Paul McCartney 18 czerwca skończył 80 lat. Aby celebrować ten fakt na swoim blogu wpadłem na pomysł zamieszczenia tutaj lekko frywolnego tekstu, nie czekającego na polemikę z Waszej strony, finał pewnej mojej rozmowy w gronie kilku przyjaciół. Ktoś zadał wtedy nam wszystkim pytanie byśmy zabawili się w spróbowanie udzielenia odpowiedzi na pytanie: Czyje byś życie wybrał gdybyś miał taką możliwość (no i konieczność, bo założenie było takie, że wszyscy oczywiście jesteśmy zadowoleni z tego jakie mamy). Pomysł zaczerpnięty z "It's A Wonderful Life", wspaniałego filmu z Jamesem Stewartem z 1947. Pominę odpowiedzi innych osób a skupię się tylko na swojej. Oczywiście "życie Paula McCartney'a". Zignoruję tutaj oczywisty fakt, że nie znając nigdy dokładnych szczegółów czyjegoś życia możemy z całkowitą pewnością stwierdzić, że każdy ma (miał lub będzie miał) jakieś większe lub mniejsze problemy. Idealnego życia nie ma nikt, ale są te lepsze i gorsze, prawda? Paul przeżył przecież tragedie wczesnej - był nastolatkiem - śmierci Matki, potem żony, Lindy w 1998. Ale przy wymogu dokonania jakiegoś wyboru wybrałem jego. Argumentami za tym iż "życie Paula" jest tak wyjątkowe i warte przeżycia są następujące, podam je w dowolnej kolejności, nie wybierając tych bardziej ważnych przed tym mniej: 1. Paul był Beatlesem, członkiem największego zespołu świata, dzięki czemu zaznał i zaznaje nieprawdopodobnej popularności - Beatlemania!!! - i wszelkich z tym związanych splendorów (bogactwo, powodzenie - tak, tak, tak - u płci przeciwnej, niespotykany szacunek w branży u swoich kolegów i całym showbiznesie, status osoby, z którą liczą się i przyjmują u siebie co najmniej jak równych sobie prezydenci, premierzy, koronowane głowy, szlachectwo w ojczyźnie i niejako bycie dobrem narodowym Wielkiej Brytanii, pomniki za życia na świecie), 2. ten punkt również łączy się z faktem bycia Beatlesem, ale i bardzo aktywnym muzykiem po rozpadzie tego zespołu: możemy sobie tylko wyobrazić ileż radości, dumy, samozadowolenia przynosi Paulowi fakt, że dziesiątki milionów ludzi znają jego piosenki, napisane solo, razem z Lennonem, z okresu Beatlesów, Wings i kariery pod swoim tylko imieniem. No tak, takich muzyków, którzy doznali tego jest oczywiście cała masa (choćby Bob Dylan, Sting, Bruce Springsteen, wcześniej John Lennon, zmarły niestety w 40 roku życia, stąd nie brany przez nas pod uwagę), jednakże wielkość tutaj Paula jest bezsprzecznie zauważalna, tym bardziej, że jak żaden z nich sir Paul jest niesamowitym wprost "zwierzęciem sceny", któremu żartobliwie wieszczy się, że umrze w czasie koncertu. Nimb, aura, szacunek, podziw, szacunek do Paula możemy dostrzec na twarzach muzyków z I ligi światowego biznesu, gdy stoją z nim, dumni z tego faktu, na scenie obok i śpiewają - jakżeby inaczej - jego kompozycje. Bycie autorem "Yesterday", najczęściej nagrywanego utworu na kuli ziemskiej, którego nagrywali i Elvis i Dylan a nawet Frank Sinatra to coś, prawda? 3. Nie dosyć, że Paul zaznał (wciąż zaznaje, tu warto to podkreślić) nieprawdopodobnego sukcesu zawodowego, to jeszcze wydaje mi się, że takie same sukcesy odnosi w życiu prywatnym.
W
swoim czasie tworzył z Jane Asher najpiękniejszą parę w rodzinnym kraju
(taka wczesna wersja Beckhamów), przed i po nim mając sporo flirtów i
romansów, a przecież jako faceci musimy mu tego zazdrościć, następnie
prawie 30-letnie wyjątkowo szczęśliwe małżeństwo z Lindą (niestety,
wspomniałem o tym szczerze, zakończone jej śmiercią), potem - no tak, tu
mamy spadek na wykresie linii sukcesów - bardzo nieudane małżeństwo z
Heather Mills, zakończone bardzo nieciekawym emocjonalnie i niestety
medialnie rozwodem i trwające od 11 lat wyglądające na super udane
małżeństwo z Nancy Shevell. Udane życie prywatne to oczywiście mnóstwo
dzieci i wnuków, wdzięcznych losowi za posiadanie nazwiska dziadka
legendy, żywego pomnika w Rodzinie. Paul zaznał w swoim życiu chyba
wszystkiego o czym może marzyć każdy mężczyzna. Przede wszystkim
robienie w życiu tego co tak bardzo kocha (tworzenie muzyki, także tej
poważnej, spełnienie się muzyczne także po odejściu z The Beatles, co
było dla niego bardzo ważne, ale i inne skoki w bok jak pisanie
książek dla dzieci, malowanie obrazów, pisanie poezji); bycie idolem
nastolatków, bożyszczem kobiet, autorem piosenek, które zna cały świat,
podziwianym na całym świecie, czy to w Owalnym Gabinecie Prezydenta USA
czy w Pałacu Buckingham. Grającym dla całych stadionów, wypełnionych dla
niego czy to w Brazylii czy na Placu Czerwonym w Moskwie. Mającym
bardzo udane życie prywatne, ukochane kobiety, miłość dzieci, wnuków,
brak jakichś znanych ogółowi chorób, wypadków. Mnóstwo, mnóstwo
pieniędzy i bardzo umiejętne korzystanie z tego daru losu. Wspaniałe
posiadłości na całym świecie i bardzo mądre skorzystanie ze swojej
popularności w takim stopniu, że muzyk już po rozpadzie Beatlesów zaczął
żyć normalnym życiem, nie zamykając się za murami posesji czy plecami
ochroniarzy. Jest jeszcze jedna ważna rzecz - dla mnie szczególnie -
składająca się na wspaniałe życie sir Paula McCartney'a. Wiąże się to
oczywiście z The Beatles. Osoba muzyka jest nierozerwalnie związana z
tym zespołem, mimo faktu, że bycie członkiem tej kapeli to raptem około
tylko 10 lat (przy ponad 50-ciu lat kariery solowej). Przyjaźń z Johnem
Lennonem. Nie umniejszam tutaj jego podobnych relacji z George'm
Harisonem i Ringo, jednakże jego wielka przyjaźń z Johnem i stworzenie
największej kompozytorskiej pary, absolutnych klasyków w muzyce
rozrywkowej ma swój ciężar gatunkowy, z którym może się równać... ?
Hm... Nie bardzo wiem co.
Kończąc
tekst pragnę jeszcze raz podkreślić, że nie chodzi mi tutaj o
polemizowanie z nim, znajdywanie cieni i minusów w życiu Paula,
udowadnianie mi, że np. życie Brada Pitta, mnichów buddyjskich czy np.
Alberta Einsteina są bardziej wspaniałe. Każdy z nas powinien cieszyć
się swoim, Myslovitz bodajże (nie sprawdzam, jeśli błąd, trudno) w
"Acidland" podkreślają,że drugiego już nie będziemy mieli, więc te co
mamy powinniśmy wykorzystać jak najlepiej. Dla mnie naprawdę Paul żyje
życiem jakiego możemy mu pozazdrościć i dzisiaj z okazji 80-lecia życzyć
by trwało jak najdłużej. Bono z U2 wykrzyczał na scenie w czasie Live 8
"thanks God for Macca" i ja podpisuję się pod tym hasłem. Muzyk
obchodził swoje 80 urodziny na scenie śpiewając sobie "Birthaday" (w
clipie życzenia złożone mu przez Jona Bonjovi na nowojorskim stadionie
Metlife). Mam nadzieję, że muzyk przyjedzie trzeci raz do naszego kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz