Irishman, 2019
Reżyseria: Martin Scorsese
Aktorzy: Robert De Niro, Al Pacino, Joe Pesci, Bobby Cannavale, Harvey Keitel, Jesse Plemmons i inni
Scenariusz: Steven Zaillian
Długość: 3:30
Ostatni tydzień był dość intensywny w wydarzenia kulturalne. Bardzo udany, choć na taki się początkowo nie zapowiadał, koncert Chrisa de Burgha (artysta śpiewał "Lady in Red" kilka metrów ode mnie, gdy udał się w "tłum" ze sceny w przepięknej wrocławskiej Hali Ludowej), zwiedzanie zaskakującego (na mega plus) wrocławskiego Muzeum Wody Hydropolis, całkowite, totalne wręcz rozczarowanie beznadziejnym filmem "Kult. Film" (jestem fanem zespołu, ale to nie jest o nim film) oraz oczywiście długo oczekiwany film "Irishman" Martina Scorsese. O filmie czytałem przed seansem (domowy) tyle, że pomijając już moją fascynację dwoma aktorami z głównych ról filmu, autentycznie nie mogłem się jego doczekać. Scorsese to klasa sama w sobie, ale nie sądziłem, że robiąc być może ostatni w życiu film, na planie którego spotykają się dwaj najwybitniejsi zdaniem wielu aktorów XX wieku, na pewno spośród żyjących, reżyser nakręci po raz kolejny film w stylu "Casino" czy "Chłopców z ferajny".
De Niro, Scorsese i Pacino, 2019 |
______________________
Czyli niejako ponownie gangsterską sagę z rozwlekłą akcją w czasie, narratorem w tle wyjaśniającym widzowi detale z życia i zwyczaju świata mafii czy po prostu gangsterów. O ile w dwóch wymienionych filmach zamiar taki udał mu się całkowicie (w obu wystąpił De Niro), tak w "Irlandczyku" poniósł całkowitą klęskę. I to nie tylko moim zdaniem. Czytając recenzje filmu zdałem sobie sprawę, że prawie wszystkie są identyczne z moimi. "Z dużej chmury mały deszcz", "wieje nudą", "rozczarowanie fabułą", "irytujące maski komputerowe na twarzach Ala i Roberta". No tak, 100% racja. Każdy widz znający wygląd 40, 50-letnich De Niro i Pacino z trudem rozpoznaje ich na ekranie komputerowo odmłodzonych do tych lat (wymagała tego fabuła). Film zdecydowanie za długi i jak dla mnie to co najmniej 30% scen niepotrzebnych.
Czyli niejako ponownie gangsterską sagę z rozwlekłą akcją w czasie, narratorem w tle wyjaśniającym widzowi detale z życia i zwyczaju świata mafii czy po prostu gangsterów. O ile w dwóch wymienionych filmach zamiar taki udał mu się całkowicie (w obu wystąpił De Niro), tak w "Irlandczyku" poniósł całkowitą klęskę. I to nie tylko moim zdaniem. Czytając recenzje filmu zdałem sobie sprawę, że prawie wszystkie są identyczne z moimi. "Z dużej chmury mały deszcz", "wieje nudą", "rozczarowanie fabułą", "irytujące maski komputerowe na twarzach Ala i Roberta". No tak, 100% racja. Każdy widz znający wygląd 40, 50-letnich De Niro i Pacino z trudem rozpoznaje ich na ekranie komputerowo odmłodzonych do tych lat (wymagała tego fabuła). Film zdecydowanie za długi i jak dla mnie to co najmniej 30% scen niepotrzebnych.
Irishman |
Może lepszy byłby z tego pomysłu na scenariusz serial? Obaj aktorzy promując film zgodnie podkreślali, że choć Netflix skierował sporadycznie film do kin, by obraz mógł być brany pod uwagę przy wyborze do nagrody Oskarami, to dobrze, że skierowany jest do emisji telewizyjnej, gdyż w trakcie seansu można zawsze zrobić przerwę na herbatę, bądź rozłożyć obejrzenie filmu na dwa, czasem trzy dni. Pełna zgoda. Jednorazowo 3,5 godzinny seans niemiłosiernie męczy. Ale film ma swoje plusy. Jednym z nich jest przyjemność oglądania znowu razem Pacino i De Niro. O ile dobrze pamiętam, to jest to ich czwarty film razem. Pierwszym była druga część "Ojca Chrzestnego", choć nie spotykają się na ekranie (De Niro gra w retrospekcyjnej części filmu młodego Vito Corleone, czyli rolę Marlona Brando z 1-szej części).
Drugim był rewelacyjny "Heat" (Gorączka, w której bohater grany przez Ala zabija granego przez Roberta, w 'Irlandczyku" Robert się "rewanżuje"). Trzecim całkowicie nieudany średniak "Righteous Kill", w którym chciano powtórzyć fenomen oglądania obu aktorów razem. I wreszcie chyba ich ostatni film, wspomniany "Irishman". Oczywiście efekty komputerowe odmładzające aktorów w ich ostatnim filmie całkowicie nie przysłaniały gry aktorów i to jest największy plus filmu (warto dodać, że aktorzy rozważali zatrudnienie do tych ról młodszych aktorów). Inne to oczywiście staranny montaż, scenografia, aktorzy drugoplanowi (Joe Pesci, Harvey Keitel), nawet fabuła (kolejna teoria na temat zniknięcia Hoffy; jego zniknięcie to obok zabójstwa Kennedy'ego dwa najbardziej tajemnicze, niewyjaśnione do dzisiaj zbrodnie w Ameryce, gdyż tego, że Hoffa zginął nie podważa nikt) oraz - jakżeby inaczej - reżyseria. Zawiódł scenariusz Stevena Zailliana (ten od 'Listy Schindlera', 'Gangów z Nowego Jorku') i chyba jakiś wspólny całej ekipy twórców pomysł na film.
Promocja "Heat" |
Righteous Kill, 2008 |
____________
AL PACINO: Gdy zobaczyłem Roberta pierwszy raz, byłem nim zafascynowany. "Ale ten gość ma charyzmę", pomyślałem. Wyglądał niezwykle i miał w sobie ogromną energię... Powiedziałem Coppoli, że chciałbym by Bob był moim tatą, hahah [Godfather II]
_________
ROBERT DE NIRO: Powiedziałem do Marty'ego [Scorsese]: Co sądzisz o Hoffie dla Ala? Zgodził się. Obaj bardzo cieszyliśmy się z tego, że przyjął rolę... Marty spytał mnie: 'Jaki jest Al?' Odparłem, 'Jest kochany, zobaczysz'. Dużo ze sobą rozmawialiśmy. Robiliśmy notatki. Al lubi tak pracować.
_____________________________________
Premiera "Godfather II" |
___________________________________
ROBERT DE NIRO: Najlepsze role Ala? Od razu przychodzą mi na myśl te w "Ojcu Chrzestnym I" oraz "Godfather II".
AL PACINO: Bob ? Oczywiście "Wściekły byk"... No, i na pewno, "Taksówkarz".
___________________________________
Podsumowując: dobrze mimo wszystko, że taki film powstał, choć potencjał, magię spotkania na ekranie dwóch gigantów Kina (a może Filmu lub jeszcze lepiej X muzy) można było wykorzystać lepiej. I zamierzam jeszcze raz obejrzeć 'Irlandczyka', choć już na pewno nie za jednym podejściem.
ROBERT DE NIRO: Obaj z Alem jesteśmy w podobnym położeniu. Zbliżamy się do punktu... nie chcę powiedzieć, że do horyzontu ... Początku napiwku na drugą stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz