Wyszukiwanie : .Szukaj w blogu.

2. Szukaj w blogu - zbiórczo

DLACZEGO TEN MARSZ JEST WAŻNY?

 

Pozwoliłem sobie tutaj zacytować wprost z Gazety Wyborczej umieszczony tam artykuł p. Pawła Gawlika pt. "Koniec hamletyzowania". Mam nadzieję, że Autor oraz sam Wydawca nie będzie miał mi tego za złe. Bo chodzi o to, żeby ten tekst przeczytała jak największa liczba odbiorców, może zdegustowanych do samej Gazety,  może do Donalda Tuska, do samej idei marszu, do opozycji. Dzieją się teraz w naszym kraju sprawy ogromnie ważne, definiujące naszą i naszych dzieci przyszłość. Artykuł ten jest moim zdaniem bardzo ważny. Dlaczego, sami oceńcie. Kto wie, czy takie posty będę mógł zamieszczać na blogu jeśli sprawy w wyborach nie potoczą się po mojej myśli. W tym samym numerze znakomity również artykuł Jacka Żakowskiego "Duda podpisał LEX-TUSK bo gra w inną grę". jego początek to ten ekran:
 



KONIEC HAMLETYZOWANIA

Paweł Gawlik




Pierwsze lata drogi zawodowej za rządów PO wykształciły we mnie awersję do jej lidera. Ale odpisanie przez prezydenta "lex Tusk" zmienia wszystko - pójdę na marsz 4 czerwca, by okazać mu wsparcie

Na rynek pracy wchodziłem za rządów Donalda Tuska. Od władzy komunikat dostawałem wówczas niezmienny: „Dla pana są śmieciówki, etaty są dla zarządu". Pamiętam, jak słuchałem kolejnych konferencji prasowych z nadzieją, że premier zajmie się tym najistotniejszym dla mnie wówczas problemem – żebym, zaczynając zawodowe życie, miał jakieś realne perspektywy na normalną, płatną pracę. Niezmiennie dowiadywałem się, że to luksus, na który nie można sobie pozwolić, bo „to nie jest czas na podnoszenie kosztów pracy" (2012 r., a więc miałem już 28 lat, pracowałem na śmieciówce za niecałe 2000 zł na rękę i słyszałem tę mantrę od połowy dekady), bo „nie będziemy proponowali żadnych zmian, dopóki nie będziemy mieć pewności, że to nie wpływa negatywnie na rynek pracy" (2013 r.), itd.

Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale rynek pracy wyglądał wówczas tak, że jedna z dużych telewizji oferowała płatne staże, w których to pracownik miał płacić za możliwość pracy. Słuchając kolejnych wystąpień premiera, zaciskaliśmy tylko bezsilnie pięści.

Nikt w moim środowisku w słowa Tuska nie wierzył

Gdy w 2014 roku pod wpływem PSL Tusk zapowiedział zajęcie się problemem śmieciówek, zacytowałem jego słowa bez komentarza na Facebooku. Przeglądam dziś stare komentarze moich rówieśników pod tamtym wpisem: „Propozycja rozpoczęcia początku wstępu do końca śmieciówek. Brzmi obiecująco", „Zrobią jak ze związkami partnerskimi. Będzie projekt, który przepadnie w pierwszym głosowaniu, bo cokolwiek. To puste słowa", „Jakieś wybory się zbliżają czy coś? Jeżeli premier nagle zmienia mocno swój PR, to wiedz, że coś się dzieje", „Taaaa, jasne. Od 10 lat podpisuję z moją firmą co miesiąc umowę o dzieło, a jak zaszłam w ciążę, to dyrektor HR roześmiał mi się w twarz. Za to jak założyłam działalność gospodarczą, żeby mieć szansę na jakiekolwiek pieniądze z zasiłku, to przeczytałam, że ZUS ma mnie za wyłudzaczkę. Panie premierze, i co pan na to?".

Ten dawny wpis przypomina ówczesne silne emocje – nikt w moim otoczeniu w jego zapowiedzi nie wierzył, ale wszyscy mieli dość zwodzenia i braku jakiejkolwiek stabilności. Jednocześnie państwo za rządów Tuska odchodziło w dyplomacji od polityki stawiania praw człowieka na piedestale na rzecz biznesu (czyli interesów bogaczy, którzy dawali nam śmieciówki). Dokładnie dziesięć lat temu, w rocznicę masakry na placu Tiananmen, w Chinach gościła delegacja pod kierownictwem marszałek Ewy Kopacz, by podpisać szereg biznesowych umów. Donald Tusk zadeklarował wówczas: „Biorę odpowiedzialność na siebie za wytyczenie takiej linii wyraźnej naprawy relacji polsko-chińskich" i dodał: „Mi osobiście zależało na tym, aby nasza troska o prawa obywateli i demokrację była troską, która nie zamienia się w taką naiwność – my się troszczymy, a inni wygrywają tę wielką konkurencję na biznes z Chinami".

Dziś taki wyjazd nie wzbudziłby może wielkiego poruszenia, ale wtedy była to ogromna zmiana, która wywołała liczne protesty. Było to odejście od ideałów, które przyświecały polskiej inteligencji, mającej dotąd pewien wpływ na charakter polityki. Czuliśmy, że państwo nie tylko nie daje nam osobiście jakichkolwiek gwarancji bezpieczeństwa, ale też odwrót od praw człowieka powoduje, że trudno się w ogóle z nim utożsamiać.

To tylko jedna strona medalu. Drugą jest „zielona wyspa" – przeprowadzenie Polski przez trudny globalny kryzys gospodarczy suchą stopą – nie wpadliśmy w głęboką spiralę bezrobocia, jak np. Hiszpania etc. Rozumiem więc ówczesne obawy Tuska, ale przedstawiam tu swoją osobistą perspektywę: człowieka, który chce uczciwie ułożyć sobie życie i spotyka się z całkowitym lekceważeniem ze strony władzy.

Wolnoamerykanka z czasów PO jest dziś nie do wyobrażenia

Za rządów PiS – poza wszystkim innym, o czym zaraz – te reguły gry zmieniły się do tego stopnia, że dziś trudno sobie wyobrazić tamte realia rynku pracy. Ważna zmiana została przepchnięta jeszcze przez PSL pod koniec rządów z PO, mimo oporów głównej partii (oskładkowanie śmieciówek), drugą ważną zmianę – wprowadzenie minimalnej płacy godzinowej – wprowadził już PiS.

Znaczenie miały też zapewne retoryka PiS i przewidywania przedsiębiorców – firmy odchodziły od śmieciówek, obawiając się, że inspekcja pracy czy inne instytucje kontrolne wykażą z łatwością, że obchodzą system, utrzymując na śmieciówkach ludzi wykonujących de facto pracę etatową. Swoje zrobiły czynniki demograficzno-makroekonomiczne, ale faktem jest, że wolnoamerykanka z lat rządów PO jest dziś nie do wyobrażenia. Pamiętam zdziwienie starszego ode mnie pokolenia, że takim oburzeniem zareagowaliśmy na wypowiedź Bronisława Komorowskiego: „Zmień pracę, weź kredyt". Ona była kwintesencją tej polityki, która zamykała oczy na problemy systemowe i mówiła niezgodnie z prawdą: „Wszystko jest kwestią twojej pracowitości i zaangażowania".

Z tych formacyjnych dla mojego politycznego myślenia lat wyszedłem z przekonaniem: „Tusk nie jest zainteresowany moim głosem, a ja nie jestem jego elektoratem". I z głęboką awersją do tego polityka.

Pożera nas pisowski Lewiatan

Jednak gdy PiS zaczął rozmontowywać wszystkie bezpieczniki demokracji (dzisiejszego chaosu i – zgadzam się – zamachu stanu nie byłoby, gdyby wcześniej nie rozmontowano Trybunału Konstytucyjnego, nie upolityczniono totalnie prokuratury, nie zamieniono mediów publicznych w narzędzie tępej propagandy itd.), stało się jasne, że w miejsce regularnego poniżania przez partię władzy przychodzi zagrożenie gorsze: rządy wszechwładne, nieuznające jakiejkolwiek kontroli nad sobą.

Casus wypadku z udziałem premier Beaty Szydło i Sebastiana Kościelnika był dla mnie jasny: jesteśmy w „Lewiatanie" – wizja z tego koszmarnego rosyjskiego filmu realizuje się tu i teraz. Przypomnę: władza, która może wszystko, niszczy tam człowieka, bo ten nie chce sprzedać działki, którą upatrzył sobie jakiś dygnitarz.

I to, że przypadkowe wejście w drogę jakiemuś politykowi może oznaczać, że nie ma jak dochodzić swoich racji, jest daleko bardziej niekomfortowe niż to, że rządzi nami choćby i beznadziejna partia. Bo beznadziejną partię można od władzy odsunąć, np. przy urnie wyborczej. A w obecnej sytuacji, po latach rządów PiS i domykania propagandy informacyjnej, nie jest to już zupełnie oczywiste.

Powrót Tuska do polityki krajowej mnie nie ucieszył („dlaczego PiS od władzy ma odsuwać ten, który najbardziej mną pogardzał?") i do pewnego momentu atawistycznie dystansowałem się od PO, a hasła innych partii opozycyjnych w rodzaju „nie będzie powrotu do czasów sprzed 2015 roku" padały u mnie na podatny grunt – po prostu potrzebowałem tego zabezpieczenia. Wkurzały mnie tanie chwyty stosowane wobec lewicy czy Szymona Hołowni albo forsowanie jednej listy, politycznie dającej Tuskowi możliwość zmonopolizowania opozycyjnej sceny politycznej. Perspektywa prostej zmiany rządu PiS na PO budziła we mnie zwyczajny lęk.

Podpis prezydenta pod tzw. lex Tusk zmienia wszystko

Wizja pójścia w marszu 4 czerwca była mi odległa, bo nie lubię pielęgnować w sobie syndromu sztokholmskiego. Ale podpis prezydenta pod tzw. lex Tusk zmienia wszystko.

Pójdę tam i nie będę udawał, że to nie dla Tuska. Oczywiście, że też dla niego, bo jest liderem najsilniejszej partii na opozycji, a wobec likwidacji normalnego procesu demokratycznego (a tym był de facto podpis pod ustawą o sądzie kapturowym) wsparcie Tuska jest koniecznością. Pójdę tam dla Tuska wiozącego ze sobą do Senatu skrajnie konserwatywnego Romana Giertycha. To, że Tusk – mając do wyboru stanie przy zapowiedziach liberalizacji prawa aborcyjnego albo wciskanie na siłę do polityki swojego adwokata, otwarcie chwalącego zakaz aborcji – wybrał tę drugą opcję, nie budzi we mnie zdziwienia. Ale mimo to nie będę udawał, że palę, ale się nie zaciągam. Bo milszy jest mi Tusk niż życie przez kolejne dekady w kraju, w którym każda instytucja jest w pełni kontrolowana przez klikę kumpli Jarosława Kaczyńskiego i nie ma żadnej innej instancji odwoławczej.

Krótko mówiąc: pójdę dla Tuska choćby po to, żeby za kilka lat móc go przy urnie odwołać ze stanowiska. Bo przy wszystkich negatywnych emocjach daje mi on tę jedną, najważniejszą gwarancję.


09. MOJA PLAYLISTA OSOBISTA - rockowe, choć nie tylko zakamarki. Barca '2023 !!!

 

 

Do powrotu na całego do polskiej muzyki skłonił mnie trzeci top wszech czasów polskich przebojów Radia 357. Jestem sponsorem i tego radia i Nowego Światu więc wypadało posłuchać tego co słuchacze w tym roku wybiorą. Poprzednich dwóch nie słuchałem. Piękna sprawa, wrócił klimat topów z Trójki, List Przebojów z Niedźwiedziem. Tutaj Pan Marek (podoba mi się tak nazywanie go) także prowadził. Jak zawsze z klasą, profesjonalnie, ciepło. Podkreślam to gdyż niespecjalnie podobają mi się i audycje i samo prowadzenie tego topu przez p. Piotra Stelmacha. Tomkiem Beksińskim nigdy nie będzie, choć próbuje i jego przedłużające się przebywanie na antenie przed każdą zapowiedzią lekko irytuje, styl, to co i jak mówi, ale cóż to moje tylko odczucia. Reszta prowadzących równie dobra jak p. Marek, zwłaszcza pani Katarzyna Borowiecka. Wracając do polskiej muzyki, to odnalazłem większość płyt, z których repertuar składał się na wspomniany wyżej top i przy okazji odnalazłem kilka perełek. Dzisiejsza playlista to przede wszystkim Grzegorz Markowski, z Perfectem oraz w zespołach, efemerydach, w których próbował się wokalista odnaleźć po rozstaniu z Hołdysem. Zbyszek w jednym pięknym, smutnym w swej treści numerze "Kuba". Polecam wszystkie piosenki i ciekaw jestem czy pamiętacie RSC lub Bank ?



Roxa - "A ona tańczy"
Big Day - "Gdy kiedyś znów zawołam Cię"
Turbo - "Smak ciszy"
Grzegorz Markowski i Samolot - "Mijasz mnie"
Martyna Jakubowicz - "Kołysanka dla misiaków"
Bank - "Powiedz mi coś o sobie"
RSC - "Życie to teatr"
Grzegorz Markowski i Hazard - "Ciągły ból głowy"
Perfect - "Nie patrz jak ja tańczę"


Bank - "Ciągle ktoś mówi coś"
Mech - "Czy to możliwe"
Rezerwat - "Obserwator"
Universe - "Mr. Lennon"
Jan Borysewicz - "Bez satysfakcji"
Perfect - "Nasza muzyka wzbudza strach"
Zbigniew Hołdys - "Kuba"
Szymon Wydra - "Życie jak poemat"
Izabela Trojanowska - "Na bohaterów popyt minął"
Piotr Bukartyk - "Małgocha"
Bank - "Mija czas i nic"




I tak przy okazji. Robert mistrzem Hiszpanii. Wszystko wiadomo, prawda?
 


4. MÓJ TOP 40 - BEE GEES (10-1)

 

 


Czwarty i ostatni post z serii widniejącej w tytule. Słuchając, "przeglądając" całą dyskografię zespołu braci (wpadła mi w ucho bardzo piosenka solowa Robina, "Kathy's Gone") zorientowałem się, że spokojnie mógłbym ułożyć TOP50 czy nawet TOP60 bez obawy, że znalazłyby się na nim utwory mierne, mało godne uwagi, wypełniacze zestawienia. Polecam zapoznać się z pełną dyskografią zespołu. Jedna uwaga. Od dwóch lat w internecie pojawiała i pojawia się (filmiki para-dokumentalne) informacja, że po długiej chorobie odszedł ostatni z braci, Barry. Mnóstwo na ten temat artykułów potwierdzających tą tezę, więcej jednak solidnych, prawdziwych źródeł (w tym od samej rodziny muzyka) i one są prawdziwe, że muzyk wciąż żyje, ma się dobrze czy jest bezpieczny na łamach swojej choroby. W jednym z ostatnich wywiadów, z 2021 bodajże, tym jedynym od wielu lat (link tutaj) Barry nie wygląda najlepiej. Smutny, ale bardzo szczery wywiad. Mnie najbardziej poruszyły słowa Barry'ego, że bardzo żałuje, że w tym czasie kiedy odchodzili Maurice, potem Robin, nie był z nimi w najlepszych relacjach i musi z tym żyć. Tak, ostatnia refleksja. W opisie jednej z piosenek wspomniałem, że Robin odszedł z Bee Gees w 1971, powrócił w 1975. Z powodu niesnasek między nim a Barry'm o rolę frontmana grupy. Niezależnie od faktu, że się pogodzili z korzyścią dla nas, gdyż od tamtego comebacku Robina rozpoczął się etap największej popularności, co zaowocowało pod koniec ich kariery orderami MBE dla Robina i Barry'ego, oraz dla tego ostatniego tytułu szlacheckiego Wielkiej Brytanii, to oglądając koncerty Bee Gees, te z drugiej połowy lat 70-tych i późniejsze, nigdy nie zauważyłem jakiegoś specjalnego "ciepła" pomiędzy Barry'm i Robinem. Unikają spoglądania na siebie,  jakiegoś kontaktu, choćby poklepania się, przytulenia itd (poza finalnymi ukłonami czy śpiewem a capella przy jednym mikrofonie). Inaczej widać te relacje na scenie tej dwójki z Maurice'm. Może mi się tylko wydaje...

Pomnik braci Gibb na Isle of Man, gdzie się urodzili.

10. TOO MUCH HEAVEN


Singiel:
1978
Album: Spirits Having Flown
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:58" 

 

 

 

Pamiętam dokładnie pierwsze odsłuchanie tej piosenki. Na łamach swojej audycji w Trójce puścił ją pan Piotr Kaczkowski. Było to o tyle zaskakujące, że p. Piotr raczej w swoich playlistach nie umieszczał zbyt często piosenek popowych, choć także u dzięki niemu usłyszałem w "Mini-Maxie" Human League i "Don't You Want Me" a nawet "Last Film" Kissing The Pink. "Too Much Heaven" określił, o ile dobrze pamiętam, mianem majstersztyku wokalnego i trudno się z nim nie zgodzić prawda. Obowiązkowy numer "wolnych tańców" na dyskotekach. Numer 1 w Ameryce, numer 3 w Wielkiej Bryatnii. Era disco i Bee Gees! Piosenkę bracia napisali dla organizacji UNICEF i wykonali ją w styczniu 1979 na specjalnym koncercie, clip niżej, niestety z palybacku. Zdaniem Robina to jego ulubiona piosenka zespołu.

 


 9. LOVE SO RIGHT


Singiel:
1976
Album: Children of the World
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 3:34" 

 

 

 

Krótko, piękna miłosna piosenka braci, kojarzona zawsze przeze mnie z drugą, bardzo podobną, pochodzącą z poprzedniego roku, "Fanny (Be Tender with my Love).  Harmonie wokalne! Wysoka pozycja nr 3 w Ameryce, tylko 41 w Wielkiej Brytanii.

8. HOW DEEP IS YOUR LOVE



Singiel:
1977
Album:
Saturday Night Fever
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:02" 

 

 

Pierwszy singiel i numer 1 z filmowego albumu "Gorączka Sobotniej Nocy", wydany kilka miesięcy przed premierą filmu.  Obok dwóch przebojów filmowych, "Stayin' Alive" oraz "Night Fever" piosenka ta znalazła się na TOP100 Wszech-czasów amerykańskiego Billboardu.  Ulubiona piosenka zespołu Barry'ego. Klasyk! Któż nie zna tej piosenki. Prawdopodobnie obok "Staying' Alive" najbardziej rozpoznawalny numer braci. Scena samotnego Johna jadącego metrem przy taktach tej piosenki oraz jego słynny taniec solowy  przy "You Should Be Dancing"  to dwie najbardziej ulubione sceny z tego filmu zdaniem fanów na całym świecie. Wspomniałem wcześniej, że miałem okazję zobaczyć na żywo klawiszowca Bee Gees Blue Weavera, razem z włoskim zespołem Tribute to Bee Gees. Choć przy "How Deep Is Your Love" jako twórców wspomina się tylko trójkę braci, to Weaver miał spory wkład w powstanie tej piosenki. Ale taka jest rola muzyków sesyjnych bądź drugoplanowych członków zespołów, że często ich wkłady muzyczne są pomijane przy określaniu twórców piosenki a więc tantiemów. Inna sprawa, że proces powstawania piosenki jest skomplikowany i twórcy, tak było podobno w przypadku tej piosenki, na gorąco komponują korzystając z fragmentów czy pojedynczych akordów granych im na życzenie przez instrumentalistów.  Piosenka miała być przeznaczona dla Yvonne Elliman, na szczęście tak się nie stało, Yvonne otrzymała "If I Can't Have You". 



7. IF I CAN'T HAVE YOU  /    DOGS




Singiel:
2001
Album: Their Greatest Hits: The Record
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 3:22" 
 

 

Piosenkę pierwszą odkryłem na drugiej stronie singla "Staying Alive". Znałem już wtedy cały album "Saturday Night Fever"  i obie piosenki z filmu napisane przez braci Gibb dla Tavares,  "More Than A Woman" oraz Yvonne Elliman, "If I Can't Have You" specjalnie nie przypadły mi do gustu. Tak na marginesie, to z soundtracku prócz przebojów Bee Gees podobały mi się "A Fifth of Beethoven" Waltera Murphy oraz "Boogie Shoes" K.C. & The Sunshne Band.  Z "If I Can't Have You" jest podobnie jak z "Emotions". Własne wersje swoich piosenek podarowanych innym bracia Gibb nagrali lata później. "Emotions" Samanthy Sang jest wcale nie gorsza niż wersja autorska, "If I Can't Have You" Elliman zupełnie mnie nie porywa choć na fali popularności filmu i Bee Gees osiągnęła w Ameryce numer 1 (dwa lata wcześniej również dzięki piosence Bee Gees, "Love Me" ta amerykańska piosenkarka odniosła spory sukces, bo miejsce nr 14 na listach Billboardu).  To był okres, w którym wszystko czego dotknęła zdolna trójka braci zamieniało się w złoto. W miliony dolarów. Dla porównania posłuchajcie także wersji Yvonne.

 
DOGS
 

Album:
Mr. Natural, 1974
Kompozycja: Barry & Robin, 3:43"

Piosenka dodana do topu już po jego finalnym zakończeniu.  Obiecuję, że ostatnia. "Dogs" po prostu nie znałem, ale po pierwszym przypadkowym jej przesłuchaniu wiedziałem, że to na pewno piosenka z top10 nagrań tego zespołu.  Pochodzi z 1974 roku, kiedy Bee Gees byli tuż tuż przed swoją muzyczną "transformacją" . Kompozycja tylko dwójki braci w niczym się nie różni od tych największych przebojów całego zespołu (tria) sprzed epoki disco, choć jeśli wsłuchacie się w chórki Barry'ego w piosence, to już gdzieś tam usłyszycie wyższe tony, próbki możliwości wokalnych najstarszego z braci. Jeszcze nie falset, ale blisko, blisko...
 Może to na tym albumie "Mr. Natural" Arif Mardin usłyszał to co ja i dlatego na następnym kazał spróbować braciom śpiewać falsetami. Piosenka nie jest żadnym hołdem dla naszych czworonożnych psiaków, opisuje trudniejsze problemy podmiotu lirycznego piosenki, zdawkowo nawiązując do wierności czy cech naszych mniejszych przyjaciół. Utwór przede wszystkim jest piękny melodyjnie a śpiew Barry'ego swoją zwyczajną barwą głosu urzeka. Każda część piosenki jest bardzo chwytliwa, choć oczywiście czeka się na końcowy refren. Zabrakło mi tutaj ładnego sola gitarowego, choć wiem, że takich w dyskografii braci jak na lekarstwo.






6. ALONE

 


Singiel:
1997
Album: Still Waters
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:49"  
 
 

 

Ostatni wielki przebój braci. Robin i Barry w rolach głównych jak zawsze. Numer 5 w Wielkiej Brytanii. Znakomity.

 


5. I'M SATISFIED



Album:
Spirits Having Flown, 1978
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 3:55" 

 

 

Muzyka braci to prócz pięknych harmonii, nigdy banalnych tekstów przede wszystkim ich śpiew. Harmonie, które w ich okresie tzw. ery disco, falsetowe, śpiewane w większości przez wielokrotnie nagrywanego Barry'ego uwodzą. W tym utworze osiągają poziom mistrzowski. Skala wokalna najstarszego z braci imponuje. Piękna miłosna, bardzo radosna ballada, najbliższa soulowi, jak to tylko możliwe. Soulowi a la Gibb Brothers.  Utwór wydany na najlepszym ich albumie nie mógł się znaleźć na singlu, ale zawsze mnie zastanawiało, że nie znalazło się dla niego miejsce na żadnej składance zespołu z ich największymi hitami. Na koniec dodam, że z utworem tym mam tak, że gdy przychodzi okazja, że mogę go wysłuchać (radio, internet, składanka aktualnie słuchana itd), zazwyczaj słucham kilka razy, bo trudno mi po porzucić tylko po jednym przesłuchaniu. Raz nie wystarczy. Nie tylko ja tak mam, gdyż na youtube znalazłem clip audio, w którym ktoś połączył ze sobą piosenkę chyba 5, może więcej razy. Rozumiem to. 

 

4. NIGHTS ON BROADWAY



Singiel:
1975
Album: Main Curse
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 3:20" 

 

 

 Drugi singiel z ich pierwszego albumu po tej ich niesamowitej transformacji. Na poprzednim wciąż przynudzali w swoim starym stylu, choć piosenka "Dogs" czaruje. W tej piosence po raz kolejny zrozumiałem, żę Barry ma naprawdę piękny głos, nie tylko gdy śpiewa falsetem. W "Pieskach" w refrenie... Miodzio.  Na kolejnym rozpoczęli marsz ku sławie. Pierwszy singiel "Jive Talking" stał się ich pierwszym od 4 lat numerem 1 w Ameryce, także wielkim przebojem na całym świecie.  Zdecydowanie lepszy "Nights on Broadway" już tylko 7, ale na nim ludzie na całym świecie po raz pierwszy usłyszeli falset Barry'ego. Jego partie wysokim głosem na koncertach w tym utworze śpiewał Maurice, gdyż w oryginale głos Barry'ego nałożono kilka razy, czasem towarzyszące chórki. Nie pierwszy, nie ostatni raz. "Czy możesz śpiewać wysoko, krzyczeć tak, ale utrzymać melodię?" - miał Barry'ego spytać producent albumu ARif Mardin. No i Barry mógł! Bardzo, bardzo lubię tą piosenkę, myślę, że to była pierwsza moja ulubiona piosenka zespołu, zanim nie usłyszałem "You Should be Dancing". Pamiętam singla z nią i ... kłopoty z prawidłowym czytaniem nazwy zespołu (liczba mnoga od inicjałów Brothers Gibb). Obowiązkowy numer na wszystkich koncertach zespołu. Jeszcze nie disco, ale bardzo taneczne funky. Arif Mardin!

 

 


 3. STAYING ALIVE



Singiel:
1977
Album:
Saturday Night Fever
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:45"  



Zdaniem wielu największy przebój grupy, choć to samo można powiedzieć o dwóch następnych numerach na moim topie. Niesamowity riff gitarowy otwierający piosenkę. Słyszałem opinie, że rytm, beat tego utworu to tempo w jakim trzeba naciskać na przeponę w czasie ratowania człowieka. Klasyk muzyki rozrywkowej, absolutny numer 1 na całym świecie, cóż więcej można napisać. Miałem tego singla, tak poznałem "If I Can't Have You", schowane na stronie B.
Mój nr 144 mego prywatnego topu wszech-czasów. Dwa razy w życiu wychodziłem z kina niesamowicie wstrząśnięty muzyką, obrazem, tym co zobaczyłem na ekranie. Raz jako dzieciak, drugi raz już jako debiutujący student. Dzieciak, który gdzieś między 1966- max 1970 (nie sądzę, żeby premiera tego filmu była w tym samym czasie co na Zachodzie stąd taka rozbieżność). "Help!" i tytułowa piosenka w filmowym intro.  Zakochałem się wtedy w tym utworze, we wszystkich piosenkach z tego filmu, w Lennonie, w The Beatles, choć  ta dojrzała miłość do czterech facetów z Liverpoolu miła nadejść kilka lat później. Drugi raz to taki przypadkowy wypad w sobotnie popołudnie do kina na Dworcu Świebodzkim we Wrocławiu, w bodajże 1979. No i także początkowe intro. John Travolta, jego baśniowy chód, spacer uliczką Manhattanu i niespodziewanie pojawiające się "Staying Alive". Takie momenty zostają w sercu na zawsze. Poniżej właśnie ten początek filmu.
 

 

2. NIGHT FEVER



Singiel:
1932
Album: Saturday Night Fever
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 3:32" 

 

 


Kolejne arcydzieło braci Gibb. W zasadzie mógłbym tutaj powtórzyć tekst napisany wcześniej. Ta sama fascynacja scenami z filmu. John wkraczający do dyskoteki i ten słynny grupowy taniec na podświetlonym parkiecie. Napisałem w opisie "Staying Alive" o ogromny wrażeniu, jakie zrobił na mnie film. Na mnie, młodym dzieciaku z zapyziałego kraju z komuny. Ale skoro tak samo wspomina o swojej ogromnej fascynacji i zauroczeniu filmem Brad Pitt, to mówi samo za siebie prawda? Sławny aktor wspominał, że będąc dzieciakiem z Ozark nie miał pojęcia o życiu jakie toczyło się na Manhattanie i jakie przedstawiono w filmie. Ciężka praca, "pozostawanie żywym" (staying alive) w dosłownym słowa tego znaczeniu skłaniała do odreagowywania, nie przy "New York Times", ale w soboty, przy plemiennych rytuałach (dyskotekach), jak to opisał pewien dziennikarz, którego artykuł był podstawą powstania filmu.
 Film robił wrażenie na wszystkich. Travolta stał się z dnia na dzień idolem, opisywano go jako połączenie  Freda Astaira, legendarnego tancerza Hollywood z Robertem Redfordem, wtedy obiektem westchnień wszystkich kobiet. W Hiszpanii ukuto zwrot "travoltyzm" czyli imprezowanie na dyskotekach.  Quentin Tarantino przywracając Johnowi popularność i pozycję w Hollywood filmem "Pulp Fiction" powiedział, że aktorzy jak Tom Cruise i inni mogą tylko marzyć o tym, by zasmakować choć części sławy, jakiej zaznał w swoim życiu Travolta.
"Night Fever" ma narkotyczną strukturę, syntezatory, specyficzne akordy beatowe, charakterystyczne dla przebojów disco tamtego okresu, absolutnie konieczne smyczki w głównej linii melodyjnej. Trochę niezrozumiały tekst wokalu w wersach, ale refren to już mantra dyskotekowa, pasująca do Bee Gees wtedy jak ulał: "nocna gorączka, wiemy jak ją robić, wiemy jak ją pokazywać..."

 


1. YOU SHOULD BE DANCING

 

 


Singiel:
1976
Album: Children Of The World
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:16"  

 

 


Mój największy hit Bee Gees. Pierwszy hit Bee Gees z falsetem Barry'ego, na pełny "etat", nie fragmentarycznie. What you doin' on your back? Rety, ileż mi lat zajęło zorientować się, że to śpiewa Barry tuż przed refrenem. Pamiętam, że pytałem się wtedy pewną osobę, która znakomicie znała angielski, by mi spróbowała przetłumaczyć ten fragment. Możliwe, że na kiepskim nagraniu. No i usłyszałem, że to taki wokalny bełkot nic nie znaczący. Więcej o tym nagraniu znajdziecie w Moim Topie Wszech-czasów (tutaj). Piosenka dopiero w drugiej setce, co w pewien sposób definiuje mnie, że choć jestem wielkim fanem zespołu, to wiem, że jest od niej piosenek dużo lepszych. 
 
 


 
Z perspektywy czasu myślę, że 127 to i tak niezła pozycja. To piosenka, której zdobycie (nagranie itd) zajęło mi naprawdę sporo czasu (drugą taką piosenką była "Howzat" Sherbet. Przypomnę, audycji muzycznych na falach Trójki, z których można było nagrywać, w których prezentowano nowości nie było zbyt dużo. W owym czasie nie miałem radia z UKF no i nie miałem skąd zdobyć numeru. Może moi koledzy mieli ją gdzieś nagraną, ale żadne z nich nie wiedział co ma nagrane, jakich wykonawców, jakie tytuły. Pierwsza dobrej jakości kopia piosenki zdobyłem przegrywając ją z albumu koncertowego, na którym Bee Gees śpiewali przede wszystkim swój materiał z lat sprzed disco, bo o ile dobrze pamiętam z "nowszych" było właśnie tylko "You Should Be Dancing", "Nights On Broadway" i "Jive Talking". Przeglądając dyskografię Bee Gees nie znalazłem tego albumu, może więc to był jakiś z innego kraju, wydany poza oficjalną dyskografią. Na pewno nie było na tym koncercie nowych utworów z "Saturday Night Fever".  
 
 
 
 
 
 
Wspominałem  już przy opisach #2 i #3 o ogromnym wrażeniu jakie wywarł na mnie film "Saturday Night Fever". Początek, muzyka, klimat, no i przede wszystkim John. Pamiętam, że byłem ogromnie zaskoczony, gdy przy jego słynnym tańcu solo usłyszałem takty mego ukochanego utworu. Ciekawostką j
est fakt, że w czasie realizacji tej sceny Travolta tańczył w rytm podkładu, którym była piosenka "Lowdown" Boz Scaggsa. W czasie końcowego montażu zorientowano się, że może lepiej będzie pasowała tu jakaś piosenka Bee Gees. Ale nie było już dostepnej nowej innej, nie wykorzystanej wcześniej, więc sięgnięto po numer sprzed roku,z poprzedniego albumu, sprawdzony, numer, który był wielkim hitem w USA i prawdziwym przebojem dyskotek. Partię trąb skomponował Maurice i ten fragment jest także  sporym atutem przeboju. 


 

I to koniec topu, słuchajcie Bee Gees.


3. MÓJ TOP 40 - BEE GEES (20-11)

 

 

 


 
 
 
Trzeci raz mój TOP. Sporo naprawdę genialnych piosenek.

 20. MASSACHUSSETTS

 

 

 


Singiel:
1967
Album: Horizontal
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 2:23" 

 

 Pierwszy numer 1 w Wielkiej Brytanii i tuż za pierwszą dziesiątką w Ameryce. Barry opowiadał o tym utworze, że napisali go w przekonaniu, że era hippisów, filozofia tego ruchu ruchu nie sprawdzi się, niebawem skończy stąd ta piosenka. Oczywiście nikt z braci Gibb nie był nigdy w Massachussetts, a piosenka, choć odradzająca fanom wyprawę do San Francisco a zostanie w rodzinnym mieście wpasowywała się idealnie w epokę flower-power. Bardzo melodyjna, głosy Robina i Barry'ego idealnie współgrają. Na koncertach zespołu obowiązkowy numer, nawet na tych w okresie disco.

 19. TO LOVE SOMEBODY 

 

 

Singiel: 1967
Album: Horizontal
Kompozycja: Barry & Robin Gibb, 2:23"



Prócz klasyków disco z filmu "Saturday Night Fever" ta piosenka, napisana przez Barry'ego i nastolatka wówczas Robina jest uważana za jedną z najbardziej popularnych zespołu, nagrywaną przez dziesiątki wykonawców, w tym tak wielkich jak Janis Joplin, Nina Simone, Rod Stewart czy Roberta Flack, ale co ciekawe także przez piosenkarkę Lulu, pierwszą żonę Maurice'a Gibba. Stała się prawie od razu standardem i obok "Massachussetts" to kolejny obowiązkowy numer koncertowy wszystkich koncertów zespołu. Drugi singiel z ich debiutanckiego na światowych rynkach albumu. Na liście Billboardu US Adult Contemporary nr 1 - to lista najczęściej puszczanych w radiu i najchętniej proszonych przez słuchaczy piosenek, poza tym średni sukces na innych listach. Prawie niezauważona w rodzimej Brytanii. W 2017 roku Barry pytany o wybór jednej piosenki z twórczości Bee Gees wybrał własnie ten utwór  ze względu na jego "prosty, emocjonalny przekaz". Wielkie dzieło Wielkiego zespołu. 

18. EMOTIONS

 




Album: Their Greatest Hits, 2001
Kompozycja: Barry & Robin Gibb, 1978, 3:38"
 



Piosenkę napisali Barry i Robin dla Australijki Samanthy Sang, która w 1978 osiąnęła z nią aż 3 miejsce list Billboardu i stała się wielkim przebojem na całym świecie. Piosenka Sang bardzo w stylu disco-Bee Gees, którzy w niej zresztą zaśpiewali, zaś w zwrotkach Samantha śpiewa jakby ona była częścią zespołu. Bardzo lubiłem tą piosenkę. Jeszcze bardziej, gdy piosenka ta ukazała się w wersji braci na albumie składankowym "Their Greatest Hits" w 2001 oraz na "Love Songs", wydanym w 2005. Bracia nagrali ją w 1994 roku z myślą o albumie "Love Songs", który jednak został wydany dużo później niż planowali stąd wcześniej ich wersja "Emotions" ukazała się na innej składance, podwójnym CD.  Nagrali zresztą własne wersje wielu swoich przebojów, a podarowanych innym wykonawcom jak choćby "Heartbreaker" darowany dla Dionne Warwick, "Islands on the Streets" Kenny Rogersa i Dolly Parton. Szczerze, to trudno mi wybrać, która wersja jest lepsza, Samanthy czy Bee Gees. O ile w przypadku piosenki "If I Can't Have You" nie miałem wątpliwości, że wersja braci jest lepsza od singlowej Yvonne Elliman z "Saturday night Fever", tutaj skłaniam się ku remisowi, stąd dwa clipy.
 

  17. TRAGEDY


Singiel: 1978
Album: Spirits Having Flown
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:55"
 


Wielki światowy przebój, numer 1 wszedzie na świecie, w tym USA i UK. BeeGees-mania. Miał także znaleźć się w ścieżce dźwiękowej filmu z Travoltą. Pamiętam, że gdy pierwszy raz usłyszałem go w radiu (oczywiście Trójka, szkoda, że jej już nie ma), to nie znając tytułu wydawało mi się, że Barry śpiewa "traaakiiiliiii", coś w tym stylu, żadne fonetyczne "Tradżedy". :) Eh, angielski średnio kulał wtedy, choć z reszty refrenu powinienem się był domyśleć faktycznego słowa. Kompozycja trójki braci, choć wiemy, że tak jak między sobą uzgodnili, największy wpływ na kształ utworu mieli Barry i Robin, stąd Maurice, mimo kolejności literek alfabetu jest na trzeciej pozycji. Niesnaski z pierwszej połowy lat 70-tych z powodu konfliktu Barry'ego oraz Robina o pozycję frontmana grupy minęły i należy się z tego cieszyć. Robin wrócił w 1975 roku, w studiu producent (pisałem o tym) namówił braci do śpiewania falsetem i dzięki temu Bee Gees przetransformowali się zmieniając całkowicie swój styl. Bo nie ma co ukrywać, większość piosenek Bee Gees sprzed ich okresu disco brzmiała identycznie, podobne aranżacje orkiestrowe, chórki. Bee Gees w zasadzie byli grupą wokalną, w ktorej śpiewali wszyscy, grał Maurice, czasem, Barry i dobierany skład muzyków potrzebnych w studiu, ale przede wszystkim na koncerty. Nie będę porównywał ich twórczości z The Beatles, u których różnorodność była wpisana w ich DNA dzięki trzem różnym wielkim osobowościom muzycznym, Paulowi, Johnowi, także George'owi. Bee Gees skupili się na twórczości wspólnej i koniec. "Tragedy" jest takikm efektem ich wspólnej pracy, jeśli jakieś piosenki dyskotekowe można nazwać dziełami, to takz pewnością jest "Tragedy" i jeszcze większość piosenek z tego topu do miejsca nr 1. 1975-1979 to okres niesamowitej wprost weny twórczej braci. "Tragedy", "More Than A Woman" oraz "Shadow Dancing" (numer 1 Andy'ego) - te trzy niesamowite piosenki powstały tego samego dnia, kiedy bracia mieli wolne popołudnie w trakcie pracy na planie filmu "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band". Muszę tutaj wyrazić słowa pochwały dla Robina, że w tym okresie schował dumę, przekonał swoje ego i pozwolił, by we wszystkich największych dyskotekowych przebojach Bee Gees śpiewał tylko Barry, obaj bliźniacy wspomagali go w chórkach falsetowych, nie domagał się oddzielnych partii wokalnych dla siebie. Fani na całym świecie czekali na typowe dla tego okresu nagrania zespołu, w których numerem 1 był Barry. Zarabiali miliony, po co to zmieniać? Jedna piosenka, najsłabsza na albumie "Spirits Having Flown", z którego pochodzi "Tragedy" to numer Robina. "Z irytującym vibratto" jako określał głos Robina Elton John. 


 

Barry, Maurice, Peter Frampton i Robin w filmie "Sgt. Pepper's..."

16. MORE THAN A WOMAN

 



Singiel: 1978
Album: Saturday Night Fever
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 3:15"


Kiedy powstała wspomniałem przy piosence "Tragedy". Urocza ballada zespołu, która co ciekawe, pomimo ogromnej popularności filmu "Saturday Night Fever", w którym się znalazała (dwa razy, w wersji braci Gibb oraz soulowej grupy Tavares, na listach UK, w ojczyźnie muzyków nr 7, w USA poza listą) nie zawojowała list przebojów. Mogło być tak, że fani mieli już w domu album zespołu, ale to tłumaczenie nie działa, gdyż dwa następne single zespołu z filmu, znajdujące się przecież na wspomnianym soundtracku, "Staying Alive" oraz "Night Fever" były numerami 1. Może publiczność wciąż chodziła na film i "dojrzewała"? Piosenka ta to ciekawy przypadek ze  względu na te wspomniane dwa wykonania. Dlaczego ta a nie inna? Nie ma co ukrywać, z pięciu "wielkich" hitów z tego filmu jest najsłabsza (lepsza jednak od "Jive Talking"). Ale ilu wykonawców chciałoby mieć wtedy takie słabe numery. Numer, przy którym John tańczy romantyczny taniec, w którym dostrzegamy początek przemiany jego bohatera, kontynuowanej w dalszej części filmu, do której ilustracją jest druga ballada z tego filmu, "How Deep Is Your Love".  Pisałem już kiedyś tutaj na blogu, także w tym topie, o moje fascynacji filmem, Travoltą, piosenką "You Should Be Dancing", zespołem. To mój okres matury, studiów, przepiękny okres, stąd taki a nie inny sentyment do tanecznych piosenek zespołu. Musicie to Autorowi tego bloga wybaczyć. Nie przypominam sobie, bym wtedy specjalnie interesował się Beatlesami, choć wiedziałem, że grupa z Liverpoolu to najwyższa muzyczna półka, do której Bee Geesom jednak daleko.

 

Królowie disco - BARRY, ROBIN i MAURICE

 Night Fever i More Than A Woman - One Night Only, Las Vegas

15. FUNNY (BE TENDER WITH MY LOVE)


Singiel: 1976
Album: Main Curse
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:06"

Pierwszy album z nowym logo, umownie nazywanym dyskotekowym, choć dzisiaj jest już związany z zespołem na stałe. Kto pamięta ich logo z lat 60?  "Fanny" to trzeci singiel z albumu z miejscem nr 12 w Ameryce, po "Jive Talking" (w USA nr 1) oraz "Nights on Broadway" (7). Krótko, przepiękna miłosna ballada z takimi harmoniami falsetowymi muzycznymi - jakżeby inaczej - które uniemożliwiały zaśpiewanie jej na koncertach. Bee Gees sporo mieli takich utworów, ale w końcu musieli przecież śpiewać jakieś swoje falsetowe przeboje, na ten nie odważyli się. Na "Fanny" (podobno tak miała na imię sprzątaczka i gospodyni braci) i jeszcze kilka innych nie było szans. Podobno Quincy Jones, słynny producent Michaela Jacksona określił piosenkę jako jedną ze swoich  ulubionych piosenek R&B wszech-czasów. Imponujące. 

14. IRRESISTIBLE FORCE


Album:
Still Waters, 1997
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:36"

 

Pewnie wielu zaskoczy wysoka pozycja na mojej liście tej pozornie zwykłej piosenki zespołu. Ale ja uwielbiam tą piosenkę. Pochodzi z 21 -go oraz przedostatniego albumu zespołu. Album promował znakomity singiel, "Alone", więc szybko go kupiłem. Po pierwszym przesłuchaniu jako swój drugi ulubiony wybrałem ten numer i takim już pozostał, choć uważam, z perspektywy lat, że "Still Waters" jest chyba moim drugim ulubionym albumem braci po "Spirits Having Flown", nawet przed "Main Course" czy innymi "disco-albumami" Robina, Maurice'a i Barry'ego. Trudno mi coś więcej napisać o tym utworze. Po prostu musicie mi uwierzyć, że na tak wysoką pozycję tutaj zasługuje.

  

13. SUBWAY

 

 



Album:
Children of the World, 1976
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:23"
 
 
 
Piekna linia melodyczna (partia klawiszowa udająca smyczki to smaczek utworu) plus oczywiście harmonia wokalna braci. Ta falsetowa, dyskotekowa. Barry w linii głównej. Miło wspomninam ten utwór z dyskotek. Gdyby niesamowity wysyp innych piosenek dedykowanych jako single, ten utwór mógłby spokojnie być takim bez szkody zapewne dla dorobku zespołu. Ale na albumie były takie utwory jak "You Should Be Dancing", "Love So Right", "You Stepped Into My life" czy "Boogie Child" (singiel, ale nie przepadam za tym utworem).
 
 

  

12. THIS IS WHERE I CAME IN

 


Singiel:
2001
Album: This Is Where I Came In
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:56" 



Ostatni singiel i jedyny z ostatniego  albumu Be Gees. I piękne zakończenie kariery. Wspaniała piosenka ze wspaniałym intro gitarowym, granym przez Maurice'a, na podarowanym mu przez samego Johna Lennona instrumencie. Klasyczne przeplatanie się głosów Barry'ego i Robina, który tutaj zdaje się mieć większą partię wokalną niż Barry. Gdy usłyszałem, że ma być wydany ten singiel oraz, że prawdopodobnie będzie to ich ostatni, po tytule sądziłem, że moze to być song o karierze muzycznej zespołu, jak się do niej dostali, tekst jest jednak zupełnie inny, nie związany z "wejściem zespołu do showbiznesu" (polski tytuł może brzmieć, "oto jak się tutaj znalazłem", "tak oto wszedłem do gry" itd. Czasy numerów 1 bezpowrotnie minęły więc i album oraz singiel średnio sobie poradziły na listach, ale zostały tam zauważone, album i singiel kupowano. W Wielkiej Brytanii singiel dostał się na 18 miejsce list przebojów. się ich ostatnim hitem z pierwszej czterdziestki w Wielkiej Brytanii. Dzięki niemu zespół braci stał się pierwszą grupą, która umieszczała swoje single w TOP2 brytyjskich hitów w ciągu pięciu dekad (ich pierwszy to „New York Mining Disaster 1941” z 1967). Kosmos!!! Osiągnął również 25. miejsce w Niemczech i 23. miejsce na liście US Billboard Adult Contemporary. Piosenka bardzo w moim guście, obok "Alone" najlepsza ze wszystkich piosenek zespołu post-disco. I chyba najlepsze video do piosenki w karierze zespołu. Smutno się ogląda i clip jak i muzyków na żywo z tego okresu. Maurice wygląda na nich znakomicie, to chyba najsympatyczniejszy brat i oglądając go trudno uwierzyć, że za dwa lata umrze na zawał serca.


1949-2203

 

11. YOU WIN AGAIN

 


Singiel:
1987
Album: E.S.P.
Kompozycja: Barry, Robin & Maurice Gibb, 4:01" 


Ponownie, po osmiu latach, numer 1 w UK i pod koniec setki za oceanem. Spory hit na całym świecie, ale nie w Ameryce. Doskonale pamiętam jego pierwszą emisję w naszej telewizji. Bodajże w Radiokurierze o 17, czy może to był już wtedy Teleexpres. Niebawem miałem pierwszy magnetowid i to był też jeden z pierwszych nagranych na nim clipów (bodajże emitowany w całości w Videotece Krzyszyofa Szewczyka, na marginesie okropnego przentera). Stąd bardzo duży sentyment do tego utworu, choć coś takiego wiąże mnie z każdym prawie numerem na tym topie. "You Win Again" to bracia w bardzo dobrej formie. Wokalnej, bez falsetów. Dobry popowy numer z mocno zaakcentowaną perkusją (ku zaskoczeniu zespół wykorzystał tutaj automat perkusyjny, który zaprogramował oczywiście Maurice, główny aranżer zespołu), nagraną w garażu, co zdaniem wytwórni zagłuszało całą aranżację nagrania, ale bracia postawili na swoim i zostawili ten "pomysł" w oryginale.



 Poprzednie posty z tym TOP:

TOP 30-21
TOP 40-31