Wyszukiwanie : .Szukaj w blogu.

2. Szukaj w blogu - zbiórczo

SONGS 4 2DAY: WU-HAE dwa razy

Dwie piosenki. Ostrzegam, uzależniają. Szczególnie pierwszy numer. Wu-hae i chyba największy hit zespołu z Krakowa i Nowej Huty. "Ludzi masa" z albumu "Życie na raty", melodyjny do bólu hicior, to zgrabne połączenie rocka i hip hopu. 
Bardzo profesjonalnie nagrane, choć clip mógłby być lepszy i mimo, że zrobił go zawodowiec, odstaje pod poziomu songu. Widzimy w nim wyróżniającego się  wiekiem klawiszowca. Ten pan  to Wojciech Karolak, nasz znakomity jazzman, wdowiec po wspaniałej pani Marii Czubaszek. Numeru można słuchać bez przerwy.  Naprawdę! W 2006 roku piosenka była wielkim przebojem, choć zdaje się nie dotarła do Trójki.
 


Ta druga już tak. Cover Pefectu, "Nie patrz jak ja tańczę" z Grzegorzem Markowskim. 2010 rok, album "Opera Nowohucka". Co ciekawe. Perfect nigdy nie nagrał go w studiu a piosenka w wykonaniu tego zespołu ukazała się tylko na koncertowym albumu kapeli 'Live April 1987'. Świetny numer. Oba zresztą. Kupujcie w ciemno. Facet, który prowadzi takie fajne dwa blogi nie może mieć, hahah, złego gustu.
Przesłuchałem ostatnio trochę więcej nagrań kapeli. Myślę, że wrócę do niej na blogu już niebawem.






10. MTW: QUEEN - "Bohemian Rhapsody"

Singiel, 31 października 1975
Strona B: I'm In Love With My Car
Album: A Night At The Opera
Kompozycja: Freddie Mercury
Producent: Roy Thomas Baker, Queen
Wytwórnia: EMI
Długość: 5:55



Obsada:
Freddie Mercury: główny wokal, nakładki wokalne, fortepian, harmonie (średnie tony)
Brian May: gitara, harmonie (niskie tony)
Roger Taylor: perkusja, timpani, instrumenty perkusyjne, harmonie (wysokie tony)
John Deacon: gitara basowa 


Freddie, 1975
Trudno mi sobie wyobrazić czytelnika mego bloga, który nie obejrzał w minionym roku film pod tytułem "Bohemian Rhapsody", poświęcony zespołowi Queen i jego wokaliście, Freddiemu Mercuremu, w którym pięknie wyeksponowano powstanie opisywanej dzisiaj piosenki. Pięknej ballady rockowej. Z elementami pop opery, strukturą rozbudowaną na kilka części, tekstem na serio i stricte pastiszowym oraz popisami wokalnymi i aranżacyjnymi całego zespołu. Choć powyższe moje zdanie nie jest do końca prawdziwe. Mam na myśli same powstanie utworu, bo sam proces nagrywania, przekonywania producentów i wytwórni do wydania "takiego" singla w filmie się znalazło. Nie bardzo wiemy jak w umyśle Freddiego powstawała "Rapsodia". Skąd pomysł na podział utworu na kilka części, skąd wzięły się fragmenty quasi-operowe. Widz nie znający historii zespołu może się tylko domyślać. Mamy tam przecież pewne sygnały: Queen może sobie na taki utwór pozwolić, Queen jest inny i nie zważa na schematy. No i znamy skalę głosu wokalisty stąd może jego chęć pokazania swoich wokalnych możliwości. Bo czy Freddie tak uwielbiał opery i operetki możemy się z filmu tylko domyślać. Warto tutaj podkreślić, że z trójki żyjących  muzyków Queenu w jego produkcję zaangażowani byli tylko Brian May, gitarzysta zespołu i Roger Taylor, perkusista. Nie udało mi się znaleźć nigdzie jasnej informacji, dlaczego w produkcję filmu nie był zaangażowany John Deacon. Choć przy nich warto podkreślić, że obaj ci muzycy bardzo odpowiadali za cały wizerunek zespołu, także muzyczny. Największe przeboje Queenu to nie tylko kompozycje Mercurego, ale jeszcze wrócę do tego tematu pod koniec postu. Wracając do tematu filmu. Jako twórcę "Bohamian Rhapsody" jednoznacznie uznaje się Freddiego i tutaj w filmie nikt mu tej chwały nie odbiera. Nie jest jednak zaznaczone, czy ostateczny kształt songu to tylko realizacja przez zespół pomysłu jego twórcy. Tego May ani Taylor nie zaakcentowali w filmie, więc niejako zasługi wykreowania tego utworu w takiej postaci spadają na cały zespół. Jak było naprawdę?
Każdy zna tą piosenkę, ale trudno mi przy takim utworze pozostawić ten post bez kilku podstawowych informacji o utworze, któremu poświęca się najwięcej  miejsca w każdej biografii zespołu czy Farrokha Bulsary, znanego jako Freddie Mercury. Jeżeli album The Beatles z 1967 roku, słynna "Orkiestra Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza" zmieniła na zawsze muzykę rozrywkową, to z pewnością przebój Queenu zmienił całą muzykę lat 70-tych.
W niezliczonej ilości wywiadów członkowie opisywali dokładnie powstanie utworu, ale mnie szczególnie spodobała się wypowiedź Rogera Taylora (na zdjęciu), perkusisty zespołu: W dyskografii Queen jest wiele utworów, z których jesteśmy dumni. Mamy przecież  "We Are The Champions", który stał się niejako sportowym hymnem. Fani kochają "We Will Rock You". Ale tak, zawsze pytany jestem o "Bohemian Rhapsody". Oczywiście, bez tego utworu nasz zespół, nasza muzyka nie byłaby...  kompletnymi. Z racji choćby tego utworu jesteśmy zapisani w historii muzyki.
FREDDIE MERCURY [1985]: To były w zasadzie trzy utwory, które chcieliśmy wydać. Połączyłem je po prostu w całość. 
 
Znany muzyczny krytyk Irwin Fisch dzieli utwór na pięć części: 1. wstęp a capella, 2. ballada, 3. opera, 4. hard-rock 5. refleksyjna coda. Podkreślał, że to utwór, który zadziwiał każdego już przy pierwszym przesłuchaniu. Wywoływał myśl: Co to, do diabła, jest???  Utwór nie miał wcale refrenu, co zaskakiwało słuchacza. Łamał gatunki muzyczne, co wczesniej robili The Beatles w "A Day In The Life" czy Beach Boys w "Good Vibrations". Queen podchwycili te pomysły i pchnęli je w górę. Ważna jest bardzo produkcja utworu. Nie tylko w wokalach jest harmonia. Nawet w instrumentach, które brzmią jak echa.Technika podobna jak w metodzie produkcji muzyki z lat 60-tych Phila Spectora, zwaną 'The Wall od Sound" (ścianą dźwięku). Queen użył w utworze techniki zwanej miksowaniem redukcyjnym


Singiel z utworem stał się od razu wielkim komercyjnym sukcesem lądując na 1 miejscu brytyjskich list przebojów, pozostając tam przez ponad 2 miesiące i w ciągu trzech miesięcy sprzedając się na tamtejszym rynku w ilości ponad miliona kopii. W Ameryce piosenka poradziła sobie gorzej, dochodząc tylko do 9 miejsca notowań Billboardu. Po śmierci Freddiego w 1991 roku singiel został znowu wydany, znowu zawojował listy na całym świecie. W 2012 roku był w Wielkiej Brytanii  trzecim najlepiej sprzedającym się singlem wszech-czasów, ustępując miejsca piosence Eltona Johna w hołdzie księżnej Dianie (Candle In The Wind) oraz piosence "Do They Know It's Christmas" Band Aid. Dwa pierwsze miejsca są oczywiste nie z powodów muzycznych, ale nazwijmy to "sentymentalnych" oraz tzw. "okolicznościowych". Za piosenką Queen plasuje się ballada Paula McCartney'a i Wings o urokach szkockiej zatoki Kyntire.
  Warto tutaj zaznaczyć, że piosenka początkowo nie spodobała się krytykom. Uznali ją za zbyt przesadzoną, miejscami kiczowatą, a teksty za zbyt fatalistyczne. Niektórzy radzili powtórny miks z wycięciem środkowej partii, tzw "operowej". Freddie nigdy nie próbował skomentować czy wyjaśnić znaczenia utworu. Brian May z kolei zgadza się z niektórymi sugestiami odnośnie tekstu piosenki,  w których Freddie mógł zawrzeć "zawoalowane odniesienia do swoich osobistych urazów. Freddie miał bardzo złożoną osobowość, na powierzchni żartobliwą, niefrasobliwą, ale pod nią niepewną, uwarunkowaną swoim dzieciństwem. Nigdy nam nie wyjawił ile siebie włożył w piosenkę. Roger Taylor bagatelizuje  wszystkie te teorie, stwierdzając, że "prawdziwe znaczenie piosenki jest oczywiste, z odrobiną nonsensów ze środka". Po latach, kiedy zespół wydał swoją składankę "Greatest Hits", w Iranie dołączono do kasety ulotkę w języku perskim z komentarzami zespołu do piosenek. Przy "Bohemian Rhapsody" przeczytamy tam, jest to piosenka o młodym człowieku, który przypadkowo kogoś zabija, i podobnie jak Faust sprzedaje swoją duszę diabłu. W noc poprzedzającą egzekucję wzywa Boga, wołając: 'Bismillah' (w imię Boga - po arabsku), by  z pomocą aniołów odzyskać swoją duszę z rąk Belzebuba, w ulotce  'Szaitana" (w islamie diabła).
  W tym samym czasie  co singiel, zespół wypuścił epickie video do tej piosenki, które wyreżyserował Bruce Gowers. Film promocyjny i nie pierwszy, bo wcześniej zespół już wypuszczał filmiki promujące poprzednie swoje single. Ale nie takie, jak tym razem. Któż z nas dzisiaj nie zna obrazu czterech wyłaniających się z ciemności czterech twarzy? Gowers wspominał, że zespół bardzo czynnie angażował się w proces powstawania clipu."Choć zespół był całością, to był tam tylko jeden lider. Freddie!"
Pomimo braku wtedy na rynku stacji telewizyjnych w rodzaju przyszłej MTV (miała powstać za 7 lat), clip z piosenką stał się szalenie popularny na całym świecie. I jest tak do dzisiaj. Krytycy muzyczni uważają powstanie clipu do piosenki "Bohemian Rhapsody" za jedno z przełomowych wydarzeń w historii muzyki. W dalszej części tekstu pominę wyliczanie wszystkich nagród, które zdobyła piosenka, video, pozycji we wszelakich zestawieniach, liczbę coverów i ogromną liczbę wszelakich rekordów, związanych z tym songiem. Znajdziecie to wszystko w sieci.

John Deacon, Roy Thomas Baker, Freddie Mercury, Brian May, Roger Taylor
Klawiszowiec zespołu Smile (pierwsza odsłona Queenu), Chris Smith, który bardzo zaprzyjaźnił się z Mercurym, wspomina, że pierwszy zarys piosenki muzyk napisał już pod koniec lat 60-tych. Piosenka miała się wtedy nazywać "Real Life", choć rożne źródła podają inne tytuły (np. "The Cowboy Song"). Zapamiętał fragment utworu z tekstem "Mama, właśnie zabiłem człowieka", który znalazł się w ostatecznej wersji utworu. Producent albumu "A Night At The Opera", jak i poprzednich albumów zespołu, Roy Thomas Baker, zapamiętał, że Freddie w różnych momentach współpracy grywał już fragmenty późniejszej "Rapsodii". W 1972 roku muzyk po raz pierwszy miał powiedzieć do producenta (po zagraniu pierwszego fragmentu): "tutaj teraz wkracza sekcja operowa". Brian May dopowiada, że "pomysł Freddiego wydał nam się od razu intrygujący, oryginalny i wart zainteresowania". Gitarzysta uzupełnia swoją wypowiedź, że chociaż piosenka "była w umyślę Freddiego, zanim zaczęliśmy nad nią pracować, to wiele związanych z nią pomysłów, powstało już w studiu"
  Muzycy zespołu przyznają, że w czasie prac nad piosenką (kilka studiów, m.in: studia Ridge Farm w Surrey w Anglii, Rockfield Studio koło Monmouth w Południowej Walii) nagraniem kierował Freddie, który był jednak otwarty na sugestie i podpowiedzi kolegów. Sam Freddie używał w czasie sesji tego samego fortepianu, którego użyli The Beatles (Paul McCartney) w czasie nagrywania piosenki "Hey Jude". Magia? Dodajmy, że Queen miał już od wytwórni wolną rękę w kształtowaniu i doborze swego repertuar, gdyż ich poprzedni album „Sheer Heart Attack" odniósł spory sukces finansowy. Innymi słowy zespół przejął nad samym sobą pełną kontrolę.

 I znowu Roy Thomas Baker: Nagrywanie "Bohemian Rhapsody" było szalone, ale dobrze się wtedy bawiliśmy i cieszyliśmy każdą chwilą. Song był jak żart, dowcip, ale w dobrym stylu. Musieliśmy go nagrać w trzech oddzielnych partiach. Cały początkowy wstęp, potem cały środek no i samy końcu cały finał. To było kompletne szaleństwo. Ledwo zaczęła się środkowa część, gdy Freddie pojawiał się ze swoimi kolejnymi "Galileos", które ciągle dokładaliśmy. Cała ta partia utworu bardzo się rozrosła a my ciągle nie mogliśmy przestać się dobrze przy tym bawić. I takie coś robiliśmy w czasach, kiedy zespoły starały się grać coraz bardziej ciężką muzykę. To wydawało się niezbyt fajne i na czasie, bo poza głównym nurtem.


  Freddie, May i Taylor ćwiczyli - śpiewali - swoje partie po kilkanaście godzin dziennie, aż wszyscy stwierdzili, że to jest to. May, dostrzegając wyjątkowość utworu, pracował nad swoją solówką gitarową, która została nagrana tylko na jednej ścieżce, choć w studiu zespół dysponował 16-ścieżkowym magnetofonem.
BRIAN MAY: Chciałem skomponować trochę innej melodii, która nie byłaby powieleniem głównej melodii utworu. Nie chciałem zagrać samej melodii.





Dokumentacja filmowa - Inside "Bohemian Rhapsody" na Youtube - polecam (link tutaj). 
Poniżej fragment.




                   2018. Roger Taylor i Brian May z żonami na premierze filmu "Bohemians Rhapsody"

 ---------

Na moim topie to już ostatni numer Queenu. Wcześniej znajdziecie na 105. Innuendo,     na 95. Show Must Go On,  na  150. Life Is Real , oraz mój top piosenek zespołu. Trudno mi znaleźć drugi zespół obok The Beatles z tak różnorodną paletą przebojów. W Fab Four tworzyli Lennon, McCartney, razem, osobno, Harrison, ba, nawet Starr. Wszyscy śpiewali, stąd taka bogata różnorodność nagrań tego zespołu. W każdym innym zazwyczaj mamy do czynienia z kompozycjami lidera, liderów zespołu, stąd ich monotonia. Dla mnie niestety 90% kompozycji The Rolling Stones brzmi tak samo. W Eagles, Pink Floyd tworzyła większa ilość muzyków, ale specyfika gatunku muzycznego bardzo upodabnia twórczość tych zespołów i czasem słuchania ich nagrań dłużej jak godzinę nuży. Może powinienem tutaj skreślić Pink Floydów, bo to inna kategoria muzyki, i akurat ich muzykę kocham prawie tak samo jak Beatlesów. W Eagles czy to kompozycja Glena Frey'a, Dona Henley'a, Walsha czy Schmita - na koniec wychodzi nam łagodny country rock a la Orły. Trochę nudnawy w większych dawkach. W Queen komponowali wszyscy. Największe przeboje zespołu to kompozycje Freddiego (wszystkie z topu), May'a (We Will Rock You, Who Wants To Live Forever), Taylora (Radio Ga-Ga) czy nawet Johna Deacona (Another One Bites The Dust). Każdy inny, choć śpiewa w nich główny wokal tylko Freddie. I to czyni ten zespół Gigantem muzyki. Na zawsze.


Is this the real life?
Is this just fantasy?
Caught in a landslide, no escape from reality.
Open your eyes, look up to the skies and see.
I'm just a poor boy, I need no sympathy,
Because I'm easy come, easy go, little high, little low.
Anyway the wind blows
Doesn't really matter to me, to me.


Mama just killed a man
Put a gun against his head
Pulled my trigger, now he's dead.
Mama, life had just begun
But now I've gone and thrown it all away.
Mama, ooh, didn't mean to make you cry,
If I'm not back again this time tomorrow,
Carry on, carry on, as if nothing really matters.

Too late, my time has come
Sends shivers down my spine
Body's aching all the time.
Good bye, everybody, I've got to go
Gotta leave you all behind and face the truth.

Mama, ooh (anyway the winds blow), I don't wanna die
I sometimes wish I'd never been born at all.

I see a little silhouette of a man,
Scaramouche, scaramouche, will you do the Fandango.
Thunderbolt and Lightning, very very fright'ning me.


(Galileo) Galileo
(Galileo) Galileo
Galileo figaro, magnifico.

I'm just a poor boy and nobody loves me.
He's just a poor boy from a poor family,
Spare him his life from this monstrosity.

Easy come, easy go, will you let me go?
Bis-mil-lah !
No, we will not let you go. (Let him go)
Bis-mil-lah !
We will not let you go. (Let him go)
Bis-mil-lah !
We will not let you go. (Let me go)
We'll not let you go. (Let me go)
We'll not let you go. (Let me go)

Ah.
No, no, no, no, no, no, no (Oh mamma mia, mamma mia)
Mamma mia, let me go.
Beelzebub has a devil put aside for me, for me, for me.

So you think you can stone me and spit in my eye,
So you think you can love me and leave me to die.
Oh, baby, can't do this to me, baby,
just gotta get out, just gotta get right outta here.


Nothing really matters, anyone can see,
Nothing really matters,
Nothing really matters to me.
Anyway the wind blows.


JOHN LENNON: Wywiad dla New Musical Express (1972)

Wywiad z Johnem Lennonem z 1972 roku, którym chcę Was zachęcić do odwiedzania mojego drugiego blogu, poświęconego tylko zespołowi The Beatles.


- Koncert w Madison Square Garden - mówi John z nostalgią w oczach, z wyciągniętą ręką trzymającą powitalne piwo - to była najlepsza muzyka od czasów Cavern czy Hmaburga, która mnie bawiła. [Koncert, o którym mówi John to ten z 30 sierpnia 1972 roku - RK]
Rozmowę przeprowadzamy z dala od zgiełku Greenwich Village w skromnym hotelu w jego pustej sypialni, niedaleko Times Aguare, z dala od potu 30 stopniowych upałów Nowego Jorku.  Przez okno dolatuje sygnał policyjnego radiowozu. Mi wreszcie udało się spotkać z Lennonem. Próbowałem od tygodnia i on o tym wie. Przeprasza mnie podczas wyciągania z kieszeni pogniecionej paczki papierosów. Siedzi na łóżku, przy jego boku Yoko. Spogląda na mnie zza okularów jak sowa
Bronstein, Claude Hayn i John - 1971
- Słuchaj chłopie - John kontynuuje temat. - Naprawdę podobał mi się koncert w Madison. Pewnie byłeś tam. Widziałeś, że byłem ok. To było takie same uczucie, którego doznawałem razem z The Beatles. Zabawnym jest to, że staram się przypominać sobie czasy zanim wydarzyli się The Beatles. Hamburg. Tam tak było. W Cavern także. W innych salach koncertowych. Nie odstawialiśmy zabawy tylko dla ludzi, czy jak to tam do diabła nazwać. To były czasy kiedy graliśmy muzykę. To właśnie lubię, gdy wspominam tamte czasy. Takie same uczucie towarzyszyło nam w Madison Square Garden z Elephant's Memory. Gra tam Stan Bronstein, saksofonista tenorowy. Naprawdę trudno o drugiego takiego. Być może a to moje zdanie, najlepszy od czasów Kinga Curtisa.
 Byłem oczywiście na tym koncercie i utkwiło mi w pamięci jedno, czego nigdy nie zapomnę. Gdy kończyła się pierwsza godzina koncertu spostrzegłem jak John wpycha sobie do ust gruby zwitek gum do żucia i wymiatając na swoim Les Paul Gibsonie  przed 20 000 tysiącami mieszkańców Manhattanu plus różnymi przybyłymi na ten koncert Anglikami wrzeszczy:"New York City… New York City… Que Pasa, NewYork? Que Pasa, New York”. To był czysty magnetyzm. Tam właśnie, po raz pierwszy od czasów rozpadu The Beatles, John Lennon ostatecznie powrócił do miejsca, do którego należał: do grania rock and rolla, wydzierania się co sił ze swoich potężnych płuc do granic możliwości, w towarzystwie jednego z najbardziej ponurych ulicznych zespołów, które kiedykolwiek słyszałem. 








Elephant's Memory: Stoją od lewej: John Ward, Gary Van Scyoc, Wayne "Tex" Gabriel, Jim Keltner, Rick Frank, Adam Ippolito oraz Stan Bronstein. Obok Johna i Yoko na podłodze Phil Spector. Zdjęcie z koncertu One To One (MSG, NYC, 30 sierpnia 1972).


Idealna perfekcja, magiczny moment nastąpił, kiedy usiadł za fortepianem by zaśpiewać "Imagine". Cisza jaka nastała przed utworem, po wyciszeniu ostatnich taktów "Come Together" miała swoją moc. Za koncertem stał protest Johna i Yoko na wiadomość przekazaną przez telewizję o warunkach w jakich mieszkają upośledzone dzieci w Instytucie Willowbrook. Lennonowie, wspólnie z burmistrzem Nowego Jorku, Johnem Lindsay'em naprędce zorganizowali zbiórkę pieniędzy na pomoc placówce i złagodzić sytuację mieszkających tam dzieci. Uzbierano ponad 350 000 dolarów. [Reportaż  stacji ABC Geralda Rivery poinformował o wykorzystywaniu seksualnym dzieci w Willbrook w Staten Island. John skontaktował się z Riverą i zaproponował mu organizację koncertu w Madison Sguare Garden. John sam zakupił 59 000 biletów  i przekazał je wolontariuszom. Oba koncerty w MSG zostały wyprzedany i przyniosły dochód 1,5 000 000 dolarów. Wszystkie pieniądze miały być wykorzystane także na budowę nowych mieszkań dla osób upośledzonych umysłowo. O samym koncercie napiszę niebawem oddzielny post - RK]
  John otwierając nową paczkę papierosów: Było tyle różnych planów na światowe tournee ale ta cała zadyma z Urzędem Imigracyjnym zmusiła, by odstawić je na półkę. Zrobienie trasy wydawało się więc dużym problemem. Nie byłoby takie złe, gdybyśmy nie zarobili na tym pieniędzy, ale pewnie byłby problem z podatkami. Idealnym rozwiązaniem byłoby tylko to, że pokrywamy koszty trasy. Ale wtedy  pytasz co robisz, kiedy to zrobisz, i dla kogo? Chcemy grać ale w tym momencie to spory kłopot. Paul próbuje tego na swój sposób, i może to u niego działa. Zmontował swój zespół i uderza w trasę koncertową kiedy tylko może. My robiliśmy z Yoko po swojemu, to było w Toronto czy razem z Frankiem Zappą w Fillmore. Dopóki nie powołaliśmy do życia Elephannt's Memory. Wszystko co robimy to granie bez próby przeistaczania tego w jakieś dziwne show. Ale to niemożliwe, jeśli chcesz tego robić dużo...
  Przerywa, patrzy na Yoko, uśmiecha się i zastanawia nad swoimi ostatnimi słowami: No, nie wiem, czy bylibyśmy przygotowani do robienia tego więcej... Kontynuuje, wpatrując się w milczącą i nie komentującą niczego Yoko: Nie z powodu, że zmęczeni jesteśmy całym tym szumem, ale wiesz, musiałbyś się zaangażować w cały ten bałagan, kto zrobi T-shirty i wkrótce to wszystko stałoby się większe od nas samych.

   Kiedyś zastanawialiśmy się z Yoko do wyjazdu do Irlandii by coś tam zrobić, ale dopóki nie wyczyścimy tego całego zamieszania z urzędem imigracyjnym nie możemy opuścić Ameryki. Utknęliśmy jak w pułapce. Tantiemy z "Sunday Bloody Sunday" i "The Luck Of The Irish" z albumu "Some Time In New York City" powinny pójść dla ruchów społecznych w Irlandii i Nowym Jorku. W każdym razie próbujemy wydostać się z 'systemu'. W ostateczności sprowadza się do tego, że ktoś z naszą pozycją może coś zrobić by pomóc innym...
  Żyjesz więc w stanie pewnego zawieszenia, jak artysta, który boi się zostać zranionym, jak np. Mickey Rooney przez poborcę podatkowego, że jesteś coś winien lub pojawi się ktoś, kto zabierze ci wszystko co zostało. Ludzie w takich sytuacjach są bardzo niepewni, jak np. ja. Tak dopadają cię. Gromadzisz więc, ponieważ jesteś wciąż wystarczająco niepewny być chcieć to robić. Wtedy stajesz się ze wszystkich stron otoczony, wystraszony, że ci zabiorą. Więc co robisz? Zdajesz sobie sprawę, że zmierzasz do poruszania się w koło przez resztę swego życia. The Beatles musieli żyć takim schematem.  Z tego powodu kiedy The Beatles weszli to studia, to musieli tam zostać na sześć miesięcy. Dzisiaj nie wyobrażam sobie, że mógłbym być zamknięty w studiu na tak długi czas.
 Motto Lennona było proste: "Nie chcę takiego życia". Ale łatwo powiedzieć, ponieważ fakty pozostają niezmienne: jak raz już byłeś Beatlesem, zostajesz już nim na zawsze. Pomimo dużej ilości materiałów solowych poszczególnych członków zespołu - szczególnie ze strony Johna Lennona - większość opinii publicznej wciąż nie może zaakceptować faktu, że The Beatles już nie istnieją. A nikt nie jest bardziej świadomy tego faktu niż Lennon. Mimo tego ex-Beatles nie jest wcale wypełniony goryczą odnośnie wspomnień związanych z zespołem. Wprost przeciwnie.
Wiesz - opowiada mi w tą parny i duszny  wieczór w Nowym Jorku, - kiedy w niedzielę przypominają w TV filmy z rysunkowymi The Beatles, to wciąż mnie to rusza i mam ochotę ich oglądać. To fajne uczucie. To tak jak po opuszczeniu domu - nagle znowu automatycznie jesteś ze swoimi rodzicami. Przywołuję go do teraźniejszości pytaniem jak bardzo oboje mają na siebie wpływ. Yoko na Johna, John na Yoko. John wyraźnie okazuje zadowolenie z poruszenia tego tematu.
- Ona - zaczyna z czułym uśmiechem skierowanym do Yoko - zmieniła całkowicie moje życie. Nie fizycznie... Przerywa na chwilę, próbując znaleźć właściwe słowa. Jedyne co mi przychodzi do głowy by to opisać jest to, że Yoko była jak pierwszy narkotyczny odjazd lub pierwsze upicie się alkoholem. To była ogromna zmiana, i tyle na ten temat. Do dzisiaj nie potrafię tego precyzyjnie opisać.
  Wspominam, że przykładem - ich wzajemnej inspiracji - może być to, że oboje wybierali  ilustracje na okładkę ich  nowego albumu.
- Jeśli naprawdę chcesz wiedzie, to Yoko napisała sama wszystkie swoje piosenki, akordy, całkowicie.Byłbym szczęśliwy gdybym mógł dodać tam jakiś riff lub coś innego. Zawsze jest trudno trafić ze szczegółami, ale na przykład, pomysł na piosenkę taką jak "Imagine" wyszedł od Yoko, niezależnie od ostatecznego kształtu piosenki.  W połowie  to jak myślący muzycznie, filozoficznie, wszystko inne powstało pod wpływem Yoko, jako kobiety ale i artystki. Jej wpływ jest przygniatający, do tego stopnia, że nie tylko zmieniła moje życie z The Beatles ale także moje prywatne życie, bez względu na to jak bardzo atrakcyjni seksualnie jesteśmy dla siebie
Dla Lennona nadeszła chwila na kolejnego papierosa, dla Yoko szansa na swoje spostrzeżenia.
- Naturalnie, moje życie także się zmieniło. Tym co głównie sobie przekazaliśmy to energia, ponieważ oboje jesteśmy bardzo energetycznymi ludźmi, i kiedy jesteśmy w towarzystwie ludzi, którzy czują się mniej energetyczni, wtedy musimy dawać z siebie więcej. Dla przykładu, gdy jesteśmy na scenie i John wykonuje naprawdę dobrą piosenkę, a ja muszę wystąpić po nim, oznacza to, że naprawdę muszę dać z siebie to co najlepsze. To właśnie się działo podczas koncertu w
Madison Square Garden. Wielu naszych znajomych zauważyło, że naprawdę między nami iskrzy.
John wtrąca się: No wiesz, to jest tak, ruszyłem ze swoim numerem przy fortepianie, i Jee-zusss, to było jak jakiś trans, występ w sztuce czy czymś tam.  To było to samo co rywalizowanie na olimpiadzie, kiedy musisz dać z siebie to co najlepsze.
Yoko: Tak myślę, że w zasadzie największa zmiana nastąpiła po mojej stronie, zmienił się mój styl muzyczny. Natomiast John trzyma się nadal tego samego. Bo to ja zaaprowidowałam rocka.

Przerywa na chwilę a wtedy Lennon przejmuje rozmowę:
- To pojawiło się u mnie  - dla nas dwojga to była kwestia wzajemnego przystosowania się ze wszystkimi przyjemnościami bycia w małżeństwie, na artystycznym i muzycznym poziomie. Nie chodzi tylko o muzykę czy nasz styl życia, czy o to gdzie żyjemy. Cała zmiana dokonuje się w przestrzeni pomiędzy nami.




Teraz po prostu możesz być tym kim chcesz. To bardzo duża zmiana. Gdy to już doświadczysz jesteś już bardziej wyluzowany. Czujesz się wolny do robienia tego czego chcesz.
Fakty wynikające ze szczerości Lennona to przede wszystkim to, ze w okresie największej Beatlemanii, on sam często tracił kontakt z rzeczywistością.
To zdarzało się wiele razy, bo wielu ludzi przeszło tą samą drogą.  Po prostu 'bycie Gwiazdą' stwarza sytuacje, że wszystko wokół staje się jakby nierealne. Czasami taki stan trwa odrobinę dłużej. No więc z nami było tak samo... Myślę, że przy "Help!" zacząłem się zastanawiać nad tym wszystkim co się wokół dzieje, że wszystko zmierza w jakąś dziwną stronę.
[John wypowiada się trochę na temat aktualnych gwiazd jak Marc Bolan (który wypowiadał się na łamach prasy, że T.Rexomania przypomina Beatlemanię), David Bowie, zmieniających się szybko gwiazdach, konstatując, że wszystko to zaczęło się od tego czego doświadczyli The Beatles]. 
Wyobrażam sobie, że wszystko sprowadza się do faktu, że im jesteś większy, tym bardziej czujesz się niepewnie. Ludzie powinni uczyć się na błędach innych. Tego bym pragnął, ale tak się nie dzieje. Nie możesz nic nikomu przekazać. Nie potrafię sam uczyć się na błędach innych. Mogę oczywiście o tym śpiewać, ponieważ to moje doświadczenia, ale nie mogę spodziewać się, że ktoś słuchając tego pomyśli... "Oh, tak było z nimi, to im się przytrafiło, więc jak nie będę tego robił". Nie możesz tak zrobić. To tak nie działa.
-------
Kiedy ludzie mówią, że jestem pobłażliwy, to oznacza to tylko to, że nie robię czego się po mnie spodziewają lub chcą bym robił. Z prostego powodu, wciąż trzymają się mojej przeszłości. Pewnie zauważyłeś, że kiedy mówią takie rzeczy, nie odnosi się to do muzyki. Ludzie nie rozmawiają o tym co robię ale jak to robię, co jest jak dyskusja o długości twoich włosów. Oni mogą mówić czego chcą, ale artysta i tak wie najlepiej. Kiedy pracujesz na taki poziomie energii, jak ja z Yoko, jesteś skazany na bycie krytykowanym.
-----

Nie mógłbym - mówi John z połową papierosa w ustach - ubrać się w biały błyszczący strój,  umalować się szminką, krzyczeć, ‘C’mon everybody’ i odgrywać to co robią Elvis czy Mick Jagger.
Ponieważ - ciągnie dalej człowiek, który z powodzeniem grał rolę Beatlesa - nawet gdybym próbował, nie potrafiłbym. Muzyka jest dla mnie jedyną wartością. To kim jesteś, jak jesteś ubrany, jakie światło na ciebie pada - te wszystkie rzeczy tylko przeszkadzają. Jeśli muzyka jest OK, to co jeszcze do cholery może się liczyć? To wszystko jest już drugorzędne. 
  Cały ten medialny szum, przepych, wrzask będą z nami. Ludzie skakali przy The Beatles, tak jak teraz skaczą przy T.Rex. I tak powinno być. Na początku jest to bardzo miłe. I będąc nie cynicznym starym cynikiem, mogłem w tamtych czasach być na Dworze Królewskim. Gdy dochodzisz do tego etapu, staje się to już mało interesujące, choć niektórzy ludzie chcą by szum trwał wokół nich cały czas. 
  Ostatnio - Lennon dowiaduje się, jak wynika z jego słów - że niemożliwym jest zaspokojenie wszystkich ludzi - spróbowałem pisać mniej skomplikowane piosenki, tak by ludzie mogli je zrozumieć. I teraz otwarcie mnie atakują, że piszę zbyt proste teksty.
“‘I Want To Hold Your Hand’ –  to było proste. Gdybym potrzebował pochwał, pisałbym rzeczy takie "I Am The Walrus" i inne piosenki pełne surrealizmu. Wiesz, natknąłem się na jedną krytyczną myśl odnośnie ‘Some TimeIn New York City’, tutaj w Ameryce, która mniej więcej była taka."Proszę napisz dla nas obrazów, ale nie w sposób jaki to robisz teraz. Zrób dla nas kilka obrazów". Jedyne co mogę na coś takiego odpowiedzieć, to: "Napijcie się czy cokolwiek chcecie zrobić. Zalegajcie w łóżkach i twórzcie sobie sami swoje pieprzone obrazy".

----
Życie jest zbyt krótkie. Nagle mając 30 lat zdajesz sobie z tych wszystkich rzeczy na świecie, z rzeczy, których nigdy nie robiłeś, ponieważ robiłeś to wszystko, czego się ludzie po tobie spodziewali. Chodzi teraz o to, że to co chcę powiedzieć jest tak samo proste jak muzyka, którą kocham. To idzie tak: "A-WOP BOP-A-LOO-BOP/ spadajmy to Irlandii”. Czy rock polityczny jest skuteczny? Szczerze to nie mam pojęcia. W każdym razie nie jest ani mniej czy bardziej ważny niż wyrażanie siebie poprzez np. malarstwo. Większość ludzi wyraża samych siebie poprzez krzyczenie lub granie w piłkę nożną w czasie weekendu. Ale ja, tutaj, w Nowym Jorku, gdy słyszę o 13 ludziach zastrzelonych w Irlandii to reaguję natychmiast. Jestem jaki jestem. Nie mówię, 'O mój Boże, co się dzieje? Musimy coś zrobić' - John podnosi głos, co powoduje uśmiech na twarzy obserwującej go Yoko. I zrobiłem, to było "Sunday, Bloody Sunday". Zabijali ludzi. To nie tak jak w Biblii, co? Cały czas się tak dzieje. Ale to minęło. Skończone. Nie będzie więcej. Moje piosenki są nie do strawienia dla ludzi i odrzucane jak Mona Lisa.  Jeśli ludzie na ulicach myślą o tym to już to staje się realne. Próbowałem o tym powiedzieć w "Imagine", że i ja i Yoko, że jesteśmy, że nie jesteś sam. "Imagine" było szczere. To było "Working Class Hero" powleczone na wierzchu czekoladą. Próbowałem tam myśleć prosto, jak robią to dzieci.
---

Wracamy do tematu "Some Time In NewYork City. John wyjaśnia: Kiedy tworzyliśmy ten album, wiedzieliśmy, że nie mamy zamiaru zrobienia Koncertu Brandenburskiego czy jakiegoś innego arcydzieła. Nie taka była intencja. To było tylko kwestia czy robimy to czy odkładamy na później. Nie było przymusu robienia. Mogliśmy poprzestać na "Imagine" przez rok lub pół. Ale rzeczy z "...New York" pojawiły się w naszych umysłach i chcieliśmy się z nimi podzielić z kimkolwiek, kto chciałby je wysłuchać.
John dodaje, że zdaniem Yoko jest nadmiernie obciążonym kompozytorem, dzięki której mógł napisać tylko połowę materiału. Yoko nauczyła go cennej sztuki odprężania się i relaksowania.
Zawsze słyszałem o twórcach wysychających w pewnym wieku - kontynuuje. Mówiłem sobie, że to nieprawda. Ale teraz widzę, że to się dzieje. Jesteś zamknięty w torbie i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Potem okazuje się, że ograniczyłeś siebie i nie ma dokąd pójść.  Czujesz się opuszczony. Próbujesz coś z tym zrobić lub  zanikasz.
Jest już wiedzą powszechną fakt, że John, Paul, George i Ringo załatali już wszystkie dziury powstałe między nimi a dotyczące faktu, który John nazwał, "sen się skończył". Mimo to zapytałem  wprost Johna - choć  delikatnie - o szanse na niespodziewane spotkanie się wszystkich czterech dżentelmenów gdzieś w studiu i nagranie czegoś.
- Nikt z nas nigdy nie pomyślał o wspólnym graniu dopóki ktoś nas o to nie zapytał - zareplikował.
- No dobrze - odparowałem - ja o to pytam.
John: Gdyby George nagrywał teraz album, powiedziałbym: wybaczysz mi Roy, ale idziemy na sesję. Widzisz, jeśli któryś z moich przyjaciół nagrywa a ja jestem w odpowiednim nastroju - mogę tam się pojawić. I na podobnej zasadzie, gdyby George, Paul czy Ringo zadzwonili po mnie, poszedłbym. Ale już nigdy nie będzie tak samo. Byłem na sesji George'a. Chociaż sądzę, że dawnymi czasy to także były czyjeś sesje. Nieważne kogo to była sesja, robiłem to, czego ode mnie oczekiwano. I sprawiało mi to przyjemność. Mnie, buuuu.  Bo jestem trochę samolubem. Robię coś sam lub wcale nie robię tego. Ale nigdy nie odrzuciłbym zaproszenia ponieważ George i Ringo grali na moich dwóch pierwszych solowych albumach.  Zrobili to z wyboru. Ponieważ ich o to poprosiłem.



Muzyczny blog * #HistoriaTheBeatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki
#HistoryofTheBeatles


12. MTW: THE BEATLES - "Strawberry Fields Forever"


Kompozycja: Lennon (100%) -McCartney
Nagranie: 24 28-29 listopada, 8-9,15,21 grudnia 1966,
Producent: George Martin
Inżynier nagrania: Geoff Emerick
Podejście (próby, „takes”): 26
Wydane: 17 lutego 1967 (UK), 13 lutego 1967 (USA)
Długość: 4'10”

Obsada:
JOHN: śpiew (zdublowany wokal), gitara rytmiczna (1964 Gibson J160E), melotron (1964 Mark II), fortepian, bongos
PAUL: gitara basowa (1964 Rickenbacker 4001S),melotron (1964 Mark II),timpani (instr. perkusyjny)
GEORGE: solowa gitara(1961 Sonic Blue Fender Stratocaster), surmandal (indyjski harpia), marakasy
RINGO: perkusja (Ludwig), timpani, instr. perkusyjne
Mal Evans, Neil Aspinall – instr. perkusyjne (tamburyna, guiro)
Terry Doran: marakasy
Tony Fisher, Greg Bowen, Derek Watkins, Stanley Roderick:
trąbki
John Hall, Derek Simpson, Norman Jones: 
wiolonczele


PAUL: Skończyliśmy z koncertami i byliśmy w studiu z nowymi piosenkami. John miał piosenkę "Strawberry Fields" o starym domu Armii Zbawienia dla dzieci, który stał obok jego domu w Liverpoolu. Kojarzył się nam z młodością, złotymi latami i polami truskawek. Wiedziałem doskonale co miał na myśli. W "Strawberry Fields Forever" wykorzystaliśmy melotron. Nie sądzę, żeby związek zawodowy muzyków wyraził na to zgodę, dlatego nie chwaliliśmy się tym.Użyliśmy go podczas sesji. Było na nim coś, co dzisiaj nazywamy "samplami" fletu, a w rzeczywistości były to taśmy, które zwijają się z powrotem po zagraniu. Mieliśmy po 11 sekund na każdej taśmie, które można było zagrać w różnych tonacjach. 

W 1967 roku The Beatles wypuścili singiel z dwoma stronami A, czyli z dwiema promowanymi przez siebie i uważanymi za równorzędne piosenkami. Za jedną odpowiadał Paul McCartney (tutaj), za drugą John. Obie odnosiły się do przeszłości, dzieciństwa, rodzinnego Liverpoolu. Dla mnie to chyba najwspanialszy singiel w historii muzyki, jeśli bierzemy pod uwagę singiel tylko ze stronami A. Nie było oczywiście jeszcze w tych czasach MTV, co nie przeszkodziło zespołowi do obu piosenek nakręcić wspaniałe filmiki, wtedy jeszcze nie nazywane clipami. Cóż, Beatlesi byli prekursorami WE WSZYSTKIM! Więcej o piosence na blogu o The Beatles: tutaj