Produkcja: USA, 2016
Reżyseria: Derrick Borte
Scenariusz: Matt Brown
Obsada: Jonathan Rhys Meyers, Daniel Huttlestone, Natscha McElhone, Dougray Scott
Długość: 1 godz 35 min
|
Joe Strummer |
Ubiegły rok to dwa niezłe dramaty muzyczne opisujące Anglię i Londyn - pierwszy, opisany na blogu wcześniej
'Sing Street' z latami 80-tymi i muzyką new romantic w tle, drugi to właśnie 'London Street', cofający nas dekadę wcześniej w te same miejsca. Żaden z tych filmów niezbyt odkrywczy, oryginalny, to prawda. 'London Town' obejrzałem kilka dni temu. Dramat amerykański a obrazujący swojego sąsiada przez Atlantyk - końca lat 70-tych, epokę narodzin punk rocka, czasów The Clash (absolutnie wybitnego angielskiego zespołu, zdecydowanie najlepszego w historii punku, zespołu, który znacznie wyrósł poza ten gatunek). Film także hołdujący pamięci lidera zespołu, Joe Strummera (1952-2002), w którego w filmie wcielił się bardzo udanie charyzmatyczny Jonathan Rhys Meyers. Scenariusz filmu powstał na podstawie nieskończonego wstępnego scenariusza "The Untitled Joe Strummer Project" Kirsten Sheridan i Sony'i Gildea, w którym frontman The Clash miał był całkowicie głównym bohaterem filmu. Matt Brown uznał, że warto przedstawić szersze tło, nie tylko w samym zakresie historii Strummera i jego zespole. Niebawem zamieszczę oddzielny tekst na temat tego zespołu, rozpadu, konfliktu liderów i w sumie fatum kapeli, która jak to prasa lubiła pisać, sama skierowała się na 'drogę do piekła zamiast na szczyty'.
Podobnie jak w 'Sing Street', głównym bohaterem filmu jest nastolatek i jego oczami oglądamy burzliwe wokół życie. To tylko fragmentarycznie krótka historia 14 latka z podzielonej rodziny, mieszkającego na obrzeżach stolic Anglii, rozpoczynająca się dla widza w bardzo trudnym dla niego momencie (list od matki, wypadek ojca). Potem jest już bardzo filmowo z naciskiem na bardzo wierne odtworzeniu szczegółów minionego okresu. Poznana dziewczyna w pociągu, wizyta u matki żyjącej w komunie w stolicy Anglii, upojenie się wielkością metropolii, jej kolorytem, nową muzyką, zobaczenie na żywo koncertu The Clash, osobiste poznanie wokalisty oraz lidera zespołu. W tle punki, skiny, policja, zamieszki uliczne, wszędobylska brytyjska klasowość, kraj przechodzący mocny kryzys gospodarczy, tożsamościowy. I niezła historia. Poznana dziewczyna, pierwszy sex, trochę dramatu rodzinnego, mnóstwo fantastycznych ujęć Londynu lat 70-tych, znakomite kadry, wierność oddania szczegółów, klimat, absolutnie znakomita muzyka. Obserwujemy niektóre ujęcia jak dokument a filmowy koncert The Clash to prawie jak video MTV. Duch zespołu zresztą jest obecny cały czas w filmie, zresztą scenariusz powstał w hołdzie Strummerowi i przyznam się, że cały czas czekałem w czasie filmu na największy przebój tej kapeli, właśnie 'London Town'. Ale... Muzyka dla fanów dobrej muzyki, choć szczególnie punku oraz oczywiście The Clash, sam film już dla wszystkich. I jeszcze raz, znakomita rola Rhysa Meyersa.
|
Obsada filmu na jego premierze. |
Czy w Polsce powstanie kiedyś film o młodych ludziach z lat 70 czy 80-tych z muzyką Grechuty, 2+1, Republiki, OZ, Maanamu, Defektu Muzgó, Proletaryatu, Brygady Krzyzys ? Mieliśmy wtedy nie mniej fascynujące czasy i równie interesującą, ważną dla Polaków muzykę.
W ostatniej scenie filmu słyszymy tą piosenkę, tutaj w oryginale. 'I Fought The Law'
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz