PAUL: Do czego jesteśmy im potrzebni ? Przecież Ameryka ma wszystko...
Ogromne zainteresowanie poprzednim, wspominkowym postem
(niesamowita jego oglądalność, maile na adres bloga) o pierwszym,
historycznym występem The Beatles w telewizyjnym programie Eda
Sullivana, najpopularniejszym programie rozrywkowym Ameryki lat
50-60-tych, który rozpoczął tak zwaną Brytyjską Inwazję, skłoniło mnie
by jeszcze napisać - przypomnieć - o tym wydarzeniu. Któryś to już
raz, bo oczywiście w chronologicznej historii zespołu w postach z 1964
roku znajdziecie tam podobne teksty, zresztą więcej ich w całym blogu
plus dużo fotek. Na dole linki do tych postów. W pracy nad tym tekstem -
tworzącym chyba najobszerniejszy jak dotąd post - korzystałem z wielu
źródeł, starannego researchu w internecie, z książek z mojej kolekcji,
zagranicznych e-booków, przede wszystkim z następujących książek
(cytaty z nich są pomieszane, trudno mi teraz je dokładnie zaznaczyć"):
"Anthology The Beatles", Philip Norman - "Szał", Tim Riley - "Lennon -
człowiek, mit, muzyka", Janne Wenner - "Lennon", Peter Ames - "Paul
McCartney - życie", Philip Norman - "John - życie" i kilku innych.
Wypowiedzi Beatlesów na temat swego pierwszego wypadu do Ameryki
chciałem początkowo pominąć - wszystkie prawie już zamieściłem na blogu,
jednak uznałem, że będzie dobrze jeśli jeszcze raz się tutaj znajdą.
Odpowiem też na niektóre maile i komentarze do wcześniejszych postów na
blogu,w których cytowałem wypowiedzi członków zespołu. Pamiętajmy
wszyscy, że większość cytowanych, jak choćby te z okresu Brytyjskiej
Inwazji to słowa wypowiadane przez ledwo 20-latków, bardzo młodych
ludzi, z "prowincji" Wielkiej Brytanii jak sami nazywali Liverpool.
Często także odpowiedzi udzielane na gorąco w świetle setek reflektorów,
dziesiątek mikrofonów podtykanych pod nos. Dla mnie naiwność ich
niektórych wspomnień jest urocza, nic na to nie poradzę. W końcu kocham
ten zespół i jego wszystkich członków razem jak i z osobna.
Wróćmy
na chwilę z pamiętnego wyjazdu zespołu do Ameryki, kiedy u stóp mieli
już swoją ojczyznę oraz w zasadzie całą Europę. W znakomitej biografii
zespołu The Rolling Stones pióra Richa Cohena pt. "To tylko Rock'N'Roll
Zawsze The Rolling Stones" znalazłem znakomity fragment opisujący
początek podboju Wielkiej Brytanii przez The Beatles:
Stonesi
usłyszeli Beatlesów pierwszy raz zimą 1962 roku, kiedy mieszkali przy
Edith Groove. Phelge [James Phelge, legendarny przyjaciel zespołu u jego
genezy, mieszkający z nimi; kiedy Stonesi zaczęli komponować własne
utwory, piosenki napisane w studiu przez cały zespół były przepisywane
Jamesowi - w sumie Nankerowi Phelge, grupowemu nickowi zespołu; kiedy
założyli firmę nazwali ją Nanker Phelge, na cześć cywila spoza składu,
który reprezentował wtedy nieokrzesanego ducha raczkującego zespołu]
zawołał ich do salonu, żeby posłuchali BBC, które nadawało właśnie "Love
Me Do", debiutancki singiel Beatlesów, wydane przez Parlophone,
wytwórnię, z którą podpisali kontrakt, kiedy odrzuciła ich Decca Records
[George Harrison polecił Decce Stonesów i w niej Mick z kumplami
rozpoczęli swoją karierę płytową]. Według Phelge'a Brian [Jones] i Mick spanikowali.
Słowa to był przesłodzony pop, ale muzyka waliła jak młot. To było wszystko, na co Stonesi pracowali.
Jones: O nie. Słuchajcie tego. Robią to!
Richards: Czekaj, posłuchajmy gitary.Jones: I robią harmonie! To, czego my nie chcemy.
Phelge: No i w czym problem?
Richards: Nie słyszysz? Mają harmonijkę - wyprzedzili nas.
Jones: Grają takiego samego bluesa jak my.
|
M.Jagger, C.Watts, B.Jones, K. Richards, B. Wyman
|
Keith
powiedział później, że "Love Me Do" zadało mu fizyczny ból. Szok był
bardziej natury filozoficznej niż muzycznej. Robinson Cruzoe odnalazł
ślady na piasku. "Myśleliśmy, że byliśmy unikalnym zwierzem" - powiedział Jagger w 1988 roku, kiedy wprowadzał The Beatles do Rock And Roll Hall Of Fame, "A tu nagle usłyszeliśmy, że był jakiś zespół w Liverpoolu...
[Szacuje się, że w tamtym okresie w Wielkiej Brytanii istniało od
trzydziestu do pięćdziesięciu zespołów rock and rollowych lub
bluesowych] I ta kapela miała długie włosy, niechlujnie się ubierali
[czyżby?], ale mieli też kontrakt w wytwórnią i piosenkę na listach
przebojów z bluesową harmonijką, "Love Me Do". Kiedy to usłyszałem,
prawie się pochorowałem".
Każdy
zespół w Londynie był zaniepokojony "Love Me Do" i serią kolejnych
hitów Beatlesów: "From Me To You", "She Loves You", "I Want To Hold Your
Hand". Stonesi, The Kinks, The Yardbirds płacili frycowe w stolicy, a
tu nagle, tuż przed metą, znienacka wyprzedzili ich prowincjusze.
Kilkudziesięciu muzyków stanęło nagle przed pytaniem: czy jest jeszcze
miejsce dla jeszcze jednego angielskiego zespołu bluesowego? A może
Beatlesi zagarnęli wszystko? Byłoby łatwiej, gdyby Beatlesi byli
popularni, ale słabi, jak liczne
zespoły z list przebojów. Ale byli sławni oraz znakomici. Każdy aspekt
ich brzmienia był doszlifowany, doskonały... To było deprymujące... W
końcu jednak okazało się, że sukces Beatlesów był dobrodziejstwem dla
wszystkich brytyjskich zespołów, nawet tych, które ich nie cierpiały. To
właśnie The Beatles pokazali szefom wytwórni, że dzieciaki w klubach
były czymś więcej niż ostatnią falą wieczornego przypływu.
RINGO: To było niesamowicie ekscytujące. W samolocie, lecąc na lotnisko, czułem się, jakby wielka ośmiornica z mackami chwytała samolot i wciągała nas do Nowego Jorku. Ameryka była najlepsza. To było marzenie dla kogoś pochodzącego z Liverpoolu.PAUL: Na lotnisku były miliony dzieciaków, czego nikt się nie spodziewał. Usłyszeliśmy o tym w powietrzu. W
samolocie byli dziennikarze, a pilot zadzwonił wcześniej i powiedział:
„Powiedz chłopakom, że czeka na nich duży tłum”. Pomyśleliśmy: „Wow! Boże, naprawdę nam się udało...
Pamiętam na przykład ten wspaniały moment, kiedy wsiadłem do limuzyny,
włączyłem radio i usłyszałem na bieżąco komentarz na nasz temat:
„Właśnie wyjechali z lotniska i jadą w stronę Nowego Jorku…”. To było
jak sen. Największa fantazja do wymarzenia.
JOHN: Gdy
przylecieliśmy do Stanów, byli zawodowcami; wiedzieliśmy już na czym
polega cała ta zabawa. Wiedzieliśmy już jak obchodzić się z prasą.
Brytyjska prasa jest najgorsza na świecie i dała nam niezłą szkołę.
Byliśmy gotowi na wszystko.
Jeszcze
raz krótko o ich pierwszej wizycie: 7 lutego (piątek) zespół przylatuje
do Nowego Jorku samolotem linii Pan Am (Boenig 707) i już na lotnisku
rozmawia z dziennikarzami. Cały ten wywiad znajdziecie na moim blogu
tutaj. Gdy Beatlesi przybywali, media szykowały się do spokojnego
weekendu; piątkowe wypowiedzi młodych Anglików puszczono w piątkowych
serwisach informacyjnych i wydrukowano w sobotnich gazetach. Murray
Kaufman - Murray the K - niepewny siebie, łysiejący didżej WINS1010,
który dodzwonił się i przeprowadził z muzykami wywiad przez ich telefon w
Plazie, przerywany obowiązkowymi dżinglami rozgłośni, fragmenty rozmowy
puszczał później całymi miesiącami. Kaufman wkradł się w łaski zespołu,
ale jego nieporadność budziła konsternację Beatlesów. W trakcie
emitowanego na żywo programu Lennon nazwał go "gruchaczem" (w gwarze scouse
oznaczało onanistę) i kazał mu się domyślić znaczenia tego słowa.
Murray szybko zmieniał temat, prostacko zadowalając się samą możliwością
rozmowy z gwiazdorami. W Stanach zawoalowane wulgaryzmy lidera The
Beatles trafiały w próżnię, ale przez swoją niezrozumiałość miały
jeszcze większy urok.
JOHN: W samolocie
myślałem "Nie uda nam się", zdaje się, że powiedziałem to w filmie, czy
coś takiego, ale to tkwiło we mnie. Z drugiej strony wiedzieliśmy, że
jeśli tylko uda nam się chwycić Amerykę, to zetrzemy ją na proch.
Byliśmy nowi.
Kiedy przylecieliśmy tu, wszyscy stąd łazili w pierdolonych bermudach, z
fryzurami a la marynarz z Bostonu i z tymi zdrutowanymi zębami. Teraz
mówią nam, wszyscy tak mówią, że Beatlesi są passé
i takie tam rzeczy, człowieku. A kobity tutaj wyglądały jak pierdolone
kobyły z lat czterdziestych. Nikt nie wiedział jak się ubierać czy o co
chodzi w całym tym jazzie. Myśleliśmy: "co to za paskudna rasa",
wyglądaliście potwornie. To my znaliśmy się na rzeczy - tak nam się
wydawało, ale oczywiście tak nie było. Było nas naprawdę pięciu, my i
Stonesi znaliśmy się naprawdę o co biega. Reszta Anglii była taka sama
jak zawsze.
Warto
podkreślić także udział Capitol, który już w styczniu wyasygnował 50
tysięcy dolarów na "awaryjny program promocyjny", który miał poprzedzić
przybycie zespołu do USA. Wydrukowano 5 milionów plakatów i naklejek
samochodowych z zagadkowym komunikatem "Nadciągają Beatlesi"(The Beatles
are coming). Naklejki
o wymiarach 3 x 2 cale zostały zaprojektowane tak, aby sprzedawcy
Capitolu mogli je umieszczać na „dowolnej przyjaznej powierzchni podczas
spaceru ulicą”. Ponadto instrukcje dotyczące jak reklamować zespół,
plakaty promujące LP "Meet The Beatles" zespołu plus oczywiste
podkreślenie, że znajduje się tam aktualny nr 1 w Ameryce, "I Want To
Hold Your Hand".
Prezenterom
radiowym w całym kraju rozesłano płyty promocyjne oraz
czterostronicową biografię członków zespołu. Niektórzy otrzymali także
taśmy ze specjalnie spreparowanymi wywiadami w formie gotowych zestawów
odpowiedzi nagranych wcześniej przez zespół, między które prezenter
mógł wplatać zadawane przez siebie pytania. Szefowie Capitol Records,
jak tylu innych skruszonych członków establishmentu , dali się
sfotografować w perukach Beatlesów. Włosy zespołu, ich fryzury.... Tak,
nie zapomniano i o tym szczególe. W sklepach pojawiły się peruki a la
Beatle, choć szczyt Beatlemanii dopiero miał nadejść! Wiemy,
że bilety
na wszystkie występy i koncerty zespołu wyprzedały się w mig, ale
pomimo tej całej energicznej działalności biznesowej (Epsteina i
Amerykanów) nie zrobiono nic, by jakoś połączyć wyraźną ekscytację
amerykańskich nastolatków z fizyczną obecnością Beatlesów w Stanach. Po
fragmentach koncertów pokazanych w "Jack Parr Show", flagowym programie
rozrywkowym telwizji NBC, pojawiły się opinie, wyrażone z przekonaniem
między innymi w "New York Timesie", że owszem - w USA zobaczymy
Beatlesów, ale nie beatlemanię. Jak wspomina Nicky Byrne, założyciel
firmy Seltaeb, której Brian sprzedał prawa do gadżetów związanych z
zespołem na rynku amerykańskim, pozbawiając zespół setek tysięcy
dolarów, "z punktu widzenia Capitolu i CBS mieli po prostu wysiąść z
samolotu i pojechać do hotelu. Nikt
by nawet nie wiedział, że są w Ameryce". Byrne miał powody, by
oczekiwać czegoś więcej. "Bez przerwy wydzwaniałem do Londynu i mówiłem
im, że Capitol jest beznadziejny - nikt nie robi nic, aby odpowiednio
nagłośnić ten przyjazd. Za żadne skarby nie mogłem złapać Briana
Epsteina.Przepadł bez śladu..." W tej sytuacji , jako że 7 lutego
nieuchronnie się zbliżał, Nicky Byrne postanowił sam przejąć inicjatywę.
Do współpracy zaangażował producenta koszulek oraz dwie nowojorskie
stacje radiowe: WMCA i WINS. "Co 15 minut puszczali ten sam komunikat. Każdy kto się zjawi na lotnisku, by przywitać Beatlesów, otrzyma t-shirt za darmo". Trzeba
tutaj dodać trochę do tych słodkości łyżkę dziegciu. Fotograf Harry
Benson, który wysiadał z samolotu tuż za czwórką Beatlesów tak wspomina:
Był tam tłum osób oczekujących na spotkanie z nimi - ale nie taki
tłum, jakiego się spodziewali. Byli tam fotoreporterzy, przedstawiciele
linii lotniczych, policjanci, ale, o ile można było się w tym rozeznać,
to wszystko.
Wszystkie
wszystkich wątpliwości usunął w cień niespodziewany wybuch euforii.
Wiemy, że emisja programu przebiła nawet histeryczne relacje z
piątkowego lądowania, konferencję prasową, a nawet wpływy ze sprzedaży
singla. Elektryzujący występ ostatecznie połączył wszystkie elementy w
jeden obraz.
Wrócę
jeszcze raz do wspomnianego Byrne'a. W czasie pobytu w Stanach do
Epsteina zaczęło docierać, jak fatalna umowa została podpisana w jego
imieniu z Seltaeb ('beatleS' pisane wspak) Byrne'a. Natychmiast
po występie u Sullivana w nowojorskich sklepach pojawiły się stosy
przeróżnych towarów opatrzonych nazwą "The Beatles". Koncern REMVO
rzucił na rynek 100 000 odpowiednich lalek. Peruki wzorowane na
fryzurach muzyków produkowano w ilości 5 000 sztuk dziennie.
Rozpieszczany na każdym kroku mały Amerykanin mógł przebierać między
maskami Beatlesów, długopisami, krawatami, zabawkami małych postaci
muzyków (szybko się pojawiły), grami planszowymi itd.
PAUL:
Murray the K, prezenter z Nowego Jorku, był najbardziej zaangażowany w
sprawę The Beatles. Przewidział, co się wydarzy i od razu się za nas
wziął. W sumie był bystrym dziennikarzem, który zadał kilka
podchwytliwych pytań podczas konferencji prasowej, zamiast trzymać się z
boku i udawać natchnionego. Pytał tak: „Hej, OK, chłopaki, więc co
myślicie o …? Zrobił na nas wielkie wrażenie dlatego dzwoniliśmy do
niego do radia, gdy prowadził program. Dawaliśmy mu wywiady na
wyłączność, bo go uwielbialiśmy. Brał udział w koncertach – składankach i
mógł rozmawiać o takich ludziach jak Smokey Robinson, bo go znał.
Smokey Robinson był Bogiem w naszych oczach.
GEORGE: Często
zastanawiałem się, jak to było możliwe, że Murray the K mógł wtargnąć
do naszego pokoju i przebywać z nami przez cały pobyt. To naprawdę
zabawne. Nigdy nie mogłem pojąć, jak on to zrobił.
RINGO: Murray
the K był nieźle walnięty, świetny koleś, wspaniały prezenter, który
znał się na muzyce. Niemal go wykończyliśmy, bo pojechał z nami w trasę i
był z nami non stop. Kiedy mieliśmy dosyć, szliśmy spać, a on musiał
zaczynać swój show. Spał po 20 minut na dobę. Widzieliśmy, jak ten facet
dosłownie topnieje na naszych oczach.
GEORGE: W
amerykańskiej telewizji nie podobało mi się to, że rano mogłem obejrzeć
mecz piłkarski, choć wiadomo, ze ten mecz nie odbywał się rano, bo nie
była dla niego to odpowiednia pora.
Odmawiam oglądania pewnych rzeczy w pewnych porach dnia. Nie
wytrzymałbym oglądania w dzień "I Love Lucy" i innych typowo nocnych
programów. Jeszcze gorszy byłby film o 7 czy 8 rano. Dla mnie filmy
zaczynają się wieczorem.
RINGO: Wtedy
uwielbiałem Nowy Jork. Pojechaliśmy do Central parku dorożką. Mieliśmy w
Plaza ogromny apartament złożony z kilku pokoi, z telewizorem w każdym z
nich, i radia ze słuchawkami. To wszystko było dla mnie fascynujące.
To był zbyt duży odlot, a media były takie szybkie.
Pamiętam, że na jednym z kanałów telewizyjnych pokazywali "Rozkutego
Herkulesa", włoski film. Kiedy obudziliśmy się rano i włączyliśmy
telewizor, oglądaliśmy jego przygody. Wyszliśmy z hotelu, a kiedy
wróciliśmy po południu, oglądaliśmy to samo. Potem wyszliśmy wieczorem i
gdy po powrocie włączyłem ten kanał znowu był ten sam film! Myślałem,
ze mam przywidzenia. Okazało się, że ten kanał miał Film Tygodnia, który
puszczano na okrągło. Pod koniec napisów zaczynali wyświetlać go od
początku.
To był za duży odjazd dla kogoś z Anglii, kto miał w domu telewizor od
kilku lat. Tu mieli kanał, który robił coś tak idiotycznego.
LOUISE CALDWELL (HARRISON - siostra George'a): Lekarz powiedział, że nie może wystąpić w The Ed Sullivan Show, ponieważ ma temperaturę 104! [Fahrenhita, w skali Celsjusza to 40 stopni] Ale napompowali go wszystkim. Myślał o zatrudnieniu pielęgniarki, która będzie podawać lekarstwa co godzinę. Wtedy lekarz nagle zorientował się, że tam jestem i że jestem jego siostrą, i zapytał mnie: „Czy mógłbyś się tym zająć?”. Chyba dobrze, że tu jesteś, bo chyba nie ma w mieście kobiety, która nie szalałaby za The Beatles! Prawdopodobnie jesteś jedyną osobą, która potrafi przy nim normalnie funkcjonować.
W
dniu następnym dzień zaczęli od próby. Po niej udali się na umówione
przez Epsteina spotkanie z Francisem Hallem, właścicielem i prezesem
Rickenbackera, firmy produkującej gitary, które odbyło się po drugiej
stronie Central Parku. W sumie całkiem niedaleko od miejsca, gdzie w
1980 ... Hall był przebiegłym handlowcem, a kiedy w klipach
telewizyjnych dostrzegł kupionego przez Lennona w Hamburgu
rickenbackera, doszedł do wniosku, że warto będzie zainteresować
Beatlesów kilkoma nowymi modelami swoich gitar. Rozumiał niezwykłe
przywiązanie muzyków do swoich instrumentów, dlatego zaprosił na
spotkanie Tootsa Thielemansa. Lennon wypowiedział się kiedyś na temat
jego współpracy z George Shearing Quartet. "Jeżeli to jest wystarczająco
dobre dla George'a Shearinga, to do cholery, będzie wystarczająco dobre
dla mnie", stwierdził. Słowa te przeczą tezie o niezwykłej pogardzie,
jaką rzekomo darzył jazz. Beatles niewątpliwie znał popowy przebój
Thielmansa z 1861 roku zatytułowany "Bluesette", gdzie ten mistrz gry
na harmonijce i gitarze również gwiżdże. Niesamowicie dumny z tego
spotkania Beatlesi (John) po powrocie do ojczyzny chwalili się
dziennikarzom, "że tym którzy oskarżają nas o brak zainteresowania
muzyką, mówimy, że [tam] mieliśmy okazję spotkać się i porozmawiać z
wieloma wspaniałymi muzykami. A przed tym gościem padliśmy na kolana".
JOHN: Byliśmy
tak rozanieleni amerykańskimi stacjami radiowymi, że Epstein musiał nas
powstrzymywać. Dzwoniliśmy do każdej stacji, mówiąc: „Czy zagracie
utwór The Ronettes”. Chcieliśmy posłuchać muzyki. Nie prosiliśmy o nasze
piosenki, tylko o utwory innych ludzi. Kiedyś słuchaliśmy rzecz jasna
Elvisa, Chucka Berry’ego, Carla Perkinsa, Little Richarda i Eddiego
Cochrana, ale teraz lubiliśmy Marvina Gaye’a, The Miracles, Shirelles i
wszystkich takich.
LOUISE HARRISON (siostra George'a, mieszkająca w USA): Ed Sullivan? Był jak mały szczeniak z dwoma ogonami. Myślę, że był przyzwyczajony do tego, że ludzie traktują go z szacunkiem, ponieważ był poważnym, starszym człowiekiem Po prostu chłopcy tak dobrze się bawili, że jego też wciągnęli do zabawy.
GEORGE: Później powiedzieli, że zgłaszano najmniej przestępstw lub nie zgłoszono żadnych przestępstw. Nawet przestępcy odpoczywali przez jakieś 10 minut, kiedy byliśmy na ekranie.
9
lutego to dzień historycznego występu - pierwszego - w The Ed Sullivan
Show, który to program ustanawia telewizyjny rekord w USA - ok. 70
milionów widzów przed odbiornikami. Wcześniej trójka Beatlesów (bez
niedysponowanego tego dnia George'a) zwiedza
Central Park i fragmenty miasta oraz przeprowadza próbę do programu Eda
Sullivana. W czasie tych prób Harrisona zastępuje Neil oraz wspomniany w
poprzednim poście Calandra. Na popołudniowej sesji zespół już w
składzie z George'm rejestruje na nowej scenie "Twist And Ahout",
"Please Please Me" i "I Want To Hold Your Hand" - piosenki na potrzeby
trzeciego występu w programie Sullivana, który zostanie wyemitowany 23
lutego, gdy Beatlesi będą już w UK. Zdaniem Ringo próba była niezwykle
potrzebna, by ustawić poziomy wzmacniaczy itd. Jak wiemy zaznaczenia
wymazały sprzątaczki, co najbardziej wpłynęło na odczyt mikrofonu Johna.
Niemniej ogólne wrażenie, jakie zostawiali po sobie, spychało na dalszy
plan problemy techniczne. Zaowocowało to rekordową oglądalnością (73
miliony) ich pierwszego występu w programie Eda. Angielski zespół pobił
tym samym 60-cio milionowy rekord ustanowiony osiem lat wcześniej przez
Elvisa Presley'a. Trzeba jeszcze raz oddać uznanie Epsteinowi, bowiem
żadna agencja promocyjna nie porwałaby się na taką kampanię: wielki hit
"I Want To Hold Your Hand", ściągnięcie dzieciaków na lotnisko w ramach
tryumfalnego przybycia w piątek; opublikowane w weekendowych wydaniach
gazet sztubackie żarty i pełne obaw artykuły skierowane do dorosłych;
przełomowe wystąpienie w The Ed Sullivan Show w niedzielę. Programu Eda były przeznaczone wyłącznie dla dzieci. Dla całej populacji amerykańskiej
w każdą niedzielę wieczorem w telewizji CBS-TV nadawany był naprawdę duży program „The Ed Sullivan Show. Sullivan miał szczęście, że żył w czasach telewizji
wciąż było nowością, w której prezenterzy, którzy mieli niewielki talent kamerowy lub nie mieli go wcale, mogli to zrobić
nadal stając się gwiazdami. Urodzony w Nowym Jorku w 1901 roku, jego dziadkowie uciekli przed Wielkim Głodem 50 lat wcześniej z Irlandii (prawdopodobnie przez
Liverpool), Sullivan był byłym bokserem i dziennikarzem sportowym, który przed kamerą
telewizyjną był sztywny bełkocącym starcem, którego mimo wszystko
ludzie kochali, w co w brytyjskiej BBC budziło spore zdumienie.
GEORGE: Kiedy
po raz pierwszy przyjechaliśmy do Ameryki z tym swoim nastawieniem,
jakie Beatlesi mieli do prasy, co, jak sądzę, pomogło nam na tym polu
odnieść sukces, ale robiliśmy to wszystko po prostu naturalnie i myślę,
że po prostu mieliśmy ten humor, jak ma do dzisiaj. Lubię
się śmiać i wiesz, mam poczucie humoru, ale myślę, że urodziłem się w
Liverpoolu i mówią, że to świetne miejsce, skąd pochodzimy. Wszyscy w Liverpoolu są komikami.
JOHN: Byliśmy tak rozanieleni
amerykańskimi stacjami radiowymi, że Epstein musiał nas powstrzymywać.
Dzwoniliśmy do każdej stacji, mówiąc: „Czy zagracie utwór The Ronettes”.
Chcieliśmy posłuchać muzyki. Nie prosiliśmy o nasze piosenki, tylko o
utwory innych ludzi. Kiedyś słuchaliśmy rzecz jasna Elvisa, Chucka
Berry’ego, Carla Perkinsa, Little Richarda i Eddiego Cochrana, ale teraz
lubiliśmy Marvina Gaye’a, The Miracles, Shirelles i wszystkich takich.
Cały dzień nie robiliśmy nic tylko słuchaliśmy radia. Każdy z nas miał
tranzystor nastawiony na różną głośność i jeśli leciała nasza ulubiona
płyta, wtedy nastawialiśmy głośniej. To jest wspaniałe. Teraz to się
zaczęło w Anglii – nazywają je pirackimi statkami, bo nadają niedaleko
angielskich wybrzeży. Te stacje są podobne, zmodyfikowane nieco na
angielski sposób. Puszczają cały czas dobre płyty, czego wcześniej nie
było. Uwielbiam to.
Wydaje się, że tam jest masa reklam. mam wrażenie, że można się do tego
przyzwyczaić. Ludzie przyjeżdżają do Anglii (tacy, którzy nie mają
komercyjnej telewizji) i widząc reklamy w telewizji uważają, że to jest
okropne. Można się do tego przyzwyczaić.
|
Paul, Neil Aspinall - w roli George'a, John, z tyłu Ringo. Próba ustawiania kamer, świateł. |
JOHN: Czasami
czuje się coś takiego jak nacjonalizm i my naprawdę wyśmiewaliśmy się z
Ameryki, oprócz jej muzyki. Podziwialiśmy czarną muzykę, a tutaj nawet
czarni ludzie śmiali się z ludzi takich jak Chuck Berry czy śpiewacy
bluesowi. Czarni myśleli, że to frajerstwo słuchać funky, a biali mieli
Swojego Jana i Deana i tych tam. Mieliśmy coś ważnego do powiedzenia:
"Słuchajcie swojej muzyki". Tak samo było w Liverpoolu, czuliśmy się tam
jak ktoś zupełnie wyjątkowy, z podziemia, bo słuchaliśmy Richie Barreta
i Barreta Stronga i wszystkich tych starych płyt. Nikt ich nie znał
oprócz Ercia Burdona w Newcastle i Micka Jaggera w Londynie. Byliśmy
samotni i to było fantastyczne. Kiedy tu przyjechaliśmy wszystko było
tak samo - nikt nie słuchał czarnej muzyki czy rock and rolla w Ameryce -
a nam się zdawało, że przybywamy do kraju korzeni, ale nikt nie miał o
tym pojęcia.
tym razem Vince Calandra - w roli George'a
Olbrzymia
oglądalność pozostaje do dziś zagadką: muzyczne galaktyki, które wtedy
zapłonęły, widnieją na niebie do teraz (przypomnij sobie poprzedni
post). Przynajmniej połowę przyjemności z widowiska zapewniało
obserwowanie, jak Beatlesi, grający z nietypową jak na nich pewnością
siebie, odpalają muzyczne petardy pośrodku tradycyjnego salonu
Sullivana, z którego z zabalsamowanej twarzy zaczęła nagle wyzierać
wizja zmumifikowanej kuźni muzycznej Tin Pan Alley. "A więc sądzisz, że
Ameryka podniosła się po wojnie?", ich luz obnażał słabość Amerykanów w
ich własnej specjalności. Próbując odpowiedzieć uśmiechem, Sullivan
pokazał, że zupełnie nie zrozumiał dowcipu, a to przypieczętowało więź
Beatlesów z widownią. Tamtego wieczoru nie było miejsca na cynizm:
chłopy wpisali się w format programu, a jednocześnie z niego
wykraczając. Po pierwszym utworze, energetycznej oryginalnej kompozycji
"All My Loving", McCartney zaśpiewał "Till There Was You" z
broadwayowskiego hitu z 1957 "The Music Man". A na to potrzeba było
tupetu, ale Paulowi najwyraźniej go nie brakowało. Czy tego rodzaju
fałszywy sentymentalizm mógł ujść na sucho tak modnemu zespołowi? "Co to
ma być? To jakiś żart, prawda?" - pewnie zadawano sobie te pytanie w
trakcie odsłuchiwania piosenki. Aranżacja wraz z akustyczną gitarą
flamenco, została zapożyczona z wydanego w 1960 roku albumu Peggy Lee
'"Latin ala Lee!", który nie miał nic wspólnego z rock and rollem. A
skoro żart, kto go miał zrozumieć? Sullivan? Rodzice? Owszem, Presley
śpiewał ckliwe ballady, ale to była chyba jedyna zasada, której nie
złamał. Beatlesi wykonali ten "dziewczęcy" numer z wyraźną
przyjemnością. Ogromne ilości tego rodzaju papki muzycznej sąsiadowały
na popowych listach przebojów z ich albumami, a Beatlesi obśmiali
dominujący na rynku chłam, po prostu wykonując go na swoim koncercie.
PAUL: Według doniesień pierwszy program obejrzało 73 miliony widzów. Nadal to chyba jest jedna z największych widowni w historii Stanów Zjednoczonych.
To było bardzo ważne. Pojawiliśmy się znikąd ze śmiesznymi włosami, wyglądającymi jak marionetki czy coś w tym stylu. To miało duży wpływ. Myślę, że to była naprawdę jedna z najważniejszych rzeczy, która nam pomogła – pierwotnie bardziej była to fryzura niż muzyka. Ojcowie wielu ludzi chcieli nas wyłączyć. Powiedzieli swoim dzieciom: „Nie dajcie się zwieść, oni noszą peruki”.
Wielu ojców rzeczywiście to wyłączało, ale wiele matek i dzieci kazało im to ponownie włączać. Wszystkie te dzieci są już dorosłe i mówią nam, że to pamiętają. To
coś w stylu: „Gdzie byłeś, kiedy zastrzelono Kennedy’ego?”. Ludzie tacy
jak Dan Aykroyd mówią: „O rany, pamiętam ten niedzielny wieczór; nie
wiedzieliśmy, co nas uderzyło – po prostu siedzieliśmy i oglądaliśmy
program Eda Sullivana”. Do tego czasu byli żonglerzy i komicy, tacy jak
Jerry Lewis, a potem nagle The Beatles!
Występy
w show Sullivana, w Waszyngtonie i w nowojorskiej Carnegie Hall oraz
longplay "Meet the Beatles" (wydane w styczniu 1964), w którym
zasłuchiwali się
fani, przekształciły rock and rolla, gatunek powszechnie uważany za
martwy lub umierający. Krytyk Richard Meltzer nazwał dokonaną przez The
Beatles odnowę "najbardziej fartownym zwycięstwem w historii fartownych
zwycięstw". Pomysł, że muzyka Chucka Berry'ego, Buddy'ego Holly'ego i
Little Richarda może ponownie wzbudzić zainteresowanie nimi wśród
młodszych słuchaczy - a nawet zwiększyć ich przychody dzięki dodatkowym
tantiemom spływającym za sprawą sprzedaży albumów Beatlesó - był
najzwyczajniej w świecie absurdalny, mimo że "I Want To Hold Your Hand"
wspięło się na pierwsze miejsce amerykańskiej listy przebojów tuż przed
rokiem 1964. Tworząc nową jakość z odrębnych elementów tego wspaniałego
stylu, Beatlesi potwierdzili tkwiący w nich potencjał i obiecali
słuchaczom znacznie więcej. Wepchnięcie całego ówczesnego popu w
muzyczne ramy Chucka Berry'ego, Carla Perkinsa i innych "królów rock and
rolla" miało radykalny, choć sprzeczny z intuicją podtekst. Zaraz po
"All My Loving", które wylało się z nich niczym wodospad, przeszli do
wspomnianego wyżej spokojniejszego, niezwykle romantycznego "Till There
Was You" Paula,
które rodzicom kojarzyło się z musicalem "The Music Man", a ich dzieciom
z "wymarzonym kochankiem". Ten cover, bezsprzecznie najsłabsza
piosenka zaśpiewana podczas występu u Eda (śpiewali ją także na
koncertach w Washington Coliseum - to wykonanie niże w clipie - a także w
Carnegie Hall), wywarł niezwykły efekt: zmienił sposób w jaki
Amerykanie postrzegali historię własnej muzyki. W trakcie ich
telewizyjnych koncertów niespodziewanie ożyły idee do tej pory
pozostające w uśpieniu, a zaprezentowane przez Beatlesów powiązania
między gatunkowe wyzwalały w umysłach słuchaczy reakcje łańcuchowe,
zanim
jeszcze usłyszeli, jak młodzi Anglicy interpretują po swojemu takie
osobliwości jak "Twist And Shout", rozwijają niezrównany "doo wopowy"
żagiel "This Boy" czy prezentują coś całkowicie oryginalnego jak "From
Me To You". Przesunięcie akcentów było jednocześnie zuchwałe i komiczne:
nieokiełznany rock and roll przybierający formę pożegnalnej piosenki
leczącej ze smutku, przechodzący płynnie bez (specjalnej) ironii w
łagodny standard z musicalu z Broadway'u. Sam kontrast między utworami w
pierwszym show demonstrował to, co w klasycznym showbiznesie nazywano
"paletą" zespołu. McCartney w jednej chwili zjednał sobie wszystkie
matki i uciszył sceptyków szykujących się do efektownego "zjechania"
występu. Zamykające pierwszy występ "She Loves You" pełniło funkcję
rzymskich ogni: wystrzeliwały jeszcze długo po ostatnich dźwiękach
piosenki, która opowiadała o niewysłowionych rozkoszach i
przyprawiających o zawrót głowy emocjach - w swoim szaleńczym tempie
śmignęła przed słuchaczami, otwierając przy okazji nowy rozdział w
historii rocka. Wyobraźcie sobie szaleńcze metafory wolności u Elvisa,
wizję białego sportowca porywającego czarną dziewczynę do tańca i
kroczącego dostojnie przez salony klasy średniej. Ten obraz usunięto ze
świadomości społecznej w czasie służby wojskowej Presley'a i po
katastrofie lotniczej, w której zginął Buddy Holly. Teraz Beatlesi
zaprezentowali wizję jeszcze bardziej odurzającą: długowłosi
obcokrajowcy wtargnęli wieczorem do salonów telewidzów w szampańskich
nastrojach i zjednali sobie rodziny za pomocą "All My Loving", a
rozpalili serca wszystkich dzięki "She Loves You". Musicalowy cios
zadali tak subtelnie, że zanim słuchacze cokolwiek poczuli, było już po
sprawie. W ich głowach zaświtało tysiące pytań za sprawą pojawiającego
się znienacka "yeah, yeah, yeah" oraz delirycznej wysokiej harmonii przy
kolejnych "och", które zamieniły mózgi słuchaczy w papkę. Oglądalność
była tylko jednym ze wskaźników sukcesu: ulotne muzyczne aspekty występu
w The Ed Sullivan Show zmieniły na zawsze Beatlesów i widownię.
Waszyngton - live
NEIL ASPINALL: Po
programie Eda Sullivana wsiedliśmy do pociągi do Waszyngtonu. Oni mieli
wagon pełen prasy, agentów i innych ludzi. Pamiętam, że było bardzo
zimno.
RINGO: Byliśmy
kolesiami z jajami i to ratowało nasze tyłki w wielu sytuacjach, a
szczególnie wtedy, w pociągu do Waszyngtonu, bo faceci z prasy mieli
zamiar nas wykończyć. Ci reporterzy, jak przystało na nowojorczyków,
krzyczeli na nas, ale my nie pozostawaliśmy im dłużni. Kiedy poznaliśmy
niektórych bliżej, powiedzieli: "Przyszliśmy was zajechać, ale nie
mogliśmy wręcz uwierzyć, kiedy zaczęliście na nas krzyczeć". Do tej pory
zespoły popowe były dla prasy słodkie jak miód. "Nie, nie palimy" A MY,
proszę paliliśmy, piliśmy i krzyczeliśmy na nich. To nas do nich
zbliżyło.
|
Beatles i Murray the K
|
Następny
dzień to dzień udzielania wywiadów dla zaskoczonej Ameryki. Dzień
następny do wyjazd pociągiem do Waszyngtonu i tam pierwszy prawdziwy
koncert zespołu dla publiczności - w Washington Coliseum, który
Epsteinowi załatwił Norman Weiss z agencji General Artists Corporation.
Na widowni około 8 tysięcy widzów. Zespół przyjął także zaproszenie od
brytyjskiego ambasadora na bliżej niesprecyzowaną imprezę, na której
Beatlesów potraktowano bardzo nieelegancko, w wyniku czego zrobiła się z
tego spora awantura w ojczyźnie, ale o tym pisałem już na blogu
dokładniej. Przytoczę tylko wypowiedź fotografa, Szkota, Harry'ego
Bensona, nie odstępujący w Ameryce Beatlesów ani na krok: Traktowano
ich tam jak głupków. Bo też ich wspaniałe samopoczucie opuściło ich,
czuli się wyraźnie onieśmieleni, mieli wygląd ludzi w sytuacji bez
wyjścia, byli spięci, smutni, chwilami wyglądali, jakby chcieli się
rozpłakać, szczególnie Lennon sprawiał takie wrażenie. Ale byli zbyt
dumni, by wyjść stamtąd. Utracili całą swoją wojowniczość, byli
upokorzeni .Epstein już po całej awanturze w Wielkiej Brytanii,
kiedy prasa pisała zła, że Beatlesi zostali upokorzeni w Stanach przez
swoich rodaków w rodzimej ambasadzie, zarzekał się, że "jego chłopcy"
już nigdy nie będą wystawieni na pośmiewisko i nie będą się spotykać z
żadnymi oficjalnymi osobistościami, choćby nie wiadomo jak ważnymi. Dwa
lata później owa ostrożność miała się zwrócić przeciwko nim, i to w
bardzo niebezpieczny sposób... Filipiny!
RINGO: Ktoś odciął mi pukiel włosów. Jestem cholernie wściekły. Ci ludzie tutaj są przerażający... Większość ludzi tam nie miała kontaktu z muzyką w żadnej formie. Po kilku drinkach zrobiło się naprawdę głupio i jeden facet zdecydował, że zetnie mi kosmyk włosów. Zacząłem na niego krzyczeć i nie zostaliśmy tam długo. Ci dyplomaci po prostu nie wiedzieli, jak się zachować. W
czasie pobytu zespołu w Brytyjskiej Ambasadzie przeprowadzono z Johnem
wywiad. Zamieściłem go w całości na blogu, tutaj zacytuję tylko małą
perełkę, próbkę humoru Lidera The Beatles (w czasie tego pobytu The
Beatles w USA Paul bardzo zżymał się, gdy lokalna prasa nazywała Johna
liderem zespołu, uciekał wtedy wielce wymownym spojrzeniem w bok).
Pytanie: Hej John, cóż, tutaj przed tobą amerykańska publiczność. 40 milionów widzów.
JOHN: Jak dla mnie wygląda to na jednego faceta. Ah, to przecież kamerzysta...
She Loves You - Waszyngton
MURRAY THE K: Pierwotnie
mieliśmy lecieć samolotem do Waszyngtonu, ale ze względu na nadchodzącą
burzę śnieżną, o której mi mówiono, poradziłem Brianowi Epsteinowi, aby
załatwił specjalny pociąg, który zabierze nas do Waszyngtonu. Pojechaliśmy tam i świetnie się bawiliśmy w pociągu, ale prawie zginęliśmy, kiedy wysiedliśmy z pociągu. Około 10 000 dzieci przedarło się przez bariery. Pamiętam, że zostałem przyciśnięty do lokomotywy na zewnątrz i poczułem, jak uchodzi ze mnie życie. Powiedziałem sobie: „Mój Boże! Murray
the K umiera z angielską grupą!” George spojrzał na mnie i powiedział:
„Czy to nie zabawne?”. Tego wieczoru prowadziłem program wprost z ich
garderoby.
Do
stolicy kraju zespół jechał pociągiem, przede wszystkim wobec nalegań
Harrisona. W światku rock and rolla świeża była pamięć o katastrofie
lotniczej, w której zginął Buddy Holly, idol całej czwórki.
Zainteresowanym tym faktem odsyłam do mojego drugiego bloga i postu
poświęconemu piosence "American Pie" Dona McLeana" (link tutaj).
Ringo, nowy mieszkaniec "Beatletown", uzyskał nagle status gwiazdy równy pozostałym członkom zespołu: Dzięki
zuchwałości nie raz ratowaliśmy skórę, zwłaszcza wtedy w pociągu do
Waszyngtonu, kiedy pojawili się faceci z prasy i chcieli nas pogrzebać.
Dziennikarze ci, jak to nowojorczycy, pokrzykiwali, ale my po prostu
odpowiadaliśmy również krzykiem... Tym sobie ich zjednaliśmy.
GEORGE: Tej nocy byliśmy absolutnie obrzuceni tymi pieprzonymi rzeczami. Nie mają tam miękkich żelków; mają twarde żelki. Co gorsza, byliśmy na okrągłej scenie, więc uderzyli nas ze wszystkich stron. Wyobraź sobie fale twardych jak skała małych kul spadających na Ciebie z nieba. To
trochę niebezpieczne, wiesz, bo jeśli galaretka lecąca w powietrzu z
prędkością około 50 mil na godzinę uderzy cię w oko, jesteś skończony. Jesteś ślepy, prawda? Nigdy nie lubimy, gdy ludzie rzucają takimi rzeczami. Nie mamy nic przeciwko temu, że rzucają serpentynami, ale żelki są trochę niebezpieczne, widzisz! Od czasu do czasu ktoś uderzał w strunę mojej gitary i wydawała złą nutę, gdy próbowałem grać.
JOHN: Carnegie Hall było okropne! Akustyka
była okropna, wszyscy ci ludzie siedzieli z nami na scenie i czułem się
jak dzieci Rockefellera za kulisami, wszystko wymykało się spod
kontroli. To nie był występ rockowy; to był po prostu rodzaj cyrku, w którym byliśmy zamknięci w klatkach. Łapano nas, rozmawiano, spotykano i dotykano, za kulisami i na scenie. Byliśmy zupełnie jak zwierzęta.
SID BERNSTEIN (amerykański impresario, promotor, inicjator show w tym obiekcie): Carnegie
Hall nie musiała martwić się o swoją sakralną własność ani o obrazy na
ścianach. Trochę się potrzęśli na scenie i poprosili, żebym nigdy więcej
nie tutaj nie wracać!
Kolejny
dzień to powrót do Nowego Jorku i dwa koncerty w tym mieście, w
renomowanej Carnegie Hall, gdzie dali dwa 34-minutowe koncerty. Po
koncercie przedstawiciele firmy ... SWAN wręczyli zespołowi Złotą Płytę
za singiel "She Love You". Przypomnę, że zanim Capitol zgodził się
wydawać płyty zespołu na rynku amerykańskim próbowały inne, jak choćby
wspomniana SWAN.
Po
koncertach Bernstein proponował Epsteinowi zabukowanie koncertu zespołu
już w następnym tygodniu w słynnej Madison Square Garden. Brian
odmówił.
13
lutego - wylot The Beatles do amerykańskiego raju - do Miami na
Florydę. W czasie wcześniejszych konsultacji Briana Epsteina z
Amerykanami na temat całego pobytu jego podopiecznych w USA padał temat
połączenia występów chłopców z określonym okresem kilkudniowym dla nich,
przeznaczonym na odpoczynek. Ed Sullivan teoretycznie swój show mógł
przeprowadzić z dowolnego miejsca w kraju, także np. ze słonecznej
Kalifornii, jednakże Floryda była bliżej.
PAUL w liście do przyjaciół w Anglii pisał: Miami jest jak raj. Samo miejsce jest trochę jak Blackpool, tylko dużo więcej słońca. W innym wywiadzie:
To był dla nas ważny czas i było tam tyle wspaniałych, pięknych,
opalonych dziewczyn. Zrobiliśmy sobie z nimi sesje zdjęciowe na plaży i
od razu zaprosiliśmy ich by wyjść gdzieś razem.
|
Przybycie do Miami
|
|
Przybycie do Hotelu Deauville
|
14
lutego - dzień prób przed kolejnym show u Sullivana i cieszenie się
słońcem Florydy w hotelu Deauville. 15 luty - kolejne próby w hotelu.
16 luty - drugi na żywo występ w The Ed Sullivan Show w Deuville Hotel.
Tym razem John nie dał się zepchnąć na plan drugi - jako drugi zespół
zaśpiewał "This Boy". Przed drygą częścią występu ich nowy wujek, Ed
odczytał kolejny list
gratulacyjny od giganta amerykańskiej muzyki popularnej, kompozytora
Richarda Rodgersa. Współautor utworu "My Funny Valentine" i spektakli w
rodzaju "Oklahoma!" czy "South Pacific" nazwał 'beatlemanię'
nieszkodliwą. dodając, że byłoby wspaniale, gdyby młodzi ludzie "równie
entuzjastycznie kontynuowali to przez całe swoje życie". Wym razem
poprzednie nieśmiałe zapowiedzi i podziękowania Paula dzięki
Johnowi stały się czymś więcej niż tylko dwugłosem. Lennon naśladując
srogi akcent północnoangielskich musicalowych satyryków w rodzaju Robba
Wiltona czy Normana Evansa, kazał trzyipółtysięcznej publiczności
"zamknąć się, kiedy on gada!" Widownia w całych Stanach przed
telewizorami miała teraz okazję zobaczyć wygłupy Johna, które z przyczyn
technicznych oszczędzono 73 milionom widzów poprzedniego programu. Znów
krótki paroksyzm wykrzywionej twarzy i haczykowate szpony przemknęły
niedostrzeżone i nikt nie zgłaszał sprzeciwu. Wujek Ed twierdził, że to
"czterej najmilsi młodzieniaszkowie, jakich kiedykolwiek gościliśmy na
naszej scenie".Beatlesi mieli powody zadowolenia. 15 lutego, zaledwie tylko dwa i a
pół tygodnia po premierze i trzy tygodnie od debiutu u Eda Sullivana,
"Meet the Beatles" zajęło pierwsze miejsce na liście albumów magazynu Billboard,
ugruntowując ich pozycję w całym kraju jako bezdyskusyjną, gorącą sensację. Jeśli chodzi o
single liście Hot 100: „I Want to Hold
Your Hand” było numerem jeden, „She Loves You” drugim, „Please Please Me” numerem dwadzieścia dziewięć, „I Saw Her Standing There” numerem trzydzieści pięć, a „My Bonnie” numerem pięćdziesiąt cztery.
17
luty i dalej - dni luzu dla zespołu. Pierwszego dnia zespół spotyka
Cassiusa Clay'a, który później zmienia nazwisko na Muhammada Ali -
jednego z najwybitniejszych sportowców XX wieku, na pewno spośród
bokserów, wieloletni mistrz świata w zawodowym boksie w wadze ciężkiej.
RINGO: Moja
rodzina nie przejmowała się tym, że odnieśliśmy sukces w Ameryce.
Byliśmy wielcy w Liverpoolu i to było dla nich OK. Reszta to
przedłużenie tamtego. Nic więcej ich nie obchodziło. Występ w Palaldium
ustawił nas w oczach mojej rodziny. Dla nich liczyło się tylko to.
GEORGE: Podczas
podróży po Ameryce nie wybiegałem myślami naprzód. Nie zdawałem sobie
sprawy ze zmiany jakości naszej sławy. Nie myślałem zbytnio o
przyszłości. Myślałem sobie: "Cieszmy się tym, co jest i róbmy swoje"...
Na początku to była zabawa. Początkowo tym się cieszyliśmy, ale potem
zrobiło się uciążliwie. Kiedy pojechaliśmy po raz pierwszy do Ameryki,
to było novum z "podboju" Ameryki. Wróciliśmy tego samego roku na trasę,
a kolejną zrobiliśmy rok później i wtedy mieliśmy już dość. Nie
mogliśmy się nigdzie ruszyć.
GEORGE: Odbywały
się regaty łodzi motorowych i popłynęliśmy jedną z tych najlepszych.
Miała dwa silniki V12 i szła szybko, jak się ją przycisnęło. Przy dużej
prędkości w wodzie pozostawał tylko tył łódki. Dosłownie stała dęba, a
my trzymaliśmy się kurczowo. Bardzo mi się to podobało. NEIL ASPINALL: Ringo zbyt późno zdał sobie sprawę, że łódki nie mają hamulców i walnęliśmy w nabrzeże.
JOHN: Wypożyczyliśmy kilka domów od milionerów.
PAUL: Powiedzieliśmy
Brianowi, że chcemy basen, a miał go ktoś z wytwórni płytowej. Patrząc
na to teraz, to jak na Miami to był bardzo skromny basen. Nic
szczególnego. Chodziliśmy tam po południu, by nikt nam nie przeszkadzał.
Było wspaniale - czterech kolesi z Liverpoolu, no wiesz. Reporter
"Life" robił nam zdjęcia jak pływaliśmy.
Mam wrażenie, że wtedy byliśmy w towarzystwie mafiozów. Jakiś krytyk
znęcał się nad nami w prasie. George Martin rozmawiał o tym z Brianem
Epsteinem, kiedy pojawił się jakiś byczek i spytał: "Hm, panie Epstein,
czy chce pan, byśmy załatwili tego faceta?". "Nie, nie, wszystko OK". W
takim byliśmy światku. "Taaa, jestem w mafii". My o tym nie
wiedzieliśmy, dla nas to był bardzo miły facet z basenem i jachtem.
Przyznaję, że bardziej interesował nas jacht niż ten facet.
To wtedy zaczęliśmy spotykać ludzi, których widzieliśmy tylko w gazetach czy w filmach. Teraz się o nich ocieraliśmy.
JOHN: Prawie nie pamiętałem żadnego z nich.
A
jak wyglądały ówczesny pobyt zespołu w Ameryce okiem Cynthii, żony
Johna. W jej biografii wtedy męża"John" znalazłem takie fragmenty:
CYNTHIA LENNON: Z Nowego Jorku polecieliśmy do Miami na drugi występ chłopców w The Ed Sullivan Show.
Mieliśmy zatrzymać się w hotelu Deauville, gdzie przyjęcie było podobne do tego, które
doświadczyliśmy w Nowym Jorku. Po raz kolejny utknęliśmy w pułapce, nie mogąc wyjść i cieszyć się słońcem,
plażą czy nawet zabytkami. W pewnym momencie wyśliznęłam się do hotelowego lobby gdzie znajdował się butik.
Chociaż przed hotelem obozowały tłumy dziewcząt, a w holu kłębiło się mnóstwo,
czułam się bezpiecznie, ponieważ nikt mnie nie rozpoznawał, gdy byłam z dala od Johna.
Przeglądanie wieszaków z ubraniami po wielu godzinach spędzonych w naszym pokoju było zabawne, a nawet
przyjemnie było wysłuchać rozmowy pary gości hotelowych, kobiet z nadwagą w średnim wieku. Miały na sobie wielobarwne bermudy, mnóstwo makijażu, naszyjniki
wysadzane diamentami, okulary przeciwsłoneczne i z zapałem słuchały Beatlesów. "Czyż nie są po prostu
zbyt okropni? Całe te ich włosy! Nie wiem, co dzieciaki w nich widzą" – narzekały. "Wyglądają na
coś z zoo". Choć kuszące było, aby dać im znać, że jestem żoną Johna, po prostu się uśmiechnęłam
i wróciłam do naszego pokoju, chichocząc po drodze.
Wymknięcie się z naszego apartamentu nie było trudne, ale powrót do niego okazał się problemem. Wyszłam
bez żadnego dokumentu tożsamości, a ochroniarz nie chciał uwierzyć, że nie jestem kolejnym fanem.
„Ale ja naprawdę jestem panią Lennon” – błagałam. Na jego twarzy malowało się zrezygnowane niedowierzanie. 'Tak,
kochanie, wszyscy tego próbują. A teraz spadaj'.
Po kilku minutach błagań byłam bliski łez, gdy podeszła grupa fanów i zaczęła
krzycząc na strażnika: „To Cynthia. Widzieliśmy jej zdjęcie”. Nie słyszysz jej angielskiego akcentu?
Zrobili nawet zdjęcia mnie z Johnem i w końcu strażnik dał się przekonać.
Moje następne wyjście było jeszcze bardziej bogate w wydarzenia. Za
każdym razem, gdy opuszczaliśmy hotel, za naszymi samochodami podążała
prasa i fani, więc policja wpadła na oryginalny, choć dziwaczny plan:
mieliśmy wyjść przez wejście do hotelowej kuchni i podróżować zamkniętą
furgonetką przewożącą mięso. Wśród salw śmiechu przemknęliśmy się przez hotel do czekającego samochodu. Gdy tylko ciężkie, metalowe drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając nas w całkowitej ciemności, furgonetka ruszyła. Jak zwykle weszłam ostatnia i
nie miałam czasu chwycić się niczego bezpiecznego. Tak
więc, kiedy kierowca, który najwyraźniej widział zbyt wiele filmów z
pościgami przy dużej prędkości, odjechał, zostałam rzucona na drzwi, co
skończyło się na guzie wielkości jajka na głowie. Nie
byłam jedyna – wszyscy byliśmy posiniaczeni i poobijani, gdy chwialiśmy
się, próbując trzymać się haków na mięso zwisających z boków
furgonetki. Krzyczeliśmy do kierowcy, ale on nas nie słyszał. Jednak dostał wiadomość, kiedy przyjechaliśmy; chłopcy zbombardowali go bluzgami.
Pomimo kontuzji, warto było wyrwać się na zewnątrz. Zabrano nas do przepięknej willi nad morzem, z własnym basenem, gdzie czekał na nas George Martin z żoną Judy. Willa najwyraźniej należała do anonimowej gwiazdy, która użyczyła nam ją niejako w prezencie. To było moje pierwsze spotkanie z George'm i Judy, i od razu ich polubiłam. George był wysoki, wytworny, uprzejmy i czarujący. Klasycznie wykształcony muzyk, gry na oboju uczył się w Guildhall School of Music pod okiem matki Jane Asher. Później zajął się produkcją płyt, koncentrując się na płytach klasycznych i komediowych, aż odkrył Beatlesów. Judy była uroczą, bardzo staroświecką dziewczyną o złotym sercu. Była sekretarką George'a, a teraz jest jego drugą żoną i wyraźnie się uwielbiali.
Wolni
od kibiców i ograniczeń hotelu, bawiliśmy się cały dzień, pływając w
basenie i ciesząc się ogromnym grillem przygotowanym przez lokaja, który
przyjechał z domem. Wyglądał jak członek mafii i przez większość dnia patrzył na nas gniewnie, ale jego steki były doskonałe.
Następnego dnia spotkaliśmy Muhammada Alego, ówczesnego mistrza świata w boksie w wadze ciężkiej i wielką gwiazdę,
PAUL: Wszyscy
Amerykanie mówili z akcentem, co nam się podobało i bardzo się z nim
identyfikowaliśmy. Czuliśmy, że fonetycznie mamy ze sobą wiele
wspólnego. My mówimy "bath" czy "grass" z krótkim "a" (nie mówimy
"bah-th") i podobnie jest z nimi. Myślę, że mieszkańcy Liverpoolu czują
pokrewieństwo z Amerykanami, z żołnierzami,wojną, tymi rzeczami. Po
Liverpoolu chodzi wielu facetów w kowbojskich kapeluszach. Wygląda na
to, że Liverpool i Nowy Jork to niemal bliźniacze miasta.
GEORGE: Zapewne
odnosiliśmy sukcesy, bo wszyscy ludzie, choćby tacy jak Muhammad Ali,
prześcigali się, aby nas poznać. Podczas pierwszej wizyty zabrano nas,
abyśmy go poznali. To była duża akcja promocyjna. Wszystko to było
częścią bycia Beatlesem, wrzucano nas do pokoju pełnego fotografów i
dziennikarzy zadających pytania. Muhammad Ali był całkiem sympatyczny i
właśnie za parę dni zbliżała się jego walka z Sonny Listonem. Jest takie
słynne zdjęcie, na którym Ali trzyma nas po dwóch pod swoimi
ramionami. RINGO: Sparowałem
z Cassiusm Clay'em, jak się wtedy nazywał. To ja go nauczyłem
wszystkiego co umiał. To było przeżycie, a ja stawiałem na Listona, więc
widać, że 'naprawdę' wiedziałem co się dzieje.
Tyle Beatlesi, ale ich spotkanie nie zapowiadało się na tak różowo. Czekając na boksera w klubie-siłowni 5th Street Gym, Beatlesi zostali zamknięci w pokoju wbrew swojej woli
W
tamtym czasie ani Ali, ani muzycy tak naprawdę się nie znali i, według
wszelkich relacji, Ali nie zrobił najlepszego pierwszego wrażenia. Dziennikarz
Robert Lipsyte, który pojechał do Miami, aby relacjonować walkę dla
„The New York Times”, pamięta napięty początek, kiedy Ali przybył bardzo
późno.
„Ktoś
powiedział, że „Claya tu nie ma ”, a ci czterej faceci przeklęli, wiesz
i powiedzieli: „To my stąd uciekamy” i odwrócili się, ale… Wydaje mi
się, że ludzie Claya też chcieli zrobić sobie sesję zdjęciową, więc po
prostu popchnęli
nas wszystkich na górę i wszedłem z tymi chłopakami do garderoby, nie
wiedziałem, kim oni są, nie czułem się zastraszony” – wspominał później.
„Jesteśmy w piątce w szatni i drzwi
są zamknięte, krzyczą i walą w drzwi, byli bardzo źli… i zaczęli walić w
drzwi i przeklinać, i byli bardzo źli, że zostali porwani.John w pewnym
momencie wkurzony zawołał: Wypierdalamy stąd!, ale gdy cała czwórka
ruszyła do wyjścia, drogę zagrodziło im dwóch osiłków.
“Hello there, Beatles! We oughta do some road shows together. We’ll get rich!” Ali zażartował na wejściu, że powinni połączyć siły i „zarobić trochę pieniędzy”
Ale
nagle, wyjaśnił Lipsyte, wysoki Ali – ubrany w spodenki bokserskie –
pojawił się, zasłaniając drzwi, a wszyscy The Beatles odetchnęli
wreszcie. Ali szybko przełamał lody.
Niedawno wywrócił cały świat boksu do góry nogami swoją osobowością,
zwłaszcza "zdaniami wyrzucanymi z siebie z prędkością trzystu słów na
minutę".
„Witajcie, Beatlesi! Powinniśmy zrobić razem jakieś występy objazdowe. Bogaćmy się!” To miał według Lipsyte’a powiedział Ali. (Inni świadkowie twierdzą, że zamiast tego powiedział: „Hej, Beatlesi, chodźmy zarobić trochę pieniędzy!”). Pomimo
całego dobrodusznego koleżeństwa między Alim i The Beatles, Lipsyte
dodał, że po wymknięciu się na trening na siłowni, bokser o wzroście
sześciu stóp i dwóch cali udał się do garderoby na masaż i zwrócił się
do dziennikarza z dosadnym pytaniem. Według Lipsyte’a Ali zapytał go, kim dokładnie są „te małe maminsynki”. Ali zażartował również frywolnie: Kiedy Liston zobaczy, że spotkałem się z Beatlesami, tak się wścieknie, że pokonam go w trzy sekundy!
Wspomniany fotograf Harry Benson wspomina:
Clay wręcz zahipnotyzował ich. Byli całkowicie po jego wpływem, kiedy
wołała: "Na ziemię robaczki!" - natychmiast to robili. Clay mówił im:
"Jesteście jakby mistrzami świata, jeśli chodzi o muzykę, prawda? Więc
dobrze, że przyjechaliście do mnie, bo to ja jestem największym spośród
bokserskich mistrzów, jacy kiedykolwiek żyli na Ziemi". Ale Beatlesi
nie wierzyli mu i byli wściekli, bo wcale nie chcieli jechać na to
spotkanie. Zapytałem później McCartney'a, kto jego zdaniem zwycięży w
tej walce. "Myślę, że Clay, bo jest zabawniejszy" - odpowiedział.
Okłamał mnie, bo w istocie był przekonany, że wygra Liston, ale nie
chciał się przyznać, że zostali zmuszeni, by spotkać się z tym który
przegra. Paul miał zawsze na uwadze 'image' zespołu.
Jak
się okazało później, Beatlesi spotkali się z właściwym człowiekiem. 25
lutego 22-letni, mało znany wtedy Ali, pokonał mistrza świata Sonny
Listona. Od tej walki zaczęła się wielka kariera "Greatest"
(Największego - jak sam siebie określał na pół serio, na pół żartem sam
bokser).
Po śmierci Alego w 2015 PAUL tak wspominał boksera: Kochałem tego człowieka. Był
wspaniały od pierwszego dnia, w którym spotkaliśmy się w Miami, a także
przy wielu okazjach, kiedy na niego wpadałem na przestrzeni lat. Poza
tym, że był największym bokserem, był pięknym, delikatnym mężczyzną z
wielkim poczuciem humoru, który często wyciągał z kieszeni talię kart,
bez względu na to, jak szykowna była okazja, i wykonywał dla ciebie
sztuczkę karcianą. Świat stracił naprawdę wielkiego człowieka.
PAUL: Nie sądzę, żebyśmy wtedy wiedzieli, kim był Walter Cronkite [wybitny dziennikarz telewizyjny, bardzo popularny w tamtym czasie]. Przyjechaliśmy do Ameryki z tym wszystkim, cóż, Walter Winchell, kto to jest? To Walter Cronkite. A my na to: „Walter kto?” Nie znaliśmy tych ludzi. W tamtym momencie byliśmy tylko czterema niewinnymi chłopcami z Liverpoolu... Żałoba po Kennedy'm ? Wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, Amerykanie nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli; czteroosobowy
zespół, fajnie wyglądający, grający na własnych instrumentach,
śpiewający własną, autorską muzykę, czterech – śmiem to powiedzieć –
przystojnych młodych chłopców.
GEORGE: Spotkaliśmy
kilka osób, które były sławne w Ameryce, chociaż ich nie znaliśmy. W
Stanach byli i są ludzie, którzy tam są bardzo sławni, a o których w
Anglii nikt nie słyszał. Nie wie się, kim oni są, jeśli nie ogląda się
telewizji lub słucha się radia. Z pewnością nie znałem wielu osób,
których spotykaliśmy. Ale spotykaliśmy też takich, których znaliśmy, jak
choćby The Supremes...Ale
Ed Sullivan był, wiesz… Wszyscy nam mówili, jaki jest naprawdę wielki.
Ale znowu byliśmy dość naiwni w stosunku do pewnych rzeczy, więc to
wtedy pomogło. Pamiętam, jak pytali nas, czy wiemy, kim jest Walter
Cronkite. A ja na to: „Nie wiem, czy to nie ktoś z telewizji?”. Wiesz,
takie rzeczy były dobre, bo wszyscy dobrze się bawili – ludzie zadający
pytania i prasa – a my byliśmy naiwni i zdawaliśmy się nie przejmować
takimi sprawami.
Dla
młodych ludzi z Merseyside, wychowanych na burych piaskach New
Brighton, zimowy klimat Florydy z ciepłym oceanem i wszechobecnymi
palmami wydawał się rajem. Brian Epstein załatwił przedłużenie wiz o
kolejne cztery dni i pobyt w Miami miał być - i był - połączeniem
odpoczynku i pracy. Aby zobaczyć występ Beatlesów na Wschodnim Wybrzeżu,
z Wielkiej Brytanii dojechali do nich George Martin i jego narzeczona,
Judy Lockhart-Smith. Menadżer zespołu słusznie podejrzewał, że ich
obecność sprowadzi na ziemię wszystkich, a szczególnie Johna i
towarzyszącą mu - nie zapominajmy o tym - żonę, Cynthię. Fani oblegali
hotel Deauville równie licznie i hałaśliwie jak nowojorską Plazę, a
piękna pogoda i bliskość plaży spowodowała, że było ich coraz więcej.
Wprawdzie Beatlesi oficjalnie zaczęli wakacje, ale coraz bardziej
znudzeni radiem i hotelową obsługą, całymi dniami pozostawali w swych
pokojach i z tęsknotą patrzyli na fanów wydeptujących dla nich na piasku
życzenia, które z perspektyw dwunastego piętra wyglądały jak kręgi w
zbożu. Departament policji w Miami wyznaczył dwudziestu czterech
funkcjonariuszy, którzy pod dowództwem twardego sierżanta, Buddy'ego
Bresnera, stworzyli "Oddział beatle", mający przez całą dobę dbać
zarówno o dobre imię hotelu, jak i ochronę nowych gwiazd rocka. Bresner
donosił później, że wieczorami sprawdzali pokoje Beatlesów i nie
znaleźli w nich "Ani kobiet ani narkotyków. To były bardzo porządne
dzieciaki". RINGO: Miałem
pewien okropny wieczór w Miami. Poszliśmy zobaczyć The Coasters, którzy
byli wtedy na fali z powodu hitu "Yakety Yak". Ludzie tańczyli przy
nich w klubie, czego ja nie mogłem zrozumieć. Dla mnie to byli rock and
rollowi bogowie, a ludzie przy nich tańczyli! Byłem tym zdegustowany.
The Coasters byli świetni i zobaczenie amerykańskich artystów było
przeżyciem. Nigdy nie widzieliśmy ich tak jak teraz, w Ameryce.
GEORGE:
The Coasters byli w Nowym Jorku razem z nami i teraz byli tak jak my na
Florydzie. Wszędzie, gdzie byliśmy, nawet w Kalifornii, byli
reklamowani The Coasters.
W tamtych czasach była moda na występy wielu zespołów o takich samych
nazwach. Nikt nie wiedział, kto był kim. Każdy koncertował i śpiewał
piosenki. Myślę, że były setki Shanri-Las czy innych zespołów.
Właściciel
hotelu, Morris Landsberg, wynajął im na jeden dzień swój jacht, żeby
mogli popływać na otwartym oceanie i powędkować z dala od wścibskich
oczu i obiektywów. Miejscowi bogacze oferowali im za darmo dostęp do
swoich willi z basenami i wszelkimi innymi wygodami: samochodami,
sportowych motorówek, a wspomniany Bresner zaprosił ich na kolację do
swego domu, aby przedstawić im rodzinę i wspólnie zjeść pieczeń wołowa
(za co później John napisał do niego grzeczny list z podziękowaniami - w
końcu uczyła go dobrych manier ciocia Mimi). Podczas tych rzadkich
momentów spokoju na pełnym morzu albo brzegu basenu Johnowi i Cynthii
zrobiono kilka ich najbardziej niewymuszonych zdjęć. Na większości z
nich John drzemie albo niewidzącym wzrokiem spogląda w dal.
RINGO: Zapewne
każdy słyszał już teraz o Donie Ricklesie, ale my wcale go nie
znaliśmy. Występował w hotelu Deauville, gdzie mieszkaliśmy. Był typem
ciętego komika... Podchodził do stolika i pytał: "Skąd jesteś?" Oni: "Z
Niemiec?" Wtedy on" "Naziści, wynoście się do diabła! Co to jest!" |
Rickles stoi obok George'a
|
PAUL: Rzecz
jasna wziął się i za nas. Siedzieliśmy przy jednym stoliku z
zaprzyjaźnionym policjantem, naszym aniołem stróżem (mieliśmy jednego
ochroniarza, który chodził z nami wszędzie, był naszym przyjacielem i
często bywaliśmy u niego w domu). Don zaczął od niego: "Hej gliniarz,
rób coś dziecino. Co to jest? Opiekujesz się The Beatles? Ale masz,
starty, wspaniałą pracę, opieka nad The Beatles!" I dalej: "To świetna
rzecz. Oni leżą sobie na dziewiątym piętrze w satynowej pościeli i
ilekroć usłyszą piszczące dziewczyny mówią ,o jejku'" Myśleliśmy sobie
wtedy: "To ma być śmieszne?" O ile pamiętam, wcale nas to nie bawiło.
Teraz lubię jego styl, ale wtedy to było dla nas lekkim szokiem.
GEORGE:
Było nam wszystkim strasznie głupio. Staraliśmy się siedzieć
spokojnie, a tu nagle on się do nas dobiera i wprawia nas w
zakłopotanie. Myślę, że John też czuł się wtedy trochę zakłopotany.
Gdybyśmy jednak mogli go dorwać po naszemu, to nie wiedziałby, jak się
nazywa... Don mówił: "Policjanci to mili ludzie, robią świetną robotę".
Potem się odwrócił i przyładował: "Mam nadzieję, że twoja odznaka się
rozpuści".
Menadżer Sonny'ego Listona albo Muhammada Alego też oglądał ten show, a
ponieważ zbliżała się walka, Don Rickles powiedział: "Jeśli chcecie
znać moje zdanie, to uważam, że wygra czarny facet". Nagle jednak
podszedł do naszego stolika, a my siedzieliśmy zdenerwowani. "Spójrzcie
na te wspaniałe osobowości" - powiedział.
RINGO: Spytał mnie, skąd jestem. Odpowiedziałem: "Z Liverpoolu". Zapadła cisza, a on na to: "Posłuchaj tego aplauzu"
GEORGE: Miał
świetną końcówkę. Powiedział: "Widzę, tam z tyłu mamy kilku Arabów, a
zawsze się mówi o walkach Arabów z Żydami. Chce powiedzieć, że cenimy i
jednych i drugich, nie mamy żadnych uprzedzeń i żeby to potwierdzić,
panowie, proszę wstańcie i się ukłońcie". Wszyscy go usłuchali,
zadowoleni z takiego gestu, a Rickles rzucił się na podłogę, udając
dźwięki karabinu maszynowego: "Drrrrr!".
Okazało
się jednak, że nie jest wcale taki cool. Na koniec wszystko spartaczył,
kiedy zaczął przepraszać za to, co powiedział zamiast zniknąć ze sceny i
zostawić nas w lekkim szoku.
16 luty
Pod
względem komercyjnym Ameryka jawiła się jak kurtyzana, leżąca na
plecach i mrucząca: "Bierz mnie". Nowojorski promotor, Sid Bernstein
(ten sam, który wiele lat później będzie oferował ex-członkom zespołu
100 milionów dolarów za jeden wspólny koncert), który zorganizował
koncerty The Beatles w Carnegie Hal był w stanie załatwić dla nich
występ w Madison Square Garden w ciągu kilku minut sprzedać wszystkie
bilety. Jak Stany długie i szerokie najznakomitsi impresariowie
rezerwowali już największe sale i szykowali worki z pieniędzmi, ale
Brian postanowił wracać do Anglii. Jego chłopcy musieli stawić się w EMI
na sesję nagraniową i na początku marca rozpocząć pracę nad swoim
pierwszym filmem, którym będzie "A Hard Day's Night". Dla Briana, bez
względu na to, jak kuszące wydawały się nowe propozycje, umowa zawsze
była umową.
PAUL: Szaleństwa,
jakie miały miejsce podczas tej podróży, nie uderzyły nam do głowy, bo
cudowne w naszej karierze było to, że ciągle wspinaliśmy się coraz
wyżej. Gdyby miało nam odbić, to wydarzyłoby to się wraz z sukcesami w
The Cavern. Nie uderzyło nam to do głowy, odnieśliśmy miły, regionalny
sukces. Mogło nam odbić, kiedy zaczęliśmy grać takie koncerty, jak
Peterborough Empire, ale to też przyjęliśmy po swojemu. Potem daliśmy
sobie radę z występami w telewizji i w bardzo ważnych stacjach
radiowych. Ameryka była w sumie logicznym krokiem naprzód, tyle tylko,
że była większa i lepsza niż wszystko wcześniej.
CYNTHIA LENNON: Gdy nasz pobyt w Stanach dobiegał końca, tęskniliśmy już wszyscy za powrotem do domu. Choć
chłopcy byli zachwyceni, że tak dobrze poszło im w USA, wystarczyły dwa
tygodnie oblężenia w hotelach, szturchania, popychania i traktowania
jak eksponaty w zoo. Poza tym tęsknili za swoimi dziewczynami i domowymi rozkoszami, takimi jak maślanki z bekonem i porządna herbata. Żadnemu z nich nie sprawiała przyjemności ich ogromna popularność, a w Ameryce stało się to dla nich jeszcze bardziej widoczne. Nienawidzili czuć się uwięzieni, nie mogąc wędrować ulicą ani wpaść do sklepu. Nienawidzili ciągłego zaczepiania przez obcych. Nie
znosili też, gdy byli popychani, ściskani, a nawet niesieni przez
policję i ochroniarzy za każdym razem, gdy musieli pokonać całą gamę
fanów. Przynajmniej w Wielkiej Brytanii mogli wycofać się do komfortu i bezpieczeństwa własnych domów.
Po
powrocie do Londynu ledwo zdążyliśmy zaczerpnąć oddechu, zanim chłopcy
zaczęli kręcić swój pierwszy film, "A Hard Day's Night".
21 lutego - wylot do kraju. Wychodząc z samolotu na Heathrow w Lonydnie Beatlesi byli ubrani dokładnie tak samo, jak dwa tygodnie wcześniej,
chociaż teraz te same ciemne garnitury były lekko wygniecione od ośmiogodzinnej nocy
lot. Kiedy przeszli przez przednie drzwi samolotu, stanęli na
na
tej samej platformie, oferując tę same machnięcia rękoma do
zgromadzonych fanów - wielkiemu, ogromnemu tłumowi - mogło być od 8 do
12 tysięcy fanów. Czterdzieści dziewcząt zemdlało,
deptano bukiety kwiatów, przewracano kosze na śmieci, a transparenty głosiły WITAJCIE W DOMU THE BEATLES. Reszta jest historią, prawda? Fascynującą i dokładnie opisaną na tym blogu.
Dodatkowa uwaga. Był też trzeci występ zespołu w programie Eda. Trzeci i – zgodnie z umową – ostatni występ Beatlesów w programie The Ed Sullivan Show był technicznie ich pierwszym. Program
został nagrany przed ich debiutem na żywo 9 lutego w Nowym Jorku, ale
wyemitowany dopiero 23 lutego 1964 roku, gdy czwórka jego bohaterów była
już w domu za oceanem. Innymi
gośćmi tego programu byli komik stand-up Dave Barry, Gordon i Sheila
MacRae oraz legendarna amerykańska piosenkarka jazzowa Cab Calloway.
Zobaczcie występ zespołu niżej w clipie.
23 luty 1964 - trzeci występ dla The Ed Sullivan Show
Repertuar zespołu w czasie pierwszej wizyty w USA:
1. The Ed Sullivan Show, Nowy Jork: All My Loving, Till There Was You, She Loves You, I Saw Her Standing There, I Want To Hold Your Hand.
2. Washington Coliseum:
Roll Over Beethoven, From Me To You, I Saw Her Standing There, This
Boy, All My Loving, I Wanna Be Your Man, Please Please Me, Till There
Was You, She Loves You, I Want To Hold Your Hand, Twist And Shout, Long
Tall Sally.3. Carnegie Hall, Nowy Jork:
Roll Over Beethoven, From Me to You, I Saw Her Standing There, This
Boy, All My Loving, I Wanna Be Your Man, Please Please Me, Till There
Was You
4. The Ed Sullivan Show, Miami: She Loves You, This Boy, All My Loving, I Saw Her Standing There, From me To You, I Want To Hold Your Hand.
5 The Ed Sullivan Show, Nowy Jork (emisja tv 23 lutego 1964 - The Beatles już w kraju): Twist And Shout, Please, Please Me, I Want To Hold Your Hand.
Czytaj
koniecznie poniższe posty. Z pewnością wiele informacji zawartych w
nich powtarzają się, ale dla fana zespołu to ..., prawda? :
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz