Wyszukiwanie : .Szukaj w blogu.

2. Szukaj w blogu - zbiórczo

Paul - John (refleksja)

Dzisiaj wyjątkowo refleksyjny i bardzo osobisty post. Możliwe, że dla niektórych, którzy to przeczytają niezrozumiały lub irytujący. Nie wykluczam tego. Przyznam się iż temat w nim poruszony nurtuje mnie od dawna, zamieszczając go dzisiaj tutaj może 'wyrzucę z siebie te demony' , bo rzeczywiście podświadomie czuję, że nie warto się nad tym zatrzymywać a jednak ten temat ciągle wraca. Po raz kolejny, powie ktoś, schematyczny, stereotypowy: temat Paul-John. Do rzeczy. Niejednokrotnie Paul oddawał cześć swemu zmarłemu przyjacielowi, najczęściej przy wykonywaniu poświęconej mu piosenki 'Here Today'.


________________________________________________

Wczoraj oglądałem przecudowny, koncert Paula w Japonii (21 listopada 2013 roku – Tokio) w ramach oczywiście wciąż trasy 'Out There'. W trakcie otwierającej piosenki 'Eight Day's A Week' na telebimach lecą fragmenty z filmu 'A Hard Day's Night', nawet u nas w Warszawie widzieliśmy sceny filmowe podczas 'Your Mother Should Know'. A więc mamy na koncercie Beatlesów, nareszcie,  hurra! Paul w wersji live a więc ka koncertach, nigdy specjalnie nie odnosił się przesadnie do swej przeszłości, podkreślania roli Beatlesów, by nie być krytykowanym, że wciąż 'odgrzewa kotlety', że czerpie garściami ze sławy całej Czwórki. Zarzut absurdalny oczywiście, ale czegoś należało się czepiać u tak pomnikowej postaci. Kilkanaście lat tamu porzucił związane z tym kompleksy i swobodnie zaczął czerpać z historii swego wielkiego bandu, świadom, że nie musi już niczego udowadniać. I teraz już wracam do głównego tematu mojej wypowiedzi. Dlaczego do diabła nigdy (lub nie wiem o tym) Paul nie podkreśla, że piosenka jest dla Johna, że chce oddać teraz hołd Wielkiemu Przyjacielowi i na ekranach nie ma wyraźnej fotografii nieżyjącego Beatlesa. Czemu kamerzyści, operatorzy, realizatorzy zawsze muszą wyłapywać w tłumie odnośniki do Johna (zdjęć, plakatów, transparentów), by mniej wtajemniczeni widzowie wiedzieli 'co jest grane'. 
Rozumiem w pewien sposób Paula, że nie obnosi się na scenie ze swą miłością do Lindy np. przy czasem wykonywanej 'My Love' (piosenka specjalnie napisana dla zmarłej pierwszej żony). Ma kolejną żonę, nie wypada zwyczajnie ale w przypadku Johna jest przecież inaczej. Nie możemy go już zobaczyć, po koncercie Paula, pójść na Lennona np. Każdy fan, zgromadzony na każdym koncercie, łaknie jak tlenu nawiązania do historii Beatlesów (bez której - czyli bez Johna - Paul nie byłby dzisiaj tym Paulem, podobnie jak Stonesi nie byliby tymi Stonesami bez swego legendarnego bagażu z lat 60-tych), potrzebuje prostego przekazu, bez subtelności, oczywistych odniesień, skojarzeń. Już ten gest 'ukazania' na ekranach twarzy Johna to także zwykły gest wobec fanów, którzy gdzieś na całym świecie nie znają angielskiego i np. nie wiedzą o tym, że śpiewany właśnie song jest poświęcony Lennonowi. Takie zawsze odnoszę wrażenie oglądając dziesiątki a może więcej koncertów Paula (w tym jeden na żywo). Odeprę teraz oczywisty zarzut niektórych, że poezja, sztuka, artyzm korzystają zawsze z metafor, nie wskazują nigdy – lub rzadko – niczego wprost. Ależ ja wiem przecież o tym ale podkreślę, że w przypadku Paula i Johna to mamy do czynienia z zupełnie czymś innym. Inna bajka, inny poziom zagadnienia - jak sądzę. Każdy fan idzie na koncert Paula, bo chce zobaczyć jednego z Dwóch Najważniejszych Beatlesów (kto wie, może tego najważniejszego), jeszcze aktywnego muzycznie, także robi to, bo chce przenieść się w magiczne czasy Beatlesów (niejednokrotnie także w swój magiczny świat), pooddychać tym klimatem, wyczuć ducha Fab Four, chętnie posłuchać innych wielkich przebojów solowych Paula ale przede wszystkim usłyszeć piosenki Zespołu. 
__________________________________________

I oczywiście chce zobaczyć koncert na najwyższym z możliwych poziomie jako wielkie wydarzenie audiowizualne. Chce dotknąć prawie namacalnie magii jaka istniała między Paulem i Johnem, także tej jaką oni tworzyli i chwała, że Paul od kilku lat także oddaje hołd drugiemu nieżyjącemu koledze z zespołu (piosenka 'Something'). 
Kocham Paula i nic tego nie zmieni i bardzo ale to bardzo mi żal, że gdzieś w trakcie słuchania jak śpiewa 'Here Today' nie widzę na wielkim ekranie twarzy Wielkiego Johna. Ot, tak to czuję.Na filmikach obie piosenki  (Tokio 2013). Do obejrzenia (zdobycia) koncertu Sir Paula  McCartneya nie muszę oczywiście nikogo namawiać prawda? Nie oczekuję również obrony Paula. Napisałem o swoich odczuciach. Mój blog, mam prawo:) Zastrzegam na koniec, że możliwe, że gdzieś na jakimś koncercie choreografia zawiera filmiki, zdjęcia, obrazy Johna jako muzyczne tło do piosenek Paula. Mi zabrakło tego na koncercie w Warszawie, na wczoraj oglądanym w Tokio, na kilkunastu innych jakie mam w swoich zbiorach DVD. Spójrzcie na film poniżej, oglądnijcie go i zastanówcie się, może przyznacie mi rację, jeśli napiszę, że występ Paula w tym momencie byłby wspanialszy, gdyby np. w tle pokazywano zdjęcia obu muzyków. Także z tych czasów hamburskich gdy obaj czasami płakali o czym śpiewa zresztą tak pięknie szlachecki Artysta.


Zobaczcie jak Paul oddaje hołd George'owi. Można tak ?  Po piosence, nie ma tego już w tym filmiku Paul podziękował Georgie'emu za piękną piosenkę. Zdjęcie!
  Oczywiście czuję ogromny żal, że w ten sam sposób nie było George'a z nami na warszawskim koncercie.
Post skopiowany z blogu o Fab Four - pełny post z filmikami tutaj 

______________________________________________ 
______________________________________

Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog 
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.


PUCHAR DAVIESA DLA SZWAJCARII


 

Prasa w ostatni weekend cytowała słowa Stana Wawrinki: Mówiono wiele rzeczy o mnie i o Rogerze. Na koniec to my przemówiliśmy. Naszymi rakietami - Roger zagrał niesamowicie. Nadal cię kocham, Rog. Te słowa to pokłosie pierwszego, historycznego zwycięstwa Szwajcarii w Pucharze Daviesa i świat zapomniał o niechlubnym „walkowerze” Federera w ostatnim w tym roku turnieju Masters. Przypomnę, że Roger zrezygnował z gry w finale z Djokovicem, uzasadniając swoją rezygnację zbliżającym się meczem z Francją (5 dni po finale) oraz oczywiście swoim zmęczeniem po tuż przed niedzielą zakończonym w nocy półfinale. Ok, może miał prawo, Puchar Daviesa dla Szwajcarii to może ostatnia okazja. Federer ma już 33 lata. Nie udawało się Helwetom dużo wcześniej choć co prawda nie co roku Roger stawiał się do gry w ramach reprezentacji. Tak więc Roger dołączył do swoich kolekcji ostatnią wielką nagrodę i ma chyba WSZYSTKO (co prawda brak mu tytułu Mistrza Olimpijskiego w singlu – ma w deblu z Wawrinką). Wygranie Wielkiego użego Szlema czyli czterech turniejów Wielkiego Szlema w tym samym roku jest w dzisiejszym tenisie chyba poza zasięgiem jakiegokolwiek tenisisty. Roger miał największą szansę w 2004 roku i tylko zabrakło mu Paryża (przegrał niespodziewanie z Argentyńczykiem Gaudio), potem w 2006 i 2007 - znowu w Paryżu, tym razem z dwa razy Nadalem. W 2010 blisko był Rafa ale Roger zrewanżował się, wygrywając w Australii. W 2011 Nadal stanął na drodze do Wielkiego Szlema Djokovicowi, zabierając mu puchar w swoim ulubionym turnieju Rolanda Garrosa.

Wracając do Pucharu Daviesa. Zwycięstwo Szwajcaria zawdzięcza znakomitej grze przede wszystkim Stana Wawrinki, który pokonał w 1-szym meczu Tsongę, podczas gdy Federer łatwo przegrał z Monfilsem. Obaj Szwajcarzy wygrali debla i w decydujących meczach pierwszy na mecz singlowy wyszedł Roger mając przeciwko sobie Gasgueta. Łatwa wygrana i meczu Wawrinki nie musiano rozgrywać. Bravo Helweci.


Szwajcarzy: Kapitan Severin Luhti, Roger, Stan oraz Marco Chiudinelli i Michael Lamme

Muzyczny blog *** Mój Top Wszechczasów ***  
 *** TOP Best Songs - EVER  *** 
BLOG - MIX (FILM, SPORT, KSIĄŻKA)

Taaa... GITARA - czyni różnicę...

Obejrzałem jakiś czas temu, odkładany ciągle na później film 'Begin Again' (Zaczać od nowa), romantyczną historyjkę bo ani to dramat ani romans, w sumie romantyzmu też nie za dużo. Określa się go w prasie jako dramat, muzyczny i komedię w jednym. Lekki film obyczajowy ? Zdjęcie promujące film może sugerować romansidło głównych bohaterów ale na szczęście nic takiego się tam nie dzieje. W rolach głównych świetny jak zawsze Mark Ruffalo, 'twiggowata' Brytyjka o przepięknej twarzy Keira Knightly i - to ważne w tym poście - Hailee Steinfeld. Na temat filmu nie będę pisał, w sumie obejrzenie go to żadna strata czasu ale pojawia się w filmie piosenka pod tytułem 'Tell Me If You Wanna Go Home'. Na albumie jest ona w dwóch wersjach, filmowej (w wykonaniu Keiry z udziałem Hailee) i już tylko w wykonaniu Keiry. 
 W tej filmowej (najlepsza scena filmu oprócz tej gdy Mark 'bawi' się w wirtualnego producenta muzycznego, 'upiększając' akustyczny występ Keiry) jest tytuł zawarty w tytule postu. Prosta pioseneczka popowa zaskakująco dobrze zaśpiewana przez brytyjską aktorkę dostaje niesamowitego czasu (także gdy słucha się piosenki z płyty, bez obrazu -  może nawet bardziej) za sprawą gry Hailee na gitarze. Wymienia się tą aktorkę (znaną np. ze znakomitej roli w westernie 'Prawdziwe męstwo', gdzie partnerowało Jeffowi Bridgesowi i Mattowi Damonowi) jako wpół-wykonawczynię utworu, a więc to na pewno ona sama gra na gitarze, tak jak na filmie jako córka Ruffalo. 
Hailee, teraz Ty .....
I tak w filmowej scenie, tak samo robi to znakomicie w samym utworze, który dzięki końcowej gitarowej wstawce po prostu zaczyna być zauważalny, podobać się. Więc Hailee znakomicie gra na gitarze. Czy to jej aranżacja, wkład w piosenkę ? Nie wiem. 

Taaa, gitara robi różnice w utworze, słuchając tej piosenki, gdzieś od półtorej minuty jego trwania warto włączyć nasz sound na maxa i rozkoszować się grą na gitarze, wcale nie wirtuozerską, po prostu... Taką grę na gitarze uwielbiam! 
To nie solówka Page'a, Slasha czy Carlosa Santany, to rockowy akompaniament, po prostu swoista elektryczna ściana dźwięku, która piosence daje kopa. W filmie nawet dość ciekawie zagrał wokalista i lider Maroon 5, Adam Levine. Nawet śpiewa ale nic powalającego. Polecam Keirę i Hailee.



Filmowa scena na dachu z piosenką








_______________________________________________________________
Muzyczny blog *** Mój Top Wszechczasów ***  
 *** TOP Best Songs - EVER  *** 

 
BEST ALBUMS - EVER,  BEST SONG - EVER


BLOG MIX
_____________________________________

The Pipettes - Pull Shapes

Album: We Are Pipettes (2006)
Singiel: 3 lipca 2006

Przebój indie-pop a la dawne przeboje ze stajni Motown ? 
Dla mnie tak śpiewają bliżej nieznane mi trzy dziewczyny z brytyjskiego, żeńskiego bandu The Pipettes. Piosenka z niezależnego nurtu indie, brzmiąca bardzo tanecznie (zresztą o tym śpiewają dziewczyny), kojarząca mi się z nie tylko nazwą hm.. The Shirelles, The Ronettes i innymi kobiecymi bandami lat 50-60 (słuchałem ich niejako z przymusu, pisząc o wczesnych nagraniach The Beatles - na drugim blogu -  a jak wiemy Wielka Czwórka nagrywała covery piosenek ze stajni Tamla Motown, czarnej wytwórni Berry'ego Gordy'ego) ale ich przebojami. Na 'Pull Shapes' trafiłem na jakiejś samochodowej  - własnej, zrobionej przypadkiem - składance właśnie z muzyką indie i wpadła mi od razu do ucha. Niedawno ją sobie przypomniałem. Miła pioseneczka. Zespołu trzech dziewczyn już o ile wiem nie ma. Albumu, z którego pochodzi ta piosenka nie znam, nie jestem też do końca pewien czy  chcę ale tą piosenkę lubię teraz i dlatego postanowiłem umieścić ją tutaj jako pewną odmianę.



Pull Shapes








_______________________________________________________________
Muzyczny blog *** Mój Top Wszechczasów ***  
 *** TOP Best Songs - EVER  *** 

 
BEST ALBUMS - EVER,  BEST SONG - EVER


BLOG MIX
_____________________________________

Federer, Pitt ... MIX-blog oraz : Gerard Way - Drugstore Perfume

Album: Hesitant Alien
' 2014
Nowy album Gerarda Waya wzbudził u mnie ogromne zaciekawienie. Wcześniej przeczytałem wywiad z artystą (magazyn 'Rock'), i to co tam sympatyczny i charyzmatyczny wokalista i lider My Chemical Romance (jestem sympatykiem zespołu) powiedział tylko wzbudziło we mnie jeszcze większy apetyt. A więc nowy album wg. Waya to nawiązanie do britpopu, do twórczości Bowiego, Popa, odcięcie się w sposób zdecydowany od MCR (Gerard wspomina w wywiadzie, że 'Black Parade' powinien być ostatnim albumem zespołu), to próba osiągnięcia 'brudnego brzmienia' jak tylko możliwe. Odsyłam do tego wywiadu. Moje wrażenia ? Hm... Proponowana dzisiaj piosenka to zdecydowanie najlepszy dla mnie kawałek na płycie. Co poza tym ? Niespecjalnie odnalazłem na płycie to wszystko o czym Way mówi prócz może rzeczywiście 'brudnego soundu', co akurat mnie się specjalnie nie podoba. Wydaje mi się, że album wymaga jeszcze gruntowniejszego przesłuchania ale nie powalił mnie jak dotąd. Cieszę się jednak, że Way nie zaszył się gdzieś i tworzy – jak zapowiadał – komiksów a wrócił (zresztą to też zapowiadał gwoli prawdy) do muzyki. Artysta poszukuje to pewne.
 Ma to zawsze miejsce, gdy ktoś odchodzi od swojej macierzystej kapeli, z którą odniósł sukces i próbuje wykreować muzykę (swój wizerunek – patrz okładka i zdjęcie) inną od poprzedniej, odcinając się niejako od porównań z przeszłością. Wokalista i lider MCR co prawda nie jest, nie był (jak i jego kapela) jakimś zjawiskiem pomnikowym w rocku więc powinno mu się to udać. Nowy album jest jakimś tam krokiem do przodu ale na pewno nie przełomowym. Przy okazji mała refleksja. Słuchając (np. w ciągu ostatniego roku) nowej muzyki, nowych wykonawców, nowych zespołów, nie dostrzegam niestety w niej nic nowego, widzę zawsze te same schematy, powielanie lub brak nowych pomysłów, jakichś oszałamiających przebojów (mam na myśli rocka, innej nie śledzę). Ale w tej zalewie muzyki (przypominam, że dzisiaj album można stworzyć w warunkach domowych) mimo wszystko pojawiają się wykonawcy, którzy odnoszą oszałamiający sukces – dla mnie szczerze powiem niezrozumiały. Jako przykład podam dwie kapele, które ostatnio zawojowały zupełnie przeciętnymi albumami rynek amerykański (ten najważniejszy bo najbardziej dochodowy). Mam na myśli Imagine Dragon oraz Bastille. Ich największe przeboje to 'Radioactive' oraz 'Things We Lost In Fire' – przeboiki i nic więcej. Przykład tych dwóch kapel powinien wszystkich natchnąć nadzieją, że nadal trzeba jednak wierzyć w sukces, bo może on się pojawić w niespodziewanej chwili i nigdy nie wiadomo do końca, co się spodoba a co nie.
 
Drugstore Perfume - live 
Wersja studyjna




Jeszcze krótko o tenisie: krótko bo niestety szkoda na tą informację innego postu. W finale turnieju w Londynie mieli się wczoraj spotkać Novak Djokovic oraz Roger Federer. Szwajcar w sobotę pokonał swego kolegę z reprezentacji Wawrinkę, po bardzo zażartym meczu 2:1 (ostatni set w tie-breaku 7:6 - 8 do 6) i z finału ... zrezygnował, oddając zwycięstwo Serbowi walkowerem. Jako powód podał zmęczenie późno zakończonym półfinałem i zaczynającym się w tym tygodniu finałem Pucharu Daviesa, w którym Szwajcaria się zmierzy z Francją. Do Wielkich Nagród jakich brakuje Rogerowi w swojej kolekcji brakuje właśnie Pucharu Daviesa i dlatego uznał, że nie ma sensu męczyć się w finale z Serbem, tym bardziej, że raczej zwyciężyłby będący w rewelacyjnej formie Serb. Czy to jest w duchu fair-play? Nie wiem. Wyobrażam sobie jednak rozczarowanie wszystkich kibiców zgromadzonych O2 Arena, gdy zamiast wymarzonego finału, musieli obejrzeć mecz towarzyski Djokovic - Murray, na który przecież nie kupowali biletów. Kolejny minus dla Rogera to jak się dowiedziałem (niestety nie oglądałem meczu), w czasie spotkania doszło do pewnych niemiłych zgrzytów pomiędzy dwoma Szwajcarami. Wawrinka miał już piłki meczowe, w trakcie meczu prosił sędziego o uciszanie widzów, choć tak naprawdę chodziło mu o niezbyt sympatyczne kibicowanie swemu mężowi przez Mirkę, żonę Rogera. Na korcie doszło do nieprzyjemnej wymiany zdań, po meczu obaj panowie zaszyli się w swojej przebieralni i długo dyskutowali. Podobno jest już nieźle - wszak cały kraj na nich liczy, ale to rzeczywiście nieprzyjemna sytuacja i warto to obejrzeć na youtube.

 
Na koniec zdjęcia z filmu, który polecam. Cóż, nie jestem może byt oryginalny. Kocham Beatlesów, moim ulubionym sportowcem jest Roger Federer a aktorem oczywiście Brad Pitt. Jego najnowszy film jest rewelacyjny. 'Czterej Pancerni' na serio i bardzo drastycznie i bez przesadnej pompy (w filmie pięciu i bez psa):) 

Znakomite aktorstwo, znakomity film.



Muzyczny blog *** Mój Top Wszechczasów ***  
 *** TOP Best Songs - EVER  *** 
BLOG - MIX (FILM, SPORT, KSIĄŻKA)

ZAMKNIĘCIE ROKU W TENISIE

 
 ATP WORLD TOUR FINALS 2014 - sponsorowane przez światowego giganta z branży holdingowej: Barclays PLC.
 Wczoraj rozpoczął się pożegnalny turniej 2014 roku w klasie Mistrzowskiej, ponownie jak rok temu we wspaniałej arenie O2 w Londynie (zdjęcie na  dole).
Jakieś tam challengery, niższej rangi turnieje będą cały czas ale tych wielkich już koniec. Oprócz turniejów Wielkiego Szlema to ten rozpoczęty wczoraj jest najważniejszy, bo corocznie sezon zamyka 8-ka najlepszych tenisistów w finalnym turnieju MASTERS -  MISTRZÓW. W tym roku zabrakło w nim nr 3 czyli Rafy Nadala (zrezygnował) i ku memu zaskoczeniu, największego pracusia tenisowego, Davida Ferrera, którego wyprzedził w awansie do Londynu Kanadyjczyk Raonić. 



Wczoraj dobyły się dwa mecze grupy B: Kei Nishiokori pokonał w dwóch setach Andy Murray'a, Roger zrewanżował się za niedawno przegrany mecz w Paryżu wspomnianemu Milosovi Raonicowi także w dwóch setach. Dzisiaj mecze drugiej czwórki: Novak Djokovic zagra z Chorwatem Cilicem a Szwajcar nr 2 czyli Stan Wawrinka z Czechem Berdychem. Mam nadzieję na finał Rogera i Novaka. Zobaczymy. 
Aha, no i debel. W Londynie gra także 8 najlepszych par deblowych, w tym Łukasz Kubot w parze ze Szwedem Lindstedtem . O ile w przypadku singla Roger może się sprężyć i pokonać Serba to trudno mi sobie wyobrazić innych zwycięzców w turnieju deblowym niż zdecydowanie najlepszy debel Wszech-czasów czyli braci Brayanów. O ile co do tego czy najwybitniejszym tenisistą w grze pojedynczej trwają spory czy nr 1 tej dyscypliny jest Federer, Sampras czy może Rod Laver, w przypadku debla nikt nie ma wątpliwości. Mike i Bob Bryanowie - na zdjęciu niżej.

Muzyczny blog *** Mój Top Wszechczasów ***  
 *** TOP Best Songs - EVER  *** 
BLOG - MIX (FILM, SPORT, KSIĄŻKA)

CONCERT FOR GEORGE


29 listopada 2002
Royal Albert Hall Londyn

Organizatorzy: Olivia i Dhani Harrison
Reżyser: Eric Clapton
Reżyser dźwięku: Jeff Lynne
DVD, CD: Wydawca Warner Bros, wydany 17.11.2003
Producent albumu i DVD: Jeff Lynne


Jeden z najpiękniejszych koncertów, jakie widziałem na dvd. Za każdym razem, kiedy oglądam takie właśnie koncerty typu w 'hołdzie', 'poświęcone' (czy nawet Live Aid, Live 8), czyli takie, które prócz swego przesłania, bogate są w ogromną ilość wykonawców, to czuję ogromny żal, że nigdy nie zorganizowano takiego koncertu (było podobnych mnóstwo, ale mam na myśli tej klasy, rangi co wspomniane wyżej lub choćby omawiany dzisiaj) w hołdzie Johnowi Lennonowi. 

W 1992 roku na koncercie poświęconym Freddiemu Mercuremu wystąpiła olśniewająca plejada wykonawców, która mogła przebierać w bogatej twórczości Freddiego i jego zespołu Queen. W 'Koncercie w hołdzie George'owi' wykonano większość jego największych przebojów z okresu działalności solowej jak i czasów The Beatles. Wystąpili również przyjaciele Harrisona z Monty Pytona oraz hinduscy z Ravi Shankarem (i jego córką) na czele w części 'indyjskiej' koncertu. Okazało się, że George miał tych przebojów sporo, choć i tak wszyscy czekali na te największe 'beatlesowskie'. Jakże bogatszy repertuar dostarczyłby potencjalnym wykonawcom na 'swoim' koncercie zmarły Lennon. 

Tak jak wspomniałem wyżej, w koncercie ku pamięci George'a wystąpili przyjaciele zmarłego Artysty. Koncert składał się z trzech części:  indyjskiej (przepiękne wykonanie 'The Inner Light', w którym do hinduskich wykonawców dołączył Jeff Lynne), 'rozrywkowej' - tu główną rolę grali członkowie grupy kabaretowej Monty Pythona (w okrojonym składzie, m.in bez Johna Cleese'a) oraz rockowej, w której wystąpił tzw. band Erica Claptona (reżysera koncertu - na prośbę Olivii, wdowy po muzyku) ze składem doskonałych muzyków, którzy wszyscy przyjaźnili się z Harrisonem. Po pierwszej części rockowej części koncertu, na scenę weszła kapela Toma Petty'ego  - The Heartbreakers. Dla mnie ich wykonanie piosenki 'I Need You' to najpiękniejsza część koncertu jako oczywiście najlepszy cover, bo dalsza część koncertu przyniosła szereg wzruszeń. Przy niektórych piosenkach trudno wrażliwemu Beatlemaniakowi ukryć łzy,a ponieważ piszący te słowa do takich się zalicza, nie ukrywałem łez. Bo jak to można było uczynić, gdy ku ogólnej radości wszystkich zgromadzonych w londyńskiej Royal Alber Hall, sławnej na cały świat i unieśmiertelnionej dzięki piosence Fab4 'A Day In The Life', na scenę zaproszono kolejno Ringo Starra a następnie Paula McCartney'a. Dokładny program znajdziecie na samym dole ale mogę tylko dodać, że 'Something' (w wykonaniu Paula i bandu - solowe głosy Claptona i Jeffa Lynne'a), 'While My Guitar Gently Weeps', 'All Things Must Past' czy 'My Sweet Lord' wywołują takie ciarki na plecach, że gdy koncert się kończy, trudno się otrząsnąć. I tak się dzieje za każdym razem, kiedy to oglądam, słucham. Dźwięk Dolby Surround 5.1 robi wrażenie. GENIALNY KONCERT. Na koniec jeszcze jedna mała refleksja odnośnie składu wszystkich muzyków biorących udział w koncercie - jest imponujący!!!. 
Tom Petty i Dhani.
Nie zabrakło np. Klausa Voormanna, choć Niemiec specjalnie nie rzuca się w oczy. Są za to Joe Brown (ze swoją córką Sam - pamiętną z jednego chyba tylko przeboju 'Stop'), wielki przyjaciel George'a, Gary Brooker (lider Procol Harum, także przyjaciel ex-Beatlesa, który pomagał mu choćby przy powstawaniu albumu "Lead Me to the Water'), 'stary' współpracownik The Beatles - Billy Preston, Alvin Lee - lider Ten Years After (nie wiem, na ile jest to prawdą ale pamiętam, że kiedyś słyszałem o tym, że Lee nazwał swój zespół w hołdzie The Beatles, zakładając go 10 lat po powstaniu Fab4). Każdy inny muzyk to mała legenda muzyki rockowej. I jeszcze jedna informacja : w zasadzie cały czas na scenie był Dhani Harrison, syn muzyka, wyglądający dokładnie tak jak jego ojciec w jego wieku. Uderzające podobieństwo, co podkreślił na koniec sam Paul McCartney.

ZESPÓŁ

Dave Bronze (git.bas)
Gary Brooker (klawisze)
Jim Capaldi (perkusja)
Ray Cooper (perkusja)
Andy Fairweather Low (gitara)
Dhani Harrison (gitara)
Jim Horn (saksofon tenorowy)
Jim Keltner (bębny)
Katie Kissoon (chórki)
Albert Lee (gitara)
Marc Mann (gitara)
Tessa Niles (chórki)
Tom Scott (saksofon altowy)
Henry Spinetti (bębny)
Chris Stainton (klawisze)
Klaus Voormann (git.bas)
TOM PETTY AND THE HEARTBREAKERS
Ron Blair (git.basowa)
Mike Campbell (gitara)
Steve Ferrone (perkusja)
Benmont Tench (klawisze)
Scott Thurston (gitara, harmonijka) 



JOHN BROWN - BAND
 

Joe Brown (ukelele - wokal - na zdjęciu)
Phil Capaldi (perkusja)
Neil Gauntlett (gitara)
Dave ‘Rico’ Niles (git. bas)




Zespół Raviego Shankara
Anoushka Shankar (sitar)
Sukanya Shankar (woka -Shloka)
M Balanchandar (mridangam)
Vishwa Mohan Bhatt (slide gitara)
Tanmoy Bose (Tabla & Dholak)
Chandrasekhar (skrzypce)
Pedro Eustache (Wind Instruments)
Sunil Gupta (flet)
Anuradha Krishamurthi (chórka)
Jane Lister (harfia)
Gaurav Mazumdar (sitar)
Snehashish Mazumdar (mandolina)
Ramesh Mishra (sarangi)
Prasanna (bebny)
Kenji Ota (tanpura)
Barry Phillips (wiolonczela)
Rajendara Prasanna (shahnai) 

Emil Richards (marimba)
Balu Raghuraman (skrzypce)
Partho Sarathy (sarod)
O. S. Arun (chórki)
Hari Sivanesan (veena)

 
The Monty Pythons
Terry Gilliam
Eric Idle
Neil Innes
Terry Jones
Michael Palin
Carol Cleveland
The Mounties
Malcolm Abbs
Mark Brown
Michael Clarke
Tom Hanks
Bob Hunter
David Porter Thomas
Fred Tomlinson


London Metropolitan Orchestra 
(Michael Kamen)

Olivia i George
Andrew Brown
Roger Chase
Chris Fish
Helen Hathorn
Lynda Houghton
Ian Humphries
Zoe Martlew
Stella Page
Debbie Widdup



Dokładny program:
1. "Sarveshaam" - muzycy hinduscy
2. "Your Eyes" -  Anoushka Shankar: sitar; Tanmoy Bose: tabla (kompozycja Raviego Shankara)
3. "The Inner Light" - Anoushka Shankar: sitar; Jeff Lynne: solo wokal, gitara; Rajendara Prasanna: shahnai; Tanmoy Bose: tabla;
Dhani Harrison: chórki, fortepian; hinduscy muzycy
4. "Arpan" - kompozycja Shankara, muzycy hinduscy oraz Londyńska Metropolitan Orchestra pod dyrekcją Michaela Kamena.
5. Występ The Monty Python Group (wśród wykonawców także Tom Hanks, który przyjaźni się ze wszystkim ex-Beatlesami)
6. "I Want To Tell You" - główny wokal: Jeff Lynne
7. "If I Needed Someone" - główny wokal: Eric Clapton
8. "Old Brown Shoe"- główny wokal: Gary Brooker
9. "Give Me Love (Give Me Peace On Earh)" - główny wokal:Jeff Lynne
10. "Beware Of Darkness"- główny wokal: Eric Clapton
11. "Here Comes The Sun" - główny wokal:Joe Brown (i jego band)
12. "That The Way It Goes" - główny wokal: Joe Brown (i jego band)
13. "Horse To The Water" - główny wokal: Sam Brown
14. "Taxman" - Tom Petty and The Heartbreakers
15. "I Need You"              ,,
16. "Handle With Care" - główny wokal:Jeff Lynne oraz Tom Petty (jego zespół)
17. "Isn't It A Pity" - główny wokal: Billy Preston
18. "Photograph" - główny wokal: Ringo Starr
19. "Honey Don't" - główny wokal: Ringo Starr
20. "For You Blue" - główny wokal: Paul McCartney
21. "Something" - główny wokal: Paul McCartney & Eric Clapton & Jeff Lynne
22. "All Things Must Past"- główny wokal: Paul McCartney
23. "While My Guitar Gently Weeps"- główny wokal: Eric Clapton (solo na gitarze), Paul McCartney (chórki)
24. "My Sweet Lord" - główny wokal: Billy Preston
25. "Wah-Wah" - główny wokal: Jeff Lynne, Eric Clapton
26. "I'll See You In My Dreams" (kompozycja I.Jones & G.Kahn z 1925 -  jedyna w części rockowej nie-kompozycja Harrisona) w wykonaniu Joe Browna i jego bandu.

* * *
Muzyczny blog  Historia The Beatles  Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.