Fani The Cure i Roberta Smitha wiedzą pewnie o tym albumie wszystko. Że zamyka ponurą i depresyjną trylogię zespołu (wcześniejsze albumy to "Pornography' i 'Desintegration'), że zespół dokonał niebywałej rzeczy bo na koncercie w Berlinie wykonał dokładnie muzykę z tych trzech albumów. Niebywałe i przypuszczalnie odnotowane w kronikach jako niebywałe wydarzenie. Ale ja chcę napisać przy okazji tej piosenki o pewnej rzeczy, która kojarzy mi się TYLKO z The Cure. Moja teoria pewnie nie jest do końca wiarygodna, wszak zespół w swojej twórczości ma absolutnie perełki także pod kątem melodyjności, ale mimo wszystko uważam, że cała muzyka Cure to brzmienie, aranżacja i ogólnie cały podkład instrumentalny, który tworzy utwór.
Przykładów takich moim zdaniem jest mnóstwo: "Lullaby" bez swej magicznej aranżacji byłaby przeciętnym utworem, podobnie z np. "Want", 'Last Days Of Summer" i np. "Maybe Someday". W czasie koncertu poświęconego The Beatles (wiem, każdy powie: ale to Beatlesi, Liga nieosiągalna dla innych, także dla Smitha i Cure, czego tutaj wymagać lub porównywać) pod nazwą: Noc, która zmieniał Amerykę, a o którym pisałem niedawno, wystąpił młody Anglik, Ed Sheeran i wykonał w wersji akustycznej, bardzo oszczęsdnie, wersję beatlesowskiego klasyka 'In My Life'. I co się okazało. Że wspaniała melodia, boskie nuty, wszystko to zawsze broni się same, czy jest to podparte 100-osobową orkiestrą, czy czteroosobowym składem (plus producent na fortepianie) czy też tylko z gitarą akustyczną. I owszem, ta czy inna wersja może się mniej lub bardziej podobać ale zawsze podoba.
I podkreślę, że wiem o tym, że Artysta (ktokolwiek) wydając dany utwór myśli o nim jako o całości, muzyka (melodia) jest nierozerwalnie związana z tekstem, całość z daną aranżacją, brzmieniem, instrumentarium. Tak, wiem o tym, ale w przypadku wielu piosenek The Cure, które uwielbiam tak na marginesie, wszystkie te słowa, które napiszę o 'Maybe Someday' pasują również do nich.
'Maybe Someday', piosenka promująca album, wydana na singlu, to pod względem głównej melodii utwór tak bardzo nijaki, banalny, słaby, że zagrany np. na samej gitarze lub w innej aranżacji, nie absorbującej słuchania głównej melodii byłby zwyczajnie nieznośny, bez względu na względnie ciekawy tekst. O ile w tych samych ramach, piosenka byłaby np. klubem piątej lub niższej klasy piłkarskiej - że zastosuję tego typu porównania - to już z dokładnie genialnym aranżem jaki oferuje nam Robert Smith w wersji ostatecznej i dostępnej dla nas, zmienia się w FC Barcelonę, może niekoniecznie tą z czasów Pepe Guardioli, ale zawsze Barcelonę. Przynajmniej ja takie odnoszę wrażenie. Odnaleziony w zakamarkach składanek utwór na nowo wrócił w moje łaski i jak dla mnie mogłoby w nim nie być żadnego wokalu. Po prostu. Niech na boisku gra tylko Barcelona, choć wiem, że zespół ten zyskuje jeszcze bardziej np. stając naprzeciwko Realu Madryt. Czy jednak wokal Roberta i melodia jaką nam przemyca w utworze jest Realem ?
Powyżej The Cure w najsłynniejszym i najlepszym składzie. Drugi z lewej Robert Smith.
_______________________________________________________________
Muzyczny blog *** Mój Top Wszechczasów ***
*** TOP Best Songs - EVER ***
BEST ALBUMS - EVER, BEST SONG - EVER
*** TOP Best Songs - EVER ***
BEST ALBUMS - EVER, BEST SONG - EVER
BLOG MIX
_____________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz