czas go widuję i zawsze jest świetnie. I jest ten wzajemny szacunek, który jest pomiędzy nami od samego początku. Ale ilekroć widzę Brada, to, co wydarzyło się pomiędzy, nie istnieje. Jest jakby wszystko zaczynało być na samym początku .
- Co w nim dostrzegłeś, kiedy go angażowałeś?
Postać, którą zagrałbym, gdybym był młodszy. Postrzegany jako złoty chłopiec, ale mający ciemną stronę. Czułem, że potrzebujemy kogoś, kto wydaje się być złotą postacią, a potem dowiemy się, że jest w nim wada, która doprowadzi do jego śmierci. Brad miał to. Kiedy po raz pierwszy wszedł, rozejrzał się wokół siebie. Powiedziałem sobie: Tak, to on. Odniesie sukces”.
Redford, ikona męskości, stylu, urody, klasy i wybitnego aktorstwa. No i reżyserii... Pitt chyba nie zrobił sam żadnego filmu, prawda? Choć Brad chyba "ładniejszy". Anna
OdpowiedzUsuńPiękny post o cudnym aktorze. Wspaniały blog z klasą.
OdpowiedzUsuń