W czerwcu bieżącego roku z okazji 50-tej już rocznicy premiery słynnego (kto wie czy nie najsłynniejszego) albumu fani na całym świecie otrzymają kolejny prezent (pisałem wcześniej o nowym filmie - "It Was 50 Years Ago Today!" czytaj tutaj,
mającym także premierę w tym samym okresie) w postaci reedycji albumu,
do którego zostanie dołączony singiel "Penny Lane" / "Strawberry Fields
Forever". Przypomnę, że obie te piosenki pierwotnie miały znaleźć się
na kolejnym nowym albumie zespołu w 1967 ale decyzją George'a Martina
zostały wydane - jako bardzo dobre! - na pierwszym w roku singlu.
Krótkie wspomnienie Paula McCartney'a tamtego okresu: Uciekliśmy
wreszcie od koncertów pełnych wrzeszczących dziewcząt, na których nikt
nikogo nie słyszał i mogliśmy się bardziej poświęcić pracy nad 'Sgt.
Pepperem'. John napisał absolutnie zdumiewającą piosenkę, "Strawberry
Fields Forever" (Na zawsze Truskawkowe Pola) i szczerze mówiąc byłem z
tego powodu trochę zazdrosny, więc pojechałem do domu i napisałem "Penny
Lane". To zadziałało i chcieliśmy mieć obie te piosenki na albumie.
Sunday Times, który jako pierwszy podał wspomnianą wyżej informację,
dodaje że szczegóły emisji rocznicowego albumu wciąż utrzymywane są w
tajemnicy ale w cały projekt zaangażowana jest cała 'The Beatles Family'
(Paul, Ringo, Yoko Ono Lennon, Olivia Harrison).
Poniżej cytowany tekst znanego już Wam Ripa Rense'a (artykuły 'Refleksje po odejściu George'a Harrisona 1-3)
zamierzałem zamieścić tuż przed rocznicą 'Peppera' w czerwcu tego roku
ale z powodu powyższego newsa 'uwalniam' go dzisiaj. Celebrowanie
słynnego albumu uświęcę swoim tekstem o osobistym znaczeniu dla mnie
'Orkiestry Klubu Samotnych Serc Sierżanta Peppera' i słynnego singla.
Tekst
Ripa Rense'a dla San Francisci Chronicle -
przedrukowany między innymi przez New York Timesa, Washington Post, Los
Angeles Times, Rolling Stone, L.A.Weekly (portal 'Beatlefan')
przetłumaczyłem w zasadzie w całości, z minimalnymi skrótami i jak
zawsze w sposób jak najbardziej przejrzysty dla polskiego Czytelnika.
**********
"Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" to przede wszystkim album Paula. Takie zdanie na przestrzeni lat wyrobiło sobie wielu krytyków oraz biografów, nie bez przyczyny:
1. główną siłą napędową tego koncept-albumu w czasie ciągnących się aż przez pięć miesięcy sesji - był Paul;
2.
Paul był głównym kompozytorem siedmiu z zamieszczonych na albumie
trzynastu utworów (sześciu jeśli 'Sgt. Pepper - reprise' nie uznamy za
oddzielny song, śpiewa solo w ośmiu, jeśli weźmiemy pod uwagę jego wkład
w 'A Day In The Life'.
3.
Każda piosenka na Pepperze aż roi się od genialnych pomysłów
McCartney'a, od pełnych żaru harmonii wokalnych do szalonych, od
szalonych linii melodyjnych gitar ( (Sgt. Pepper, Good
Morning, Good Morning) do twardych jak skała klawiszy i absolutnie
odjazdowych partii na basie, które mogą być jednymi z najbardziej
lirycznych jak i żywiołowych w całej muzyce pop (naprawdę!)
4.
Lennon, w przypływie swojej typowej anty-Beatlesowskiej goryczy i
artystycznej paplaniny, określił album słynnym zwrotem jak 'fatalny'
(naprawdę!)
Grający
fragmentami samotnie, oddzielnie, wskazuje stopień poświęcenia się
McCartney'a projektowi o nazwie 'Pepper'. Mam na myśli, że mówimy tutaj o
naturalnym, nieskrępowanym, młodzieńczym geniuszu. Bo to nie są po
prostu linie basu, to są aranżacje, wyodrębnione melodie, czasem
oddalone mruknięcia, czasem kinetyczna maszyneria, czysta muzyczna
werwa. "Lucy In The Sky With Diamonds" Johna, byłaby bezwładna bez basu
Paula, który uruchamia refreny, pchając ją na wyższe poziomy. George
Martin miał dobre wyczucie aranżując orkiestrowo linię basu Paula (!),
prawie Wagnerowską, zanim nie pojawią się finalne wersy "A Day In The
Life". I nic w tym dziwnego, skoro wiemy dzięki wspomnieniom Geoffa
Emericka (w jego
książce "Here, There, and Everywhere"), że Paul zostawał w studiu po
wyjściu wszystkich i długo pracował i udoskonalał swoje ścieżki basu do
perfekcji. Cały czas, aż krwawiły mu palce.
W miarę upływu dekad, wielu krytyków zaczęło określać kompozycje
McCartney' z "Peppera' jak płytkie, pozbawione uroku, głupawe
Beatlesowskie połuczyny epoki hippisów. Jak to zwykle bywa w takich
przypadkach, pisali te słowa ci sami krytycy, którzy deprecjonowali cały
album, jego znaczenie, nazywając go później przestarzałym, banalnym,
jednym ze słabszych w katalogu Beatlesów (krytycy tego pokroju zazwyczaj
rezerwowali takie określenia dla mniej ryzykownego w ocenie
'Revolver'). Te nadmiernie wydumane krytyki należą zazwyczaj do tych,
którzy usilnie chcą zostawić swój ślad, nawet w taki sposób wobec albumu
wzorca dla lat 70-tych i 80-tych... Wielu krytyków, jak sądzę, zapomniało, że Pepper był swego rodzaju szczytem gatunku, nowym rodzajem muzyki, której wcześniej nie było. Nie możesz więc odrzucać jego znaczenia i ważności, tak jak nie odrzucasz IX Symfonii Beethovena, z powodu jej XIX-wiecznej aranżacji orkiestrowej.
Kontynuując to porównanie, nie ocenia się IX Symfonii jako kolekcji składników, nie mających wiele ze sobą wspólnego, tak nie ocenia się Sgt. Peppera jako zbioru piosenek, mających się ukazać na winylu...
Ciąg dalszy na blogu o The Beatles - tutaj.
Kontynuując to porównanie, nie ocenia się IX Symfonii jako kolekcji składników, nie mających wiele ze sobą wspólnego, tak nie ocenia się Sgt. Peppera jako zbioru piosenek, mających się ukazać na winylu...
Ciąg dalszy na blogu o The Beatles - tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz