Ot, jakieś komediowe jak "Friends", "Ally McBeal", które bardzo lubiłem (stop, "Friends" to mój absolutnie najlepszy serial komediowy, oglądany kilka razy), ale wiadomo było, że seriale to jakby niższy gatunek filmu, gwiazdy serialowe to także niższej klasy gwiazdy, nie mogące się równać zarobkami (bo niekoniecznie sławą) z gwiazdami dużego ekranu. Dzisiaj jest inaczej, w serialach grają najwięksi, reżyserują je również reżyserzy I ligi. Ale wszystko to zmieniało się za sprawę właśnie "Rodziny Soprano", serialu HBO, które zaryzykowało wyprodukowanie serialu z najwyższej półki, za który stacja zebrała mnóstwo nagród Emmy. Nie udało by się to gdyby nie szczególnie udanie dobrana obsada serialu a zwłaszcza rola główna Jamesa Gandofiniego (trzy Emmy i Złoty Glob). Wtedy w telewizji z jakichś powodów porzuciłem serial, być może z powodu przerwy między sezonami. Teraz oglądam od dwóch tygodni serial, mam całość i po prostu serial mnie pochłania. Sięgnąłem po niego również z powodu przypadkowo przeczytanych wcześniej artykułów w zachodniej prasie związanej z Gandolfinim, jego niepodziewaną śmiercią w 2013 roku w wieku 51 lat. Wiedziałem, ż serialem tak się zachwycili Brad Pitt i Julia Roberts, że namówili producentów filmu "Mexican", by zatrudniła Jamesa do tej komedii (Pitt zagrał jeszcze z Jamesem w filmie "Killing Them Softly"). O zmarłym przeważnie wszyscy wspominają dobrze, mniej lub bardziej pozytywnie, ale to co cała ekipa "Sopranos", od aktorów po producentów, scenarzystów, reżyserów mówiła o Gandolfinim robiło wrażenie. Wspaniały, najwybitniejszy aktor z jakim mieli okazję grać (zgoda, to klasa Pacino i De Niro), ciepły, opiekuńczy, przyjacielski, inspirujący. Gdy był już najlepiej opłacanym aktorem serialu wywalczył podwyżki dla reszty obsady kosztem obniżenia swoich zarobów. Wielkie serce! Twórcy filmu mówili, że to co zrobił Gandolfinim ze swoją rolą bossa mafii w serialu zdefiniowała grę aktorską w serialach na długi czas. Pamiętajmy, że serial to długi okres, czasem kilak sezonów, aktor ma okazję budować postać dokładniej niż to czasem ma aktor w filmie 1,5 godzinnym, ale obserwowanie gry aktora w tym serialu to czysta poezja. Naprawdę. Można się zakochać w jego grze, mimice twarzy, mowie ciała, ekspresji. Brak mi mocniejszych czy barwniejszych określeń by opisać swoje wrażenia z obcowania poprzez telewizor z Tony'm Soprano. Ok, oczywiście, nie byłoby takich zachwytów na rolą każdego aktora w tym filmie gdyby nie fantastyczny scenariusz. Oglądamy mafię nowojorską od kuchni, odartą z etosu i aureoli, jaką miała w "Ojcach chrzestnych" Coppoli (pisałem o nim tutaj), czasem śmieszną, czasem prymitywną, zawsze brutalną, ale z własnym kodeksem honorowym. Ale to film zgodnie z tytułem nie tylko o samej mafii, ale o układach, więzach rodzinnych, życiu głównych bohaterów, czasem próbujących uzasadniać sobie i usprawiedliwiać to co robią, czasem boleśnie to akceptujących. O serialu jak i o aktorach mógłbym pisać i pisać. Znakomita rozrywka, coś obowiązkowego dla amatorów seriali i po prostu dobrego kina (choć w tv). Szalenie szkoda mi aktora, którego tym bardziej żal, gdy dowiemy się o tym jakim był człowiekiem. Polecam w sieci znaleźć informacje o nim, o hołdach jakie oddawali mu wszyscy po jego pogrzebie. Bardzo spodobała mi się wypowiedź, Edie Falco, aktorki grającej w serialu żonę Tony'ego: Te dziesięć lat małżeństwa filmowego z Jamesem to jedne z najpiękniejszych przeżyć w moim życiu. Steven van Zandt (aktor grający w filmie rolę gangstera Silvia i ..., w życiu zawodowym producent muzyczny, muzyk, także członek zespołu E-Street Band Bruce'a Springsteena) powiedział, że jego zdaniem James był jednym z najwspanialszych ludzi jakich znał i najlepszym aktorem. Jestem pod koniec 2 sezonu, przede mną jeszcze 4. Wspaniale. No i kilka fotek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz