Jako
ilustrację nowego albumu The Strokes, co moim zdaniem jest
wydarzeniem ostatnich miesięcy, wybrałem utwór z 9-cio ścieżkowego
albumu, "Ode to the Mets". (wersje studyjna i live). Cóż, lider zespołu,
autor wszystkich tekstów,
Julian Casablancas jest wyraźnie fanem nowojorskiej drużyny
footbalowej. Tego footbalu amerykańskiego. Płyty słucham od dwóch dni i
cieszę się, że zespół jest w dobrej formie i choć wydaje mi się, że
złagodził brzmienie, to są to dawni The Strokesi. Casablancas po
przygodzie z Dafr Punki i swoim zespołem The Voidz połączył szyki z
dawnymi kolegami, w tym bardzo lubianym przeze mnie za swoje solowe
albumy Albertem Hammondem Juniorem. W zasadzie nie omawiam już na blogu
ostatnich płyt, skupiłem się na tym o The Beatles, ale ostatnio
słuchając w czasie spacerów płyty "The New Abnormal" przypomniałem sobie
o pewnym miłym wydarzeniu, w które "zamieszani" byli wymienieni przeze
mnie artyści. Jeździłem ładnych kilka lat temu w pobliskim czeskim
Szpindlerowym Młynie. W czasie którejś kawowej przerwy siedziałem sobie
obok młodych Czechów. Mieli pod 20-25 lat, chłopcy i dziewczyny. Z
głośnika poleciała moja ulubiona piosenka Alberta, "Back to 101" z jego
pierwszego bez Strokesów albumu "Yours to Keep", którą przypominam na
samym końcu postu w clipie. Jedna z Czeszek, śliczna blondynka, która
wzbudziła we mnie myśl o tęsknocie posiadania ze 20 lat mniej,
powiedziała - czeski jest w miarę zrozumiały, choć nie przesadnie - "to
The Strokes". Nazwę zespołu może bym nie wyłowił z jej słów, ale dodała
później imię Juliana Casablancasa, dość niespotykane, więc wiedziałem,
że musi mówić o zespole. Nie mogłem tego zmilczeć, gdyż reszta zaczęła
przytakiwać, rozpoznałem wymieniony tytuł - dla mnie "bondowski", choć
tam mowa o "twice" - "You Only Live Once" (super clip
do piosenki), i nieśmiało wtrąciłem, że to nie The Strokes a Albert
Hammond Jr, ich gitarzysta. No i potem przeszliśmy na angielski - jak
to Czesi z Polakiem - i miło pogawędziliśmy o muzyce. Spytali mnie, czy
naprawdę lubię The Strokes. Odpowiedziałem żartobliwie zbierając się już
na stok: "A czy można nie lubić The Strokes?" I tyle. Nie musiałem
dodawać, że to legenda indie rocka, wiedzieli o tym.
Potem
gdy mijałem w czasie jazdy, siedząc na kanapie wyciągu kogoś z ich
paczki, sympatycznie pozdrawialiśmy się wyciągniętymi kciukami znaku OK.
No i tak właśnie jest z ich nowym albumem. W zasadzie to "Oda do
Metsów" łatwo wpada do ucha i można nawet zapamiętać i nucić melodyjny
refren , to całego, niedługiego albumu słucha się bardzo przyjemnie. Nie
można nie lubić Strokesów, choć akurat dla mnie na tym albumie Julian
za dużo śpiewa falsetem. I jeszcze jedna małe spostrzeżenie. W czasie
tej przymusowej bytności w domu i uciekaniu na spacery z psem(ze
słuchawkami na uszach) odnowiłem swoje kontakty z "the best of
Interpol", którego ostatni album z 2018, "Marauder" całkowicie mnie
rozczarował. Słuchając ich i nowych Strokesów zorientowałem się, że w
obu zespołach śpiewają tylko wokaliści i w songach obu zespołów nie ma
całkowicie tak lubianych przeze mnie chórków. Nie ma żadnych, mruczenia,
wspierania wokalisty. Przynajmniej tak mi się wydaje. I to mi pasuje u
tych dwóch zespołów. Nawet nic bym w ich numerach nie zmieniał, a to u
mnie coś znaczy.
Świetna płyta. Polecam 1 i 3 ostatnie. Cudowny blog. Wolę ten niż Beatlesów. Ania. Sorry ale Beatlesi to muza moich starych.
OdpowiedzUsuń