Trudno generalnie napisać o żadnym
turnieju wielkoszlemowym, że był nudny, nijaki, nieciekawy Ale
tegoroczny Australian Open naprawdę był wyjątkowy. Napisać o nim,
że był pasjonujący to jak nie napisać nic.
Zdominowały go przede
wszystkim dwa wydarzenia, dla mnie absolutnie najważniejsze. Pierwsze, niższej to
wygrana – absolutnie spodziewana – Sereny Williams. Bez
niespodzianki, jaką była jej przegrana rok wcześniej w finale z
Angeliką Kerber (4:6, 6:3, 4:6). Amerykanka pobiła kolejne rekordy,
ale fantastycznym newsem dla wszystkich fanów tenisa było to, że w
finale, jak przed laty spotkały się ponownie obie siostry Williams.
Starsza Venus była tą pierwszą, która zaczęła gromadzić tytuły Wielkiego Szlema, potem jej najgroźniejszą rywalką stała się
młodsza Serena. Venus zakończyła swoją kolekcję tytułów Grand Slama na 7-miu.
Finał jak za dawnych lat, gdy widzów nudziło, że
znowu w finale siostry, nie będąc pewnymi, czy finał rozgrywany
jest na serio. Zapewniam, że tak jak tegoroczny finał (6:4, 6:4 dla
młodszej) był zacięty i fair play, tak każdy mecz obu sióstr był
rozgrywany w absolutnie 100% etyce sportowej. Wygrywała zawsze
lepsza tego dnia.
Drugim bezdyskusyjnie wydarzeniem
turnieju, kto wie czy nie najważniejszym w tej dyscyplinie w ciągu
ostatnich kilku lat był męski finał. W nim klasyk (niczym Real - Barcelona czy odnosząc się do tenis, mecze Borga z McEnroe czy Connorsem), czyli wydarzenie magnetyzujące świat, jakże oczekiwane, gdy okazywało się, że kolejno odpadają nr 1 i 2 turnieju, spotkanie dawnych
wielkich rywali. Rafa Nadal, pierwszy zawodnik, który zaczął
przerywać wieloletnią hegemonię na kortach Szwajcara i właśnie Roger Federer, który wygrywając tegoroczny turniej został
absolutnym, samodzielnym liderem w tytułach Wielkiego Szlema (18).
Przy okazji pisania tego zdania, sam sobie zadałem pytanie: ile
dzisiaj miałby tytułów Wielkiego Szlema Roger gdyby nie pojawił
się na kortach gracz z Majorki? Pierwszy raz Rafa zabrał Rogerowi
tytuł GS (Grand Slam) w 2006 roku, ale to było na kortach ziemnych
Rolanda Garrosa. Nikt wtedy nie przypuszczał, że narodził się
gracz chyba wszech-czasów tego rodzaju kortów. Przegrana Rogera
była wytłumaczalna. Mączka nigdy nie była jego specjalnością.
Powtórzyło się to zresztą znowu w Paryżu rok później i znowu w
2007, ponownie w 2008. Ale Melbourne to beton i w 2009 Rafa pokonał
w finale Rogera na tej szybkiej nawierzchni. 2011 to znowu Paryż i
Roger ulega Hiszpanowi na czerwonej mączce.
Tegoroczny finał (w tym sukces Rogera)
to zdaniem fachowców kilka wniosków na temat przyszłości męskiego
tenisa, z którymi się absolutnie zgadzam. Podsumuję je: 1. koniec
dyskusji na temat czy Federer i Nadal mają szanse na wygrywanie
jeszcze jakichś Wielkich Szlemów (w domyśle – w erze Djokovica i
Murray'a? - mają i to zdecydowanie. 2. koniec dyskusji na temat zakończenia kariery przez Szwajcara - forma, styl, przygotowanie fizyczne (po dwóch 5-setowych meczach w półfinale i finale) mówią, że Roger może grać jeszcze 2-3 lata. 3. Obaj gracze (jak i oba półfinały) wnieśli na nowo do męskiego tenis powiew świeżości i kreatywności w grze, mistrzowskiej, bardzo atrakcyjnej dla widza (finał Murray - Djokovic, z pewnością emocjonujący byłby nudny, monotonny, powtarzalny). Młodzi gracze zapatrzeni w Serba i Szkota, na korcie prawie mechanicznych cyborgów, oglądając finezję czterech półfinalistów (nie przypuszczałem, że napiszę tak kiedykolwiek o tenisie Rafy, ocenianego przeze mnie dotychczas jako połączenie siły, wybiegania każdej piłki) z pewnością zwrócili uwagę, że można w tenisa grać pięknie, pomysłowo, efektownie i jednocześnie efektywnie. I Rafie i Rogerowi nie ustępowali pod tym względem ani Stan ani Grigor, ale jak wiemy od dawna, sport jest okrutny i ktoś musi wygrać.
Tyle w skrócie. Pewnie można jeszcze dodać, że Rafa mający dopiero 30 lat i 14 tytułów GS może go jeszcze dogonić, choć w to wątpię. W złośliwych komentarzach przeczytałem, że szybkie łysienie Hiszpana pomogło wrócić mu do dawnej formy, zaś zdaniem pań Roger to wciąż jeden z najseksowniejszych tenisistów, jeśli nie sportowców świata. I jeśli Rafa może łysieć, tak jak to w życiu, gdy nie ma się nigdy absolutnie wszystkiego, ma za to prócz ciała gladiatora wciąż piękny biały uśmiech, czym niestety nie może się pochwalić maestro z kraju Helwetów. Bzdury prawda? Zgoda. 100%
Co do szalonej popularności Federera jako nieomal przystojniaka z Hollywood. Roger jest jak wino, z wiekiem wygląda coraz lepiej. Niżej fotka z wcześniejszego okresu, z Mirką.
Tyle w skrócie. Pewnie można jeszcze dodać, że Rafa mający dopiero 30 lat i 14 tytułów GS może go jeszcze dogonić, choć w to wątpię. W złośliwych komentarzach przeczytałem, że szybkie łysienie Hiszpana pomogło wrócić mu do dawnej formy, zaś zdaniem pań Roger to wciąż jeden z najseksowniejszych tenisistów, jeśli nie sportowców świata. I jeśli Rafa może łysieć, tak jak to w życiu, gdy nie ma się nigdy absolutnie wszystkiego, ma za to prócz ciała gladiatora wciąż piękny biały uśmiech, czym niestety nie może się pochwalić maestro z kraju Helwetów. Bzdury prawda? Zgoda. 100%
Co do szalonej popularności Federera jako nieomal przystojniaka z Hollywood. Roger jest jak wino, z wiekiem wygląda coraz lepiej. Niżej fotka z wcześniejszego okresu, z Mirką.
Warto podkreślić oczywiście zaskakujące szybkie odpadnięcia dwóch wielkich faworytów imprezy, aktualnych numerów 1 (Andy Murray w 4 rundzie - porażka z Niemcem Mischą Zverevem) i 2 (Novak Djokovic - już w 2 rundzie z Uzbekiem Denisem Istominem). Dwaj półfinaliści to Stan Wawrinka i Grigor Dimitrov. Stan był całkiem niedaleko od pokonania swego wielkiego rywala z ojczyzny, zaś Bułgar? Można z pewnością powiedzieć, że ten rok może być przełomowy w jego karierze. Bułgar dojrzał, gra piękny, mądry i skuteczny tenis. By pokonać Rafę potrzeba mu tylko doświadczenia i ogrania w wielkich meczach. Te dwie cechy z pewnością zyskał na australijskich kortach.
Peers i Kontinen. |
Ok, trochę statystyk. Zwycięzcami w deblu zostali John Peers (28 latek z Australii, a więc gospodarze mają swego winnera) w parze z Finem Henri Kontinenem (26 lat). W finale pokonali chyba najlepszą parę deblową wszech-czasów, amerykańskich braci Bryanów. Kobiecy finał dla Czeszki Lucie Safarovej i Amerykanki Bethany Mattek-Sands (na zdjęciu w podanej kolejności).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz