Tak,
magia The Beatles wciąż działa.Absolutnie to stwierdzam po obejrzeniu
wczorajszej premiery 'odnowionej' wersji filmu w Polsce. Wrażenia?
Mógłbym krótko odpowiedzieć, że każde obcowanie ze Wspaniałą Czwórką,
oglądanie na olbrzymich ekranach pięknych twarzy George'a, Johna i
pozostałej dwójki to dla każdego - nie tylko dla takiego fana jak ja -
ogromne przeżycie. Ale mam też inne niestety wrażenia. Spróbuję się z
nimi krótko podzielić. Kibic jadący na mecz Barcelony chce obejrzeć
ukochaną drużynę ale oczywiście przede wszystkim genialnego Messiego.
Gdy Messi zacznie już grać w jakimś innym klubie, np. w paryskim PSG
(właściciele klubu są szejkami, myślą o tym, więc nie jest to tam
nieprawdopodobne, o ile sam piłkarz się zgodzi, co jest wątpliwe), chęć
obejrzenia go będzie wśród fanów nadal wielka ale ...
Otóż
ja wczoraj chciałem zobaczyć Messiego w koszulce FC Barcelona i może
zbyt mocno się na to nastawiłem i przyznaję, że nie przygotowałem się do
tej premiery tak jak powinienem, podobnie jak z poprzednim postem.
Dlaczego. Bo film 'A Hard Day's Night' był czarno-biały a dźwięk...
Zobaczyłem wczoraj Barcelonę ale bez Leo. Kapitalnie podrasowany cyfrowo
obraz prezentował się na ekranie fantastycznie, ale ja czekałem -
niepotrzebnie, przyznaję - na kolor.
Wspomniany
dźwięk także był daleki od tego czego oczekiwałem - znowu
niepotrzebnie, kolejna mea culpa. Gil, syn George Martina, odpowiadający
za dźwięk 'nowego' filmu, zremasterował go ale nie w sposób, jaki
słyszymy choćby na albumie 'A Hard Day's Night' z 2009 roku, ale w
sposób jak najbardziej zbliżony do tego oryginalnego w 1964. Tak więc
mimo przestrzeni systemu 'surround w 5.1 dźwięk nie otacza nas jak w
dowolnym filmie, jakie oglądamy w multikinach ale płynie z ekranu, z
wyczuwalnym nawet lekko słabym efektem stereo. Cofając się w czasie do
1964 roku, dźwięk nie odbiega specjalnie - choć jest oczywiście
wspaniały - od tego jaki słyszeli widzowie brytyjskiej premiery w 1964
roku i chyba bardzo dobrze. Tak, napiszę, że bardzo dobrze, bo zupełnie
możliwe, że gdyby uderzyły we mnie dźwięki jakże dobrze znanych mi
przebojów zespołu z każdego zakątka sali kinowej, jak to jest w zwyczaju
w takich kinach, wrażenie byłoby lekko odmienne. Tak jak do super
nowoczesnego salonu z futurystycznymi meblami, wstawić np. stylowy
barokowy, ręcznie, kunsztownie rzeźbiony sekretarzyk.
Znakomicie
przetworzony cyfrowo obraz, idealnej naprawdę jakości, był przecież dla
każdego widza TYLKO obrazem filmowym z 1964 roku, dźwięk nie mógł tego
zakłócać. O ile podobają nam się zremasterowane albumy z 2009, wersje
stereo monofonicznych nagrań zespołu, to w przypadku filmu sprawa
przestawia się inaczej. Film jako całość, obraz plus dźwięk, przeniósł
mnie do Anglii z 1964 roku, w czasy szczytowej Beatlemanii. Niczego nie
zakłócił i chyba jestem za to twórcom filmu wdzięczny. Kolorowa wersja
pewnie już jest gdzieś gotowa (skoro u nas poradzono sobie udanie z
'Samymi Swoimi') i czekam oczywiście na nią z niecierpliwością ale
szczęśliwy z wczorajszej premiery.
Ostatnie wrażenie, nie wszystkie dowcipy filmowe bawią, te, w których
nie uczestniczą Beatlesi najmniej. Ale jak wiemy dla Brytyjczyków ten
film to doskonały dokument tamtych czasów, tamtej Anglii i epoki.
Wrażenie na mnie po raz kolejny zrobiła ta scena,w której Norman
Rossington, grający menadżera zespołu, ciągle narzekającego na
'niegrzecznego' Lennona, że kiedyś go zabije. Siedziałem - jak wszyscy
na sali do samego końca, nikt nie wychodził wcześniej. W końcowej
czołówce filmu nadal niestety umieszczony był napis (zgodnie z wersją z
1964 roku), że autorami wszystkich piosenek są Lennon i McCartney, choć
jak wiemy wykorzystano w filmie piosenkę Harrisona 'Don't Bother Me'.
Muzyczny blog Historia The Beatles Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz