PAUL: Pamiętam, jak powiedział do mnie: "Paul, martwię się o to, jak ludzie
będą mnie pamiętać, kiedy umrę" i to mnie trochę zszokowało.
______________
Kiedyś
[ten] Beatles był czczony jako bohater, jednak spuścizna Lennona stała
się równie skomplikowana, co oszałamiająca teraz, kiedy obchodziłby
swoje 84-te urodziny
Dokładnie
44 lata temu odszedł John. Brutalnie, niespodziewanie. Nie umieszczam
specjalnych postów w rocznicę jego śmierci, bo byłaby to trochę
przesada. Wypadałoby tak samo z George'm, z oczywistych względów
zrezygnowałem z tego. Inna sytuacja jest gdy obchodzimy jakąś jakąś
równą rocznicę. 44 nie jest jakąś specjalną, ale teraz nadarzyła się
okazja, by umieścić w 44 rocznicę śmierci lidera The Beatles specjalny
artykuł zaznaczony w samym wstępie jak i tytule posta. Dla mnie jego
spuścizna, dziedzictwo jest wciąż tak samo ważne jak przed 5, 10, 44
laty. Był dla mnie geniuszem nie tylko muzyki, z pewnością mnie
ukształtował, bo spośród ukochanej czwórki on był tym moim wybranym i to
chyba od samego pierwszego kontaktu z NIM i pozostałymi członkami Fab
Four, czyli gdzieś około połowy 1967 (polska premiera), w czasie seansów
filmów "Help!". Z moich bliskich znajomych - tych w dojrzałym wieku -
niestety niewielu zna twórczość Johna, zdawkowo jego działalność
pokojową, bardziej w ramach The Beatles. Młodzi? Hm... Czytają mojego
bloga, ale z ich podejściem do muzyki The Beatles jest różnie. Ale może
dzięki temu blogowi, temu tekstowi John znowu mocno odżyje. Ale po
kolei.
8 grudnia 1980 roku świat stracił Johna Lennona, ale czterdzieści
cztery
lata później jego dziedzictwo wciąż rezonuje z siłą, która przenika
muzykę, kulturę i społeczną świadomość. Lennon to postać wielowymiarowa:
rewolucyjny muzyk, poeta, aktywista i człowiek pełen sprzeczności. W
2024 roku, w dobie wyzwań globalnych i ciągłej walki o pokój i równość,
dziedzictwo Lennona wydaje się bardziej aktualne niż kiedykolwiek. Jako
członek The Beatles, Lennon stał się współtwórcą muzycznej
rewolucji, która zmieniła oblicze kultury popularnej. Wspólnie z Paulem
McCartneyem stworzył jedną z najbardziej płodnych i wpływowych par
kompozytorskich w historii muzyki. Utwory takie jak "Imagine", "Strawberry Fields Forever" czy "All You Need Is Love", "Give Peace A Chance"
są dziś uniwersalnymi hymnami pokoju, marzeń i nadziei. W 2024 roku
jego twórczość wciąż inspiruje młodych muzyków, którzy widzą w niej
dowód na to, że muzyka może nie tylko bawić, ale również zmieniać świat.
Dzięki technologicznemu postępowi, w 2024 roku muzyka Lennona jest
bardziej dostępna niż kiedykolwiek wcześniej. Serwisy streamingowe
umożliwiają nowym pokoleniom odkrycie jego solowej kariery, a
kolekcjonerskie wydania płyt wciąż znajdują nowych nabywców. Co więcej,
projekty remasteringowe, takie jak te prowadzone przez syna Lennona,
Seana, odświeżają jego dorobek dla współczesnych słuchaczy.
Bo John Lennon to jednak więcej niż tylko muzyk. Jego działalność
społeczna, manifestowana m.in. w kampaniach "Bed-Ins for Peace" ("Hair Peace"), ogromne plakaty w wielu stolicach całego świata "War Is Over"
(wraz z piosenką "Happy Xmas - War Is Over") i wspomnianej piosence
"Give Peace a Chance", uczyniła z niego ikonę ruchów pokojowych. W 2024
roku jego wizerunek wciąż pojawia się na protestach, banerach i w
mediach społecznościowych jako symbol sprzeciwu wobec wojny, nierówności
i niesprawiedliwości.
W dobie post-prawdy i polaryzacji
politycznej przesłanie Lennona o pokoju i miłości wydaje się szczególnie
potrzebne. Utwór "Imagine", choć bywa krytykowany za swoją naiwność
(wspomniany dziennikarz TVP), pozostaje ponadczasowym apelem o lepszy
świat. Współczesne ruchy społeczne, takie jak Fridays for Future czy
Black Lives Matter, często odwołują się do jego słów, które, choć
proste, niosą uniwersalne wartości.
Czterdzieści cztery lata po śmierci Lennona jego postać nadal budzi
kontrowersje. Współczesne narracje coraz częściej analizują go
krytycznie, uwzględniając ciemniejsze strony jego osobowości. Krytyka
dotyczy m.in. trudnych relacji z pierwszą żoną, Cynthią, czy momentów
agresji w przeszłości, o których sam Lennon mówił otwarcie w wywiadach.
Ta dwuznaczność sprawia, że odbiór jego postaci staje się bardziej
ludzki i kompleksowy.
W 2024 roku Lennon jest postrzegany zarówno jako wielki artysta, jak i
człowiek pełen sprzeczności. Dla jednych jest ikoną niezmiennego
idealizmu, dla innych przykładem na to, że nawet największe legendy mają
swoje wady. Dziedzictwo Lennona jest pielęgnowane przez jego rodzinę,
zwłaszcza przez Yoko Ono, która nadal promuje jego przesłanie pokoju,
oraz przez jego synów – Seana i Juliana. Sean Lennon angażuje się w
projekty artystyczne, które nawiązują do spuścizny ojca, podczas gdy
Julian, także muzyk, w swojej twórczości często mierzy się z piętnem
sławnego nazwiska. Wspólnie dbają o to, by pamięć o Johnie Lennonie nie
była jedynie pomnikiem, ale żywym elementem kultury.
Myślę, że dziedzictwo Johna Lennona można podsumować jednym zdaniem: "Wyobraź sobie świat"
– taki, który przekracza podziały i konflikty, gdzie muzyka i miłość są
siłą jednoczącą. Nic co byłoby związane z ideałami socjalizmu czy
komunizmu, o czym w czasie Olimpiady próbował nas nieudolnie przekonać
pewien dziennikarz. W 2024 roku, mimo zmieniających się realiów, jego
przesłanie pozostaje aktualne. Lennon przypomina nam, że choć świat może
wydawać się pełen chaosu, to marzenia i działania jednostek mają moc
zmieniania rzeczywistości.
44 lata po tragicznej śmierci John
Lennon nie jest tylko postacią z przeszłości – jest wiecznie żywym
symbolem tego, co w człowieku najlepsze: wiary w pokój, kreatywność i
odwagę bycia sobą.
Niżej postanowiłem jako uzupełnienie do powyższego tekstu opublikować
artykuł z 2020 znaleziony w sieci (magazyn Esquire) poświęcony temu
tematowi jak dzisiaj świat pamięta Johna Lennona, jego spuściźnie w
pokoleniu Z i nie tylko. Artykuł napisał Amerykanin, Alan Right, bo bez
względu jak na fakt, jak cały świat kocha muzykę The Beatles i samego
Johna, są oni chyba najbardziej popularni w tym kraju, bardziej niż w
samej Wielkiej Brytanii, choć to oczywiście pewna teza do polemiki -
wystarczy zobaczyć teraz fragmenty koncertów Paula po Ameryce
Południowej. Zostawmy to. Wracając do artykułu, to już
sam jego początek zaintrygował mnie do tego stopnia, że
postanowiłem go przetłumaczyć i opublikować właśnie 9 grudnia 2024. No
bo, jak mogą nie
zaciekawić wielkiego fana The Beatles jak i samego Johna takie słowa: Jeśli umrę dziś, zapamiętajcie mnie jak Johna Lennona” – rapował kiedyś Lil’ Wayne.
Moje wrażenia po jego lekturze? Całkiem pozytywne, ale ciekaw jestem
Waszych opinii, w komentarzach bądź na blogowego maila. From all over
the world of course. In any language.
Kilka tygodni temu, na swoim nowym albumie King’s Disease,
raper Nas ubolewał nad presją wywieraną na doświadczonych artystów,
podsumowując: „McCartneyowie żyją dłużej niż Lennonowie, ale to Lennon
jest najtrudniejszy do przejścia.”
Odniesienia
do Beatlesów od dawna są stałym elementem w hip-hopie (Rae Sremmurd
osiągnęli pierwsze miejsce z utworem „Black Beatles” w 2016 roku),
podobnie jak w naszej kulturze w ogóle – w książkach, filmach i
codziennym życiu. Ale jak właściwie pamiętamy Johna Lennona? W ostatnich
latach dziedzictwo tego cenionego ikony stało się bardziej
skomplikowane i problematyczne. Nadchodzące miesiące przyniosą wiele
okazji, by ocenić jego obecny wizerunek: 9 października Lennon
obchodziłby swoje 80. urodziny, a kilka miesięcy później, 8 grudnia,
minie 40 lat od jego tragicznej śmierci.
Daty te będą upamiętnione w licznych projektach: nowym box secie zatytułowanym Gimme Some Truth: The Ultimate Mixes,
zawierającym 36 najbardziej znanych utworów Lennona, całkowicie
zremiksowanych od podstaw; specjalnym programie radiowym BBC prowadzonym
przez jego syna Seana oraz nadchodzącym dokumentem telewizyjnym BBC;
albumami i koncertami hołdowymi (tribute) oraz licznymi książkami, z
których większość skupia się na ostatnich latach jego życia. Wydaje się
jednak, że w ostatnich latach pozycja Lennona na gwiaździstym
firmamencie rock and rolla zaczęła słabnąć.
Paul
McCartney nieustannie koncertuje, heroicznie i wytrwale, wciąż
zapełniając stadiony i zachwycając kolejne pokolenia (aż do momentu, gdy
pandemia to uniemożliwiła) oraz tworząc dobrze przyjmowaną nową muzykę.
Krążą pogłoski, że album nagrany w trakcie lockdownu zostanie wydany
przed końcem roku. Tymczasem mistyczna duchowość George’a Harrisona
tylko wzmocniła jego pozycję jako „nieodkrytego Beatlesa” – ulubieńca
hipsterów; „Here Comes the Sun” jest zdecydowanie najczęściej
odtwarzanym utworem zespołu na Spotify, a w nagłówku NBC z 2018 roku
ogłoszono: „Jak najcichszy z Beatlesów stał się najpopularniejszym z
nich wszystkich.”
Dla
przykładu – choć mocno nieformalnego – kilka miesięcy temu na moim
programie radiowym SiriusXM opublikowaliśmy spontaniczną ankietę na
Twitterze, pytając słuchaczy, który z Beatlesów jest ich ulubionym. Paul
i George byli na czołowych pozycjach, idąc łeb w łeb, podczas gdy John
był wyraźnie w tyle. (Ringo Starr, wiecznie uwielbiany i niedoceniany,
zdobył garstkę swoich typowych zwolenników).
Bardziej znaczący punkt odniesienia to ostatnio zrewidowana lista „500 najlepszych albumów wszech czasów” magazynu Rolling Stone.
Czasopismo znacznie poszerzyło grono głosujących oraz różnorodność ich
wyborów w porównaniu do poprzedniego rankingu z 2012 roku. Beatlesi jako
całość odnotowali pewien spadek: osiem lat temu zajmowali cztery z
dziesięciu najwyższych pozycji, ale teraz jedynie Abbey Road – który stał się ulubieńcem słuchaczy z pokolenia Z – znalazł się tak wysoko, zajmując 7. miejsce. Rubber Soul spadł z 5. pozycji na 35.
Solowe
nagrania Johna Lennona, choć wciąż zajmują najwyższe miejsca w
katalogach solowych Beatlesów, również zanotowały dramatyczny spadek. Plastic Ono Band spadł z 23. miejsca na 85., a Imagine z 80. aż na 223. Tymczasem album George’a Harrisona All Things Must Pass awansował z 433. na 368. miejsce, podczas gdy sytuacja McCartneya była raczej stabilna: Band on the Run, który wcześniej zajmował 418. miejsce, wypadł z listy, ale został zastąpiony przez bardziej „indie-przyjazny” album Ram, który zadebiutował na 450. pozycji.
Dlaczego
więc John Lennon, przez dekady jedna z najbardziej uwielbianych postaci
na świecie, wydaje się podlegać coraz bardziej krytycznym ocenom ze
strony młodszych pokoleń? Być może chodzi o uproszczone skojarzenia,
jakie wiążą się z jego tragicznie przerwanym życiem. Na pierwszym
miejscu – i nie da się tego uniknąć – jest dwuznaczny wpływ utworu „Imagine.” Jest
to jeden z najbardziej ukochanych hymnów świata, ale stał się również
tematem żartów, co udowodniła brutalna reakcja internetu na cover
„Imagine” opublikowany przez Gal Gadot, w którym wystąpili celebryci
tacy jak Natalie Portman, Will Ferrell czy Jimmy Fallon, w początkowych
dniach pandemii koronawirusa. „W kraju, gdzie tylko uprzywilejowani mają
dostęp do odpowiednich testów,” napisał Vice, „ostatnią rzeczą,
którą chcemy oglądać, jest remix bogaczy kwarantannujących w swoich
rezydencjach, mówiących nam, byśmy 'wyobrazili sobie' lepszy świat.” To właśnie ta piosenka, bardziej niż jakakolwiek inna, zdefiniowała dziedzictwo Lennona (w innej liście Rolling Stone
„500 najlepszych piosenek wszech czasów” zajęła wyższe miejsce niż
jakikolwiek utwór Beatlesów) i coraz częściej jest postrzegana jako
dobrze intencjonowane, hippisowskie marzenie. Jego radykalne przesłanie –
wzywające do wyobrażenia sobie „świata bez religii” i „bez własności” –
zostało w dużej mierze zignorowane na rzecz naiwnego, podnoszącego na
duchu przekazu o jedności. Dla
słuchaczy urodzonych po śmierci Lennona najbardziej znanymi obrazami są
jego rola jako „politycznego Beatlesa” oraz oddanie Yoko Ono, która
wciąż pozostaje postacią budzącą podziały. To bez wątpienia szlachetne
cechy, ale łatwo zauważyć, że są one mniej atrakcyjne dla millenialsów –
zbyt poważne, by były zabawne, zbyt szczere, by uchodziły za „cool.”
Jego kąśliwy dowcip i bezkompromisowość w wypowiedziach (tego rodzaju,
które sprawiły, że popadł w kłopoty, kiedy powiedział, że Beatlesi są
„popularniejsi od Jezusa”) również są odbierane inaczej w 2020 roku.
Lennon
otwarcie przyznawał, że był zaniedbującym, a nawet przemocowym mężem i
ojcem – „Byłem okrutny dla swojej kobiety / Biłem ją i trzymałem z dala
od rzeczy, które kochała” – śpiewał w utworze „Getting Better” – a w
czasie swojej „Zagubionej weekendowej” separacji od Ono w połowie lat
70. bywał nieznośnym pijakiem. Nie ma usprawiedliwienia dla takiego
zachowania, niezależnie od tego, ile razy próbował się z tego rozliczyć i
przeprosić. W czasach po ruchu #MeToo jest to postrzegane jeszcze
ostrzej. Za życia Lennon przyznał, że jego czasami toksyczna pewność
siebie była mechanizmem obronnym. „Całe dzieciństwo spędziłem, żyjąc w
ciągłym strachu, ale z najtwardszą miną, jaką kiedykolwiek widziałeś” –
powiedział kiedyś.
Paradoksalnie,
mimo słusznej krytyki, z jaką spotyka się dziś Lennon, jego wpływ nadal
jest potężną siłą w popkulturze i muzyce. Jednym z jego największych
osiągnięć (obok bycia jednym z największych wokalistów rockowych – mimo
że zawsze nienawidził brzmienia swojego głosu) było wejście na teren
osobistego i konfesyjnego pisania tekstów. Po pierwszej fali Beatlemanii
Lennon skierował się ku nowemu rodzajowi autorefleksji w swoich
utworach, takich jak „Help!”, „In My Life” i „Nowhere Man.” Popowe
piosenki od dawna dotykały tematu złamanego serca, ale nikt wcześniej
nie pisał na płytach o izolacji, strachu i niepewności w tak bezpośredni
sposób.
„Nigdy nie lubiłem pisać piosenek w trzeciej osobie,” powiedział kiedyś Lennon. „Większość moich najlepszych piosenek jest napisana w pierwszej osobie. Lubię pisać o sobie.” Gdzie indziej dodał: „Nie
wiem dokładnie, kiedy to się zaczęło, może od ‘I’m A Loser’ albo ‘Hide
Your Love Away,’ czy tego rodzaju rzeczy. Zamiast wyobrażać sobie siebie
w jakiejś sytuacji, próbowałem wyrazić to, co czuję sam o sobie.”
Pop
w 2020 roku jest bezpośrednim spadkobiercą tego podejścia. Proste,
radosne piosenki taneczne są coraz częściej zastępowane przez coś
bardziej poważnego i introspektywnego. Od The Weeknd przez Arianę Grande
po BTS, idole nastolatków coraz częściej piszą i śpiewają o zdrowiu
psychicznym i emocjonalnym, lęku oraz stracie. (Badanie przeprowadzone w
2018 roku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine, które analizowało
setki tysięcy anglojęzycznych piosenek pop, potwierdziło, że wyrażenia
smutku stale rosną w liczbie. Podobnie badania serwisu Quartz pokazują,
że użycie słów „depresja” i „lęk” w tekstach rośnie w sposób ciągły.
„Patrząc
na to z perspektywy czasu, myślę, że piosenki takie jak ‘I’m A Loser’ i
‘Nowhere Man’ były wołaniem Johna o pomoc,” powiedział kiedyś Paul
McCartney. „Wtedy się o tym nie myślało, dopiero później przychodzi
refleksja: Boże! To było całkiem odważne ze strony Johna.”
John Lennon uczynił swoje życie głównym tematem swojej twórczości –
dosłownie, jak w „The Ballad of John and Yoko” – pisząc o wszystkim, od
rzucania heroiny („Cold Turkey”) po lata spędzone jako gospodarz domowy
po narodzinach Seana („Watching the Wheels”). Jego matka, która go
porzuciła, jego żona, jego dzieci – wszyscy stali się bohaterami jego
piosenek w sposób bezprecedensowy, który później rozwijali raperzy tacy
jak Eminem, Kanye West czy Drake.
I,
oczywiście, jest też aktywizm Lennona. „Revolution,” „Give Peace a
Chance,” „Power to the People” oraz piosenki o zamieszkach w więzieniu
Attica State czy prześladowaniu rewolucyjnych liderów, takich jak Angela
Davis czy John Sinclair – nawet jeśli wydaje się już nieco banalne
wychwalać protest songi dawnych pokoleń, to nikt z rockowego kanonu nie
był bliżej realnych wydarzeń na ulicach, które przypominają te z naszych
czasów. Warto wspomnieć, że Lennon dostrzegał nawet swój własny
szowinizm, śpiewając w „Power to the People”: „Muszę zapytać was,
towarzysze i bracia / Jak traktujecie swoje kobiety w domach?”
Ostatecznie
jednym z najtragiczniejszych skutków morderstwa Johna Lennona było to,
że uczyniło go tym, czym nigdy nie chciał być – męczennikiem. Głównym
powodem, dla którego wydaje się dziś tak odległy, zbyt nieosiągalny dla
słuchaczy, jest to, że widzą w nim przede wszystkim ofiarę, symbol, a
nie skomplikowaną, niedoskonałą i nieukończoną jednostkę. Sam Lennon
mówił o tym zagrożeniu, opisując niebezpieczeństwo przekształcania
Gandhiego czy Martina Luthera Kinga w „Przywódcę, Świętego i Świętego
Człowieka, Który Nie Popełnia Błędów.”
„Nikt
nie lubi żyjących świętych,” powiedział kiedyś. „Lubią ich martwych. A
my nie zamierzamy być martwymi świętymi. Wolimy być żyjącymi dziwakami.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz