Wyszukiwanie : .Szukaj w blogu.

2. Szukaj w blogu - zbiórczo

WHAM ! - "LAST CHRISTMAS". Świąteczny klasyk.





Singiel, 1984
Last Christmas / Everything She Wants
Album: Music from the Edge of Heaven / The Final (1986, tylko w USA i Japonii)
Kompozycja: George Michael
Producent: George Michael
Wytwórnia: Epic/ Columbia
Długość: 4:27
Obsada: George Michael: wokale, wszystkie instrument

 
Przypominam ten post z 2019 roku, trochę rozszerzany co roku. Powód oczywisty. Według wszystkich kanałów
streamingowych w okresie świątecznym Bożego Narodzenia to najczęściej odtwarzana piosenka. Co ciekawe, nigdy nie była wcześniej numerem 1 w ojczyźnie jej twórcy (za jego życia), dopiero udało się niedawno (pierwszy raz w 2021, kolejno 2022 oraz oczywiście w bieżącym tj. 2023; przypuszczalnie będzie tak w Wielkiej Brytanii co roku - tym razem decyduje już nie liczba fizycznie kupionych singli, jak to było przed epoką serwisów muzycznych, ale ilość pobrań oraz wyświetleń/wysłuchań).

 
 



GEORGE MICHAEL:
To klasyczna piosenka pop. Klasyczna piosenka na święto Bożego Narodzenia. Usiadłem po prostu i ją napisałem. To był wspaniały czas. Chciałem ją napisać. Mieliśmy już"Go-Go", wiedziałem, że ukaże się "Careless Whisper". Pomyślałem, że to jest ten czas, że to będzie wielki rok, chociaż nie spodziewałem się, że będzie tak wielki. To był luty. Pomyślałem, oh mój Boże,  że wspaniale byłoby mieć przebój na Gwiazdkę (Christmas), jakoś zakończyć ten rok. I jakieś dwa dni później siedzieliśmy w moim domu oglądając mecz piłki nożnej i w pewnym momencie przyszła mi do głowy ta melodia i pomyślałem, mój Boże, to może być świetne na Christmas, więc poszedłem na górę, a Andrew skończył oglądać mecz i poszedł do domu. Haha. Choć może przyszedł do mnie , pograł trochę ze mną, zanim poszedł do domu. Nie spałem całą noc. Rano spotkaliśmy się, zmusiłem go, żeby posłuchał . Wtedy chyba odłożyłem nagranie na półkę, przypomniałem sobie o nim cztery miesiące później... "Last Christmas" ma dla mnie bardzo wzruszający tekst, bardziej nawet niż "Careless Whisper"...  Myślę, że jest wiele nagrań popowych mających w sobie stare klisze, które brzmią znajomo, a mimo to mają coś w sobie, jeśli zrobione są z odpowiednim zaangażowaniem i wywołują ten rodzaj mrowienia na plecach. Uważam, że "Last Christmas" są oryginalnym pomysłem, mam na myśli słowa. Niektóre same w sobie może i mogą być banałami...



George w czasie sesji "Band Aid" wspomina, że ma  już nową piosenkę...


Piosenka w tym roku (2019)powróciła znowu na brytyjskie listy przebojów (pewnie także za sprawą filmu, którego nie widziałem i nie zamierzam obejrzeć). W wersji kolekcjonerskiej singiel został wydany na białym winylu (okładka obok). Na youtube ukazał się odrestaurowany do pięknej jakości obrazu (i dźwięku) 4K słynny clip z piosenki (niżej jego okrojona możliwościami bloggera jakościowo wersja). No i postanowiłem w wolnej chwili - pamiętajcie, że to jeden z ostatnich wpisów na tym blogu - napisać oddzielny post o tej, moim zdaniem, najpiękniejszej świątecznej popowej piosence. Podkreślam - popowej. W okresie Bożo-Narodzeniowym od prawie 35 lat to najczęściej emitowana na świecie piosenka, szczególnie w Wielkiej Brytanii.  Od wielu lat, dla mnie to przede wszystkim ta piosenka wprowadzała mnie w cudowny, wyjątkowy nastrój. Pamiętam jeden powrotny wypad z nart, gdzie puszczaliśmy w aucie ją non-stop przez kilka godzin. 

Sama piosenka, prócz dzwoneczków, typowych dla okresu Gwiazdki, w samym tekście odnosi się do Świąt tylko w zdaniu "W czasie ostatnich Świąt Bożego Narodzenia..." (Last Christmas...) Poza tym to piosenka o złamanym sercu, ale to już mniej ważne. Magiczne brzmienie angielskiego języka w tytule piosenki robi magię.  Zresztą bardzo ładnie opowiada o tym Andrew. Od dwóch lat tło tej piosenki trochę spochmurniało, ale o tym przeczytacie jeszcze niżej w tekście.

GEORGE MICHAEL
[2008]: Nigdy nie sądziłem pisząc tą piosenkę, że będzie takim hitem świątecznym. Gdy jej słucham teraz to słyszę swój głos jako bardzo wysoki, wprost dziewczęcy.  Zresztą trochę tak wtedy wyglądałem, te włosy... hahaha.
 
 Poniżej 8 minut z piosenką - najdłuższa chyba wersja piosenki. I nie nudzi...




W 2017 roku partner George'a z duetu Wham, Andrew Ridgeley wspomina, że piosenkę George napisał w jedną z niedziel 1984 roku, gdy obaj odwiedzili jego rodziców. Jedliśmy coś, oglądaliśmy grający w tle telewizor, podczas gdy George znikał co chwila na górze w swoim pokoju. Kiedy wrócił, był taki podniecony, jakby odkrył złoto, co w sumie faktycznie było prawdą. Poszliśmy do jego starego pokoju, pokoju, w którym spędziliśmy setki godzin jako dzieci, nagrywając pastisze, przeróbki z audycji radiowych, gdzie trzymał jakiś keyboard i urządzenie do nagrywania. Zagrał mi wstęp, urzekającą melodię refrenu do "Last Christmas". To była cudowna chwila. George dokonał alchemii muzycznej, destylując esencję tego co jest w Świętach Bożego Narodzenia w muzykę. Mistrzowskim pociągnięciem było do tekstu dodanie historii o zdradzonej miłości. I jak zawsze to robił, dotknął nią serc.
GEORGE MICHAEL: Zszedłem na dół i powiedziałem Andrew: "Skończyłem!" Dodałem: „W tym roku będziemy mieć cztery numery jeden w tym i numer jeden na Boże Narodzenie, ten który właśnie to napisałem”. Puściłem mu to, a on powiedział: „Kurwa, o tak”. 
Te cztery przeboje Wham "Wake Me Up Before You Go-Go", "Careless Whisper", "Freedom" oraz "Last Chrstmas". Ostatni singiel Wham! nie osiągnął 1 miejsca i George Michael był tym trochę załamany. W tym samym czasie wziął udział w sesji nagraniowej do nagrania Band Aid i chociaż był dumny, z udziału w tym przedsięwzięciu to obawiał się - i to się sprawdziło - że "Do They Know It's Christmas" będą większym świątecznym hitem niż jego piosenka. 
GEORGE MICHAEL:
To właśnie w tej całej sytuacji było ironiczne. 
Wszyscy wokół po prostu ciągle mówili  jakie to fantastyczne nagranie - Band Aid „Do They Know it’s Christmas”,że będzie wspaniałe, to będzie numer jeden.  Miałem te same uczucia co do tego, ale miałem po prostu to małe, cholerne ego, które musiałem ciągle tłumić, i które mówiło: szlag, szlag, szlag!  Ponieważ to małe ego we mnie miało ogólny plan na cztery single numer jeden w tym roku i wszystko zadziałało, wszystko było gotowe.
"Last Christmas" zgodnie z przewidywaniami wylądowało na miejscu nr 2 za piosenką Band Aid. Cały dochód ze swej piosenki George przeznaczył na pomoc dla mieszkańców Etiopii, beneficjentów akcji Sir Boba Geldofa. 
 
 

Song, który George Michael napisał w młodości, z którego wydaniem się bardzo długo wahał (słusznie, o czym za chwilę), ukazał się na 11 singlu duetu, po trzech poprzednich, które były numerami 1 prawie na całym świecie (to "Wake Me Up Before You Go Go", "Careless Whisper" oraz "Freedom"). Gdy producenci spytali młodego gwiazdora czy ma coś w zanadrzu, ten zaproponował im gotowe już w całości wyprodukowane przez siebie nagranie, w którym zagrał na WSZYSTKICH  instrumentach oraz podłożył (co oczywiste, Andrew Ridgeley, druga połowa duetu nie śpiewała) wszystkie wokale. George w czasie pracy nad nagraniem w sierpniu 1984 ozdobił studio świątecznymi dekoracjami chcąc "wejść" w odpowiedni nastrój świąteczny. Instrumenty, które wykorzystał w nagraniu to syntezator Roland Juno-60 , automat perkusyjny LinnDrum oraz prawdziwe dzwoneczki do sań. Chris Porter, inżynier nagrań wspominał, że proces nagrywania nagrania był bardzo żmudny. "George nie był muzykiem, nie miał żadnego wykształcenia muzycznego czy szkolenia gry na tych instrumentach ale uparł się, że wszystkie partie nagra sam. Trwało to bardzo długo, grał na klawiszach dosłownie dwoma, może trzema palcami".
 
 
 
Ponieważ wcześniej ustalono, że na singlu zostanie wydane "Everything She Wants" (ponownie zremiksowana, inna wersja niż albumowa) wydawało się, że "Last Christmas" będzie musiało czekać na swoją premierą cały rok (specyfika piosenki dedykowała ją do wypuszczenia tylko w okresie świątecznym). Ostatecznie firma wiedząc, że los takim duetom może nie sprzyjać zbyt długo, dodano piosenkę do singla także jako A. 
Tak więc 3 grudnia 1984 duet Wham! wydali singla z dwoma piosenkami na stronach A (w 2019 nazwano je: A - Last Christmas, AA - Everything She Wants). Singiel ten niestety nie dotarł do 1-go miejsca list przebojów w rodzimym kraju artysty (tylko numer 2).  Ale dwa następne już tak: "The Edge of Heaven" oraz "I'm Your Man".  Ale wiadomym już było, że to pożegnalne single duetu. Nikt nie wątpił, że George'owi niepotrzebny jest już kolega w duecie, który tylko mimował w clipach i ewentualnie tańczył na scenie.

powstawanie clipu


W wielu częściach świata singiel, podobnie jak "Careless Whisper" wydano jako solowe nagranie George'a (rodowe nazwisko to: 
Geórgios Kyriákos Panagiótoy). 
Piosenkę "Last Christmas" z odlotowo melodyjnym, ciepłym refrenem, do tego z romantycznym tekstem pokochały miliony fanów (fanek) na całym świecie. Pomogło na pewno video zrealizowane do tego clipu. Modelka Kathy Hill, topowa modelka lat 80-tych na rynku brytyjskim, która w clipie gra dziewczynę, która rok wcześniej odrzuciła zaloty George'a opowiadała po latach, że to było wyjątkowe uczucie być tą, której zazdrościły miliony dziewczyn na całym świecie za złamanie serca pięknemu muzykowi. Gdy George umarł w 2016 nie mogła słuchać tego nagrania, ani tym bardziej oglądać clipu. W tym roku wznowiony singiel  (także w wersji rozszerzonej, tzw. "pudding mix" - moim zdaniem warto słuchać tylko tej wersji) na nowo pozwolił jej pogodzić się ze smutnym faktem śmierci muzyka i cieszyć się nieustającym pięknem piosenki, która doczekała się  mnóstwo coverów, choćby w wersjach jazzowych czy symfonicznych.  No i powracać do owych pięciu dni z Michaelem i Wham! Ekipa filmowa przyjechała do szwajcarskiej miejscowości Saas-Fee, gdzie w malowniczym domku w górach miała się rozegrać fabuła clipu.  reżyser wspominał, że wszyscy grający w clipie byli cały czas ... pijani.
ANDREW RIDGELEY: Nastroje w czasie kręcenia clipu były ... wysokie. Zastępca reżysera, w swej mądrości, napełnił nasze kielichy prawdziwym alkoholem. Potem było coraz gorzej... To był chaos. Jeśli mam być szczery, to cud, że udało się to nakręcić.
Kathy Hill: Były z nami Pepsi i Shirlie, także Martin Kemp ze Spandau Ballet. Było wtedy mnóstwo zabawy. Wszystko było takie naturalne, nieudawane. Jak prawdziwe spotkanie grupy przyjaciół, bez inscenizowania. W czasie kręcenia sceny przy stole byliśmy trochę speszeni, choć nie sądzę, że George także. Piłam wtedy dużo czerwonego wina. W filmie jest scena, w której spoglądam na George'a i mam wypić łyk wina. Widać, że tak naprawdę go nie piję, gdyż już miałam dość...  W filmie niesiemy narty, ale ani razu na nich nie jeździliśmy. Dom, w którym kręciliśmy sceną z kolacją i choinką, nie miał ogrzewania, więc było bardzo zimno... Wszyscy się dobrze bawiliśmy, było dużo biegania po hotelu. George ze wszystkich był najbardziej poważny. Mogę powiedzieć, że był bardzo wrażliwym facetem i był od nas nieco poważniejszy. Myślami był przy swoim następnym hicie. 
                                                Kathy Hill - obecnie

Ale oczywiście był też bardzo zabawny. Bardzo mnie rozśmieszał. I był szalenie miły. Nikt nie czuł się tam ignorowany. Andrew był taki sam. Obaj byli bardzo zabawni, mieli podobne poczucie humoru. Mogę powiedzieć, że byli naprawdę ze sobą blisko... Wiele z tego, co nakręciliśmy w tym filmie, zostało wycięte, ponieważ George nie lubił być filmowanym pod jednym kątem. Nie mogę sobie wyobrazić, dlaczego, bo był przecież taki przystojny. Nie wiem, czy to był jego profil, coś innego. Andrew był szczęściarzem. George był perfekcjonistą. Miał swoje prywatne oblicze, była też w nim ta część przeznaczona dla fanów. Był bardziej wyciszony niż Andrew. Miał naturę introwertyka... Pamiętam moją ulubioną scenę, gdy taplamy się w śniegu. On nie mógł ze śmiechu wstać. To było takie naturalne, uwielbiam tą scenę...To był ogromny szok, kiedy umarł. Zadzwonił do mnie mój przyjaciel i pomyślałem, że to jakiś chory żart. Byłam w Lancashire, ponieważ zawsze spędzam tam Święta Bożego Narodzenia z całą rodziną. Wydawało się to niewiarygodne. To było takie smutne. Przez pierwsze dwa lata piosenka i wideo były dla mnie smutne. Ale teraz przywraca wszystkie szczęśliwe wspomnienia.












Wyżej wspomniałem, że singiel nie dotarł w Stanach do czołówek list. Stało się tak za sprawą faktu, że został wydany jako promocyjny a nie komercyjny, a sprzedaż kopii płytek określa pozycję piosenki w zestawieniu. W samej Wielkiej Brytanii sprzedawany był obok singla "Do They Know It's Christmas" jako charytatywny (pomoc dla Eiopii). Do dzisiaj do najlepiej sprzedające się małe płytki w UK. Ponadto "Last Christmas" to najlepiej sprzedający się singiel w UK, który nie dotarł do miejsca 1 (chodzi oczywiście o okres premiery) . Pojawił się w także we wspomnianej już wersji nazwanej "Pudding mix", dłuższej o ponad 3 minuty od oryginału. Dla mnie ta wersja jest lepsza. 
 
 

Wersja live 

     Barry Manilow i George...
 

No i głośna, jak zawsze w takich przypadkach  sprawa plagiatu. W 1978 roku Barry Manilow święcił tryumfy na listach przebojów z utworem "Can't Smile Without You". Jego autorzy, Christian Arnold, David Martin i Geoff Morrow  oskarżyli twórcę "Last Christmas" o plagiat. Sprawę załatwiono polubownie. George na rozprawie przedstawił kilkadziesiąt utworów, które miały podobne sekwencje akordów, zaś poza sądem miał trójce twórców wspomnianej piosenki zapłacić milion dolarów, poza tym całość tantiemów ze sprzedaży singla z piosenką przeznaczył na pomoc dla organizacji Band Aid. Możecie posłuchać Manilowa na Youtube i rzeczywiście w pierwszych taktach refrenu "Can't smile without you" można odnaleźć podobieństwo w refrenie "Last Christmas".
 
Inne ciekawostki odnośnie piosenki i clipu? W clipie "Last Christmas" po raz ostatni możemy zobaczyć Michaela bez brody. 


Last Christmas
I gave you my heart
But the very next day
You gave it away (you gave it away)
This year
To save me from tears
I'll give it to someone special (special)

Once bitten and twice shy
I keep my distance
But you still catch my eye
Tell me baby
Do you recognize me?
Well
It's been a year
It doesn't surprise me

(Merry Christmas)

I wrapped it up and sent it
With a note saying "I love you"
I meant it
Now I know what a fool I've been
But if you kissed me now
I know you'd fool me again

Last Christmas
I gave you my heart
But the very next day
You gave it away (you gave it away)
This year
To save me from tears
I'll give it to someone special (special)

Last Christmas
I gave you my heart
But the very next day
You gave it away
This year
To save me from tears
I'll give it to someone special (special)

A crowded room
Friends with tired eyes
I'm hiding from you
And your soul of ice
My God I thought you were
Someone to rely on
Me?
I guess I was a shoulder to cry on

A face on a lover with a fire in his heart
A man undercover but you tore me apart

Now I've found a real love you'll never fool me again

Last Christmas
I gave you my heart
But the very next day
You gave it away (you gave it away)
This year
To save me from tears
I'll give it to someone special (special)

Last Christmas
I gave you my heart
But the very next day
You gave it away
This year
To save me from tears
I'll give it to someone special

A face on a lover with a fire in his heart
A man under cover but you tore him apart
Maybe next year I'll give it to someone
I'll give it to someone special.
(Special. Someone. Someone.)
I'll give it to someone...

Yeeaaa 




George Michael został pochowany w nieoznakowanym grobie rodzinnym koło swojej matki.

I kilka ciekawszych, moim zdaniem, coverów tego świątecznego klasyka. Zaczyna coverowy band First To Eleven, nieodkrywczo, ale ta wersja studyjna bardzo mi się podoba. Zwłaszcza rockowy sound, gitary i nawet beztroska maniera atrakcyjnej wokalistki.

Kolejny cover to także całkiem niezła kopia piosenki, którą moim zdaniem trudno zepsuć, tym razem megagwiazdy, Taylor Swift. Także cover bardziej rockowy niż pop czy country, a tam zaczynała Taylor.


Czasem się zastanawiam, czy gdyby któryś z tych coverów był wersją oryginalną, to czy stałby się takim klasykiem jak wersja George'a. Warto pamiętać, że mimo wspaniałej melodii pierwsza wersja piosenki wykonana solo przez jego twórcę wpasowywał się w ówczesny trend muzyki syntezatorowej. W clipie na dole wersja  amerykańskiego zespołu z Arizony grający alternatywnego rocka Jimmy Eat The World wydana na singlu i również "nie zepsuta" - no bo jak.

 I ostatni, ze stepowaniem, lekko jazzowo, swingowo? Why not? Sister Andrews i miłe video.


nie tylko Wham i jego klasyk: tutaj


Dziedzictwo Johna Lennona w 2024.

 

 


PAUL: Pamiętam, jak powiedział do mnie: "Paul, martwię się o to, jak ludzie będą mnie pamiętać, kiedy umrę" i to mnie trochę zszokowało.
 
______________

Kiedyś [ten] Beatles był czczony jako bohater, jednak spuścizna Lennona stała się równie skomplikowana, co oszałamiająca teraz, kiedy obchodziłby swoje 84-te urodziny
 


 

 Dokładnie 44 lata temu odszedł John. Brutalnie, niespodziewanie. Nie umieszczam specjalnych postów w rocznicę jego śmierci, bo byłaby to trochę przesada. Wypadałoby tak samo z George'm, z oczywistych względów zrezygnowałem z tego. Inna sytuacja jest gdy obchodzimy jakąś  jakąś równą rocznicę. 44 nie jest jakąś specjalną, ale teraz nadarzyła się okazja, by umieścić w 44 rocznicę śmierci lidera The Beatles specjalny artykuł zaznaczony w samym wstępie jak i tytule posta. Dla mnie jego spuścizna, dziedzictwo jest wciąż tak samo ważne jak przed 5, 10, 44 laty. Był dla mnie geniuszem nie tylko muzyki, z pewnością mnie ukształtował, bo spośród ukochanej czwórki on był tym moim wybranym i to chyba od samego pierwszego kontaktu z NIM i pozostałymi członkami Fab Four, czyli gdzieś około połowy 1967 (polska premiera), w czasie seansów filmów "Help!". Z moich bliskich znajomych - tych w dojrzałym wieku - niestety niewielu zna twórczość Johna, zdawkowo jego działalność pokojową, bardziej w ramach The Beatles. Młodzi? Hm... Czytają mojego bloga, ale z ich podejściem do muzyki The Beatles jest różnie. Ale może dzięki temu blogowi, temu tekstowi  John znowu mocno odżyje. Ale po kolei. 
     

8 grudnia 1980 roku świat stracił Johna Lennona, ale czterdzieści cztery lata później jego dziedzictwo wciąż rezonuje z siłą, która przenika muzykę, kulturę i społeczną świadomość. Lennon to postać wielowymiarowa: rewolucyjny muzyk, poeta, aktywista i człowiek pełen sprzeczności. W 2024 roku, w dobie wyzwań globalnych i ciągłej walki o pokój i równość, dziedzictwo Lennona wydaje się bardziej aktualne niż kiedykolwiek. Jako członek The Beatles, Lennon stał się współtwórcą muzycznej rewolucji, która zmieniła oblicze kultury popularnej. Wspólnie z Paulem McCartneyem stworzył jedną z najbardziej płodnych i wpływowych par kompozytorskich w historii muzyki. Utwory takie jak "Imagine", "Strawberry Fields Forever" czy "All You Need Is Love", "Give Peace A Chance" są dziś uniwersalnymi hymnami pokoju, marzeń i nadziei. W 2024 roku jego twórczość wciąż inspiruje młodych muzyków, którzy widzą w niej dowód na to, że muzyka może nie tylko bawić, ale również zmieniać świat.
   
Dzięki technologicznemu postępowi, w 2024 roku muzyka Lennona jest bardziej dostępna niż kiedykolwiek wcześniej. Serwisy streamingowe umożliwiają nowym pokoleniom odkrycie jego solowej kariery, a kolekcjonerskie wydania płyt wciąż znajdują nowych nabywców. Co więcej, projekty remasteringowe, takie jak te prowadzone przez syna Lennona, Seana, odświeżają jego dorobek dla współczesnych słuchaczy.
    Bo John Lennon to jednak więcej niż tylko muzyk. Jego działalność społeczna, manifestowana m.in. w kampaniach "Bed-Ins for Peace" ("Hair Peace"), ogromne plakaty w wielu stolicach całego świata "War Is Over" (wraz z piosenką "Happy Xmas - War Is Over") i wspomnianej piosence "Give Peace a Chance", uczyniła z niego ikonę ruchów pokojowych. W 2024 roku jego wizerunek wciąż pojawia się na protestach, banerach i w mediach społecznościowych jako symbol sprzeciwu wobec wojny, nierówności i niesprawiedliwości.
 

    W dobie post-prawdy i polaryzacji politycznej przesłanie Lennona o pokoju i miłości wydaje się szczególnie potrzebne. Utwór "Imagine", choć bywa krytykowany za swoją naiwność (wspomniany dziennikarz TVP), pozostaje ponadczasowym apelem o lepszy świat. Współczesne ruchy społeczne, takie jak Fridays for Future czy Black Lives Matter, często odwołują się do jego słów, które, choć proste, niosą uniwersalne wartości. 
 

 
     Czterdzieści cztery lata po śmierci Lennona jego postać nadal budzi kontrowersje. Współczesne narracje coraz częściej analizują go krytycznie, uwzględniając ciemniejsze strony jego osobowości. Krytyka dotyczy m.in. trudnych relacji z pierwszą żoną, Cynthią, czy momentów agresji w przeszłości, o których sam Lennon mówił otwarcie w wywiadach. Ta dwuznaczność sprawia, że odbiór jego postaci staje się bardziej ludzki i kompleksowy.
     W 2024 roku Lennon jest postrzegany zarówno jako wielki artysta, jak i człowiek pełen sprzeczności. Dla jednych jest ikoną niezmiennego idealizmu, dla innych przykładem na to, że nawet największe legendy mają swoje wady. Dziedzictwo Lennona jest pielęgnowane przez jego rodzinę, zwłaszcza przez Yoko Ono, która nadal promuje jego przesłanie pokoju, oraz przez jego synów – Seana i Juliana. Sean Lennon angażuje się w projekty artystyczne, które nawiązują do spuścizny ojca, podczas gdy Julian, także muzyk, w swojej twórczości często mierzy się z piętnem sławnego nazwiska. Wspólnie dbają o to, by pamięć o Johnie Lennonie nie była jedynie pomnikiem, ale żywym elementem kultury.
 
    Myślę, że dziedzictwo Johna Lennona można podsumować jednym zdaniem: "Wyobraź sobie świat" – taki, który przekracza podziały i konflikty, gdzie muzyka i miłość są siłą jednoczącą. Nic co byłoby związane z ideałami socjalizmu czy komunizmu, o czym w czasie Olimpiady próbował nas nieudolnie przekonać pewien dziennikarz. W 2024 roku, mimo zmieniających się realiów, jego przesłanie pozostaje aktualne. Lennon przypomina nam, że choć świat może wydawać się pełen chaosu, to marzenia i działania jednostek mają moc zmieniania rzeczywistości.
      44 lata po tragicznej śmierci John Lennon nie jest tylko postacią z przeszłości – jest wiecznie żywym symbolem tego, co w człowieku najlepsze: wiary w pokój, kreatywność i odwagę bycia sobą. 
 
 
     Niżej postanowiłem jako uzupełnienie do powyższego tekstu opublikować artykuł z 2020 znaleziony w sieci (magazyn Esquire) poświęcony temu tematowi jak dzisiaj świat pamięta Johna Lennona, jego spuściźnie  w pokoleniu Z i nie tylko. Artykuł napisał Amerykanin, Alan Right, bo bez względu jak na fakt, jak cały świat kocha muzykę The Beatles i samego Johna, są oni chyba najbardziej popularni w tym kraju, bardziej niż w samej Wielkiej Brytanii, choć to oczywiście pewna teza do polemiki - wystarczy zobaczyć teraz fragmenty koncertów Paula po Ameryce Południowej. Zostawmy to. Wracając do artykułu, to już sam jego początek zaintrygował mnie do tego stopnia, że postanowiłem go przetłumaczyć i opublikować właśnie 9 grudnia 2024. No bo, jak mogą nie zaciekawić wielkiego fana The Beatles jak i samego Johna takie słowa: Jeśli umrę dziś, zapamiętajcie mnie jak Johna Lennona” – rapował kiedyś Lil’ Wayne. 
   Moje wrażenia po jego lekturze? Całkiem pozytywne, ale ciekaw jestem Waszych opinii, w komentarzach bądź na blogowego maila. From all over the world of course. In any language.

 

Kilka tygodni temu, na swoim nowym albumie King’s Disease, raper Nas ubolewał nad presją wywieraną na doświadczonych artystów, podsumowując: „McCartneyowie żyją dłużej niż Lennonowie, ale to Lennon jest najtrudniejszy do przejścia.”

Odniesienia do Beatlesów od dawna są stałym elementem w hip-hopie (Rae Sremmurd osiągnęli pierwsze miejsce z utworem „Black Beatles” w 2016 roku), podobnie jak w naszej kulturze w ogóle – w książkach, filmach i codziennym życiu. Ale jak właściwie pamiętamy Johna Lennona? W ostatnich latach dziedzictwo tego cenionego ikony stało się bardziej skomplikowane i problematyczne. Nadchodzące miesiące przyniosą wiele okazji, by ocenić jego obecny wizerunek: 9 października Lennon obchodziłby swoje 80. urodziny, a kilka miesięcy później, 8 grudnia, minie 40 lat od jego tragicznej śmierci.



Daty te będą upamiętnione w licznych projektach: nowym box secie zatytułowanym Gimme Some Truth: The Ultimate Mixes, zawierającym 36 najbardziej znanych utworów Lennona, całkowicie zremiksowanych od podstaw; specjalnym programie radiowym BBC prowadzonym przez jego syna Seana oraz nadchodzącym dokumentem telewizyjnym BBC; albumami i koncertami hołdowymi (tribute) oraz licznymi książkami, z których większość skupia się na ostatnich latach jego życia. Wydaje się jednak, że w ostatnich latach pozycja Lennona na gwiaździstym firmamencie rock and rolla zaczęła słabnąć.

Paul McCartney nieustannie koncertuje, heroicznie i wytrwale, wciąż zapełniając stadiony i zachwycając kolejne pokolenia (aż do momentu, gdy pandemia to uniemożliwiła) oraz tworząc dobrze przyjmowaną nową muzykę. Krążą pogłoski, że album nagrany w trakcie lockdownu zostanie wydany przed końcem roku. Tymczasem mistyczna duchowość George’a Harrisona tylko wzmocniła jego pozycję jako „nieodkrytego Beatlesa” – ulubieńca hipsterów; „Here Comes the Sun” jest zdecydowanie najczęściej odtwarzanym utworem zespołu na Spotify, a w nagłówku NBC z 2018 roku ogłoszono: „Jak najcichszy z Beatlesów stał się najpopularniejszym z nich wszystkich.”

Dla przykładu – choć mocno nieformalnego – kilka miesięcy temu na moim programie radiowym SiriusXM opublikowaliśmy spontaniczną ankietę na Twitterze, pytając słuchaczy, który z Beatlesów jest ich ulubionym. Paul i George byli na czołowych pozycjach, idąc łeb w łeb, podczas gdy John był wyraźnie w tyle. (Ringo Starr, wiecznie uwielbiany i niedoceniany, zdobył garstkę swoich typowych zwolenników).

Bardziej znaczący punkt odniesienia to ostatnio zrewidowana lista „500 najlepszych albumów wszech czasów” magazynu Rolling Stone. Czasopismo znacznie poszerzyło grono głosujących oraz różnorodność ich wyborów w porównaniu do poprzedniego rankingu z 2012 roku. Beatlesi jako całość odnotowali pewien spadek: osiem lat temu zajmowali cztery z dziesięciu najwyższych pozycji, ale teraz jedynie Abbey Road – który stał się ulubieńcem słuchaczy z pokolenia Z – znalazł się tak wysoko, zajmując 7. miejsce. Rubber Soul spadł z 5. pozycji na 35.

Solowe nagrania Johna Lennona, choć wciąż zajmują najwyższe miejsca w katalogach solowych Beatlesów, również zanotowały dramatyczny spadek. Plastic Ono Band spadł z 23. miejsca na 85., a Imagine z 80. aż na 223. Tymczasem album George’a Harrisona All Things Must Pass awansował z 433. na 368. miejsce, podczas gdy sytuacja McCartneya była raczej stabilna: Band on the Run, który wcześniej zajmował 418. miejsce, wypadł z listy, ale został zastąpiony przez bardziej „indie-przyjazny” album Ram, który zadebiutował na 450. pozycji.

Dlaczego więc John Lennon, przez dekady jedna z najbardziej uwielbianych postaci na świecie, wydaje się podlegać coraz bardziej krytycznym ocenom ze strony młodszych pokoleń? Być może chodzi o uproszczone skojarzenia, jakie wiążą się z jego tragicznie przerwanym życiem. Na pierwszym miejscu – i nie da się tego uniknąć – jest dwuznaczny wpływ utworu „Imagine.” Jest to jeden z najbardziej ukochanych hymnów świata, ale stał się również tematem żartów, co udowodniła brutalna reakcja internetu na cover „Imagine” opublikowany przez Gal Gadot, w którym wystąpili celebryci tacy jak Natalie Portman, Will Ferrell czy Jimmy Fallon, w początkowych dniach pandemii koronawirusa. „W kraju, gdzie tylko uprzywilejowani mają dostęp do odpowiednich testów,” napisał Vice, „ostatnią rzeczą, którą chcemy oglądać, jest remix bogaczy kwarantannujących w swoich rezydencjach, mówiących nam, byśmy 'wyobrazili sobie' lepszy świat.”
To właśnie ta piosenka, bardziej niż jakakolwiek inna, zdefiniowała dziedzictwo Lennona (w innej liście Rolling Stone „500 najlepszych piosenek wszech czasów” zajęła wyższe miejsce niż jakikolwiek utwór Beatlesów) i coraz częściej jest postrzegana jako dobrze intencjonowane, hippisowskie marzenie. Jego radykalne przesłanie – wzywające do wyobrażenia sobie „świata bez religii” i „bez własności” – zostało w dużej mierze zignorowane na rzecz naiwnego, podnoszącego na duchu przekazu o jedności.

Dla słuchaczy urodzonych po śmierci Lennona najbardziej znanymi obrazami są jego rola jako „politycznego Beatlesa” oraz oddanie Yoko Ono, która wciąż pozostaje postacią budzącą podziały. To bez wątpienia szlachetne cechy, ale łatwo zauważyć, że są one mniej atrakcyjne dla millenialsów – zbyt poważne, by były zabawne, zbyt szczere, by uchodziły za „cool.” Jego kąśliwy dowcip i bezkompromisowość w wypowiedziach (tego rodzaju, które sprawiły, że popadł w kłopoty, kiedy powiedział, że Beatlesi są „popularniejsi od Jezusa”) również są odbierane inaczej w 2020 roku.

Lennon otwarcie przyznawał, że był zaniedbującym, a nawet przemocowym mężem i ojcem – „Byłem okrutny dla swojej kobiety / Biłem ją i trzymałem z dala od rzeczy, które kochała” – śpiewał w utworze „Getting Better” – a w czasie swojej „Zagubionej weekendowej” separacji od Ono w połowie lat 70. bywał nieznośnym pijakiem. Nie ma usprawiedliwienia dla takiego zachowania, niezależnie od tego, ile razy próbował się z tego rozliczyć i przeprosić. W czasach po ruchu #MeToo jest to postrzegane jeszcze ostrzej. Za życia Lennon przyznał, że jego czasami toksyczna pewność siebie była mechanizmem obronnym. „Całe dzieciństwo spędziłem, żyjąc w ciągłym strachu, ale z najtwardszą miną, jaką kiedykolwiek widziałeś” – powiedział kiedyś.

Paradoksalnie, mimo słusznej krytyki, z jaką spotyka się dziś Lennon, jego wpływ nadal jest potężną siłą w popkulturze i muzyce. Jednym z jego największych osiągnięć (obok bycia jednym z największych wokalistów rockowych – mimo że zawsze nienawidził brzmienia swojego głosu) było wejście na teren osobistego i konfesyjnego pisania tekstów. Po pierwszej fali Beatlemanii Lennon skierował się ku nowemu rodzajowi autorefleksji w swoich utworach, takich jak „Help!”, „In My Life” i „Nowhere Man.” Popowe piosenki od dawna dotykały tematu złamanego serca, ale nikt wcześniej nie pisał na płytach o izolacji, strachu i niepewności w tak bezpośredni sposób.

„Nigdy nie lubiłem pisać piosenek w trzeciej osobie,” powiedział kiedyś Lennon. „Większość moich najlepszych piosenek jest napisana w pierwszej osobie. Lubię pisać o sobie.” Gdzie indziej dodał: „Nie wiem dokładnie, kiedy to się zaczęło, może od ‘I’m A Loser’ albo ‘Hide Your Love Away,’ czy tego rodzaju rzeczy. Zamiast wyobrażać sobie siebie w jakiejś sytuacji, próbowałem wyrazić to, co czuję sam o sobie.”

Pop w 2020 roku jest bezpośrednim spadkobiercą tego podejścia. Proste, radosne piosenki taneczne są coraz częściej zastępowane przez coś bardziej poważnego i introspektywnego. Od The Weeknd przez Arianę Grande po BTS, idole nastolatków coraz częściej piszą i śpiewają o zdrowiu psychicznym i emocjonalnym, lęku oraz stracie. (Badanie przeprowadzone w 2018 roku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine, które analizowało setki tysięcy anglojęzycznych piosenek pop, potwierdziło, że wyrażenia smutku stale rosną w liczbie. Podobnie badania serwisu Quartz pokazują, że użycie słów „depresja” i „lęk” w tekstach rośnie w sposób ciągły.
„Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że piosenki takie jak ‘I’m A Loser’ i ‘Nowhere Man’ były wołaniem Johna o pomoc,” powiedział kiedyś Paul McCartney. „Wtedy się o tym nie myślało, dopiero później przychodzi refleksja: Boże! To było całkiem odważne ze strony Johna.” 

John Lennon uczynił swoje życie głównym tematem swojej twórczości – dosłownie, jak w „The Ballad of John and Yoko” – pisząc o wszystkim, od rzucania heroiny („Cold Turkey”) po lata spędzone jako gospodarz domowy po narodzinach Seana („Watching the Wheels”). Jego matka, która go porzuciła, jego żona, jego dzieci – wszyscy stali się bohaterami jego piosenek w sposób bezprecedensowy, który później rozwijali raperzy tacy jak Eminem, Kanye West czy Drake.


I, oczywiście, jest też aktywizm Lennona. „Revolution,” „Give Peace a Chance,” „Power to the People” oraz piosenki o zamieszkach w więzieniu Attica State czy prześladowaniu rewolucyjnych liderów, takich jak Angela Davis czy John Sinclair – nawet jeśli wydaje się już nieco banalne wychwalać protest songi dawnych pokoleń, to nikt z rockowego kanonu nie był bliżej realnych wydarzeń na ulicach, które przypominają te z naszych czasów. Warto wspomnieć, że Lennon dostrzegał nawet swój własny szowinizm, śpiewając w „Power to the People”: „Muszę zapytać was, towarzysze i bracia / Jak traktujecie swoje kobiety w domach?”


Ostatecznie jednym z najtragiczniejszych skutków morderstwa Johna Lennona było to, że uczyniło go tym, czym nigdy nie chciał być – męczennikiem. Głównym powodem, dla którego wydaje się dziś tak odległy, zbyt nieosiągalny dla słuchaczy, jest to, że widzą w nim przede wszystkim ofiarę, symbol, a nie skomplikowaną, niedoskonałą i nieukończoną jednostkę. Sam Lennon mówił o tym zagrożeniu, opisując niebezpieczeństwo przekształcania Gandhiego czy Martina Luthera Kinga w „Przywódcę, Świętego i Świętego Człowieka, Który Nie Popełnia Błędów.”

„Nikt nie lubi żyjących świętych,” powiedział kiedyś. „Lubią ich martwych. A my nie zamierzamy być martwymi świętymi. Wolimy być żyjącymi dziwakami.”