Wyszukiwanie : .Szukaj w blogu.

2. Szukaj w blogu - zbiórczo

Zawiłe relacje między dwoma Beatlesami: John Lennon i George Harrison

 

 
Dzisiaj długo odkładany post o pewnych zawiłych relacjach pomiędzy dwoma nieżyjącymi Beatlesami, Johnem i George'm. Pisałem już na ten temat, ale wracam do niego jeszcze raz w bardziej obszernym tekście. Z lektury bloga i miliona innych pozycji (książek, publikacji, stron www itd) wiemy, że gdy zespół się rozpadł relacje między czterema ex-członkami Fab Four były skomplikowane. Zróżnicowane i bardzo kapryśne.  John, Paul oraz George cały czas utrzymywali bliski kontakt - żadna niespodzianka - z Ringo. Pomagali mu w jego różnych projektach artystycznych czyli solowych nagraniach (pisali dla niego piosenki, brali nawet czasem udział w ich nagraniach). Inaczej był między pozostałą trójką. Interakcje między trzema głównymi twórcami utworów zespołu wahały się od ciepłej przyjaźni do ostrej rywalizacji. Głównym celem Lennona i Harrisona był oczywiście - znowu żadna niespodzianka - McCartney. Chociaż uważa się, że to John Lennon był tym, który pierwszy opuścił szeregi The Beatles, to także w powszechnej świadomości utrwalił się obraz Paula, który pierwszy fakt swego odejścia upublicznił, umocnił rozpad i - co potem opisywano moim zdaniem niesprawiedliwie - zmierzył się z nim w najbardziej antagonistyczny sposób. 


George, Stuart Sutcliff, John Lennon, Hamburg - dawno, dawno temu ...
 
Poprzez oczywiście muzykę. McCartney wydał swój pierwszy solowy album, wbrew namowom przyjaciół, wytwórni w bezpośredniej rywalizacji sprzedaży z ostatnim albumem The Beatlesów, "Let It Be", co bardzo miało zdenerwować całą pozostałą tróję Beatlesów. Tak, Ringa także. Ponadto niektóre utwory  na "Ram" wydawały się lekceważyć jego byłych członków zespołu w niepochlebny sposób, najbardziej zauważalne są uszczypliwości wobec Lennona w piosence „Too Many People”. Więcej na ten temat znajdziecie oczywiście na blogu, choćby tutaj. Obaj najwięksi (sorry George) Beatlesi bardzo się wtedy od siebie oddalili. Inaczej było w pozostałych relacjach. 
 

 
  Skupmy się na tych miedzy Lennonem i Harrisonem. Obaj po rozpadzie zespołu cieszyli się w tym czasie czymś w rodzaju odnowionej przyjaźni i kreatywnego partnerstwa. Pomimo odrzucenia wielu piosenek George'a przez trójkę kolegów na ostatnich sesjach The Beatles, które ostatecznie znalazły się na potrójnym albumie "All Things Must Pass". Podczas wywiadów Bobby Whitlock, grający a wspomnianym albumie Harrisona wspominał: Pamiętam, jak przyszedł do studia podczas sesji nagraniowych Lennon i w bardzo przyjacielskiej atmosferze puszczono mu muzykę ao on był nią widocznie zachwycony.
 
Po tych sesjach dynamika stosunków obu muzyków całkiem odtajała. John zaprosił George'a na swoją sesje "Remember" z albumu "John Lennon/Plastic Ono Band", w których uczestniczył także Ringo. Trójka się dobrze dogadywała, a John zaprosił George'a do współpracy przy swoim kolejnym albumie, słynnym "Imagine". Chociaż te doświadczenia były przyjemne dla obu stron, dynamika znajomości zmieniła się, gdy Lennon niedługo potem wyjechał z Anglii -  już na stałe, choć wtedy tego nie wiedział - do Nowego Jorku w USA. 
  W 1979 roku Harrison opublikował autobiografię zatytułowaną jak jego beatlesowski przebój, "I, Me, Mine". Książka ukazała się w limitowanym, oprawionym w skórę nakładzie 2000 sztuk, a każda z nich była własnoręcznie podpisana przez autora, zilustrowana kopiami rękopisów tekstów piosenek (czasem dziurawych od papierosa, z plamami po kawie) i wyceniona na sporą, wprawiającą w osłupienie  kwotę 148 funtów. Zawierała głownie teksty piosenek i informacje biograficzne, przy czym  około 60 z oryginalnych 400 stron poświęcono materiałom autobiograficznym napisanym przez George'a. W tej części muzyk umieścił swoje przemyślenia dotyczące jego muzycznych inspiracji. 

Lennon został w nich zauważony, przynajmniej według samego Lennona. Był on oczywiście tą publikacją mocno dotknięty, rozczarowany i rozgniewany. W 1980 roku w swoim ostatnim wywiadzie (dla Playboy'a, znajdziecie cały tutaj na blogu) JOHN zwierzył się, że wspomnienia kolegi z The Beatles bardzo go zraniły. Uważał, że po tym, kim od 1957 roku był dla George'a i co dla niego zrobił, został zaledwie wspomniany. Zdawkowo. Skomentował to słowami: Na skutek rażących ominięć mój wpływ na jego życie równa się zero, nul... W jego książce, która rzekomo opiera się na przejrzystym spojrzeniu na wszystkie utwory, jakie napisał, wspomina podrzędnego saksofonistę czy gitarzystę, których poznawał w kolejnych latach. Zostałem pominięty, jakbym nigdy nie istniał. Myli się. Tak naprawdę nazwisko Lennona w książce zostało wymienione 11 razy - to więcej niż Paula, The Beatles, Erica Claptona, czy nawet Drugiej żony, Olivii. Zapytany dlaczego tak się stało dopowiedział: Ponieważ związek George'a ze mną był związkiem młodego naśladowcy i starszego faceta. Jest ode mnie młodszy o trzy czy cztery lata. To związek miłości i nienawiści i myślę, że George żywi do mnie urazę za to, że byłem ojcem, który opuścił dom. Nie zgodziłby się z tym, ale tak to czuję. Po prostu to mnie zraniło. Zostałem całkowicie pominięty, jakbym nie istniał. Nie chcę być aż tak egocentryczny, ale był moim uczniem, gdy zaczynaliśmy. John wyjaśnił, że uważał George'a go ubóstwiał, ponieważ był starszy, miał już kontakty seksualne, pił alkohol i robił różne tzw. dorosłe dzieci, dla dzieciak jakim był młodszy kolega jeszcze niedostępne. George łaził za nim i jego dziewczynami (potem już żoną Cynthią) jak zagubiony szczeniak, "krążąc ja te dzieciaki przy bramie Dakoty teraz". John zauważył również, że pomógł przyjacielowi przy jego piosence "Taxman". Chociaż nie chciał. Pomyślałem: Oh nie, nie. nic nie mówi, nie muszę pracować nad rzeczami George'a. Wystarczy mi robienie własnych rzeczy i rzeczy Paula. Ale ponieważ go kochałem i nie chciałem  go zranić, kiedy zadzwonił do mnie tamtego popołudnia i spytał: 'Czy pomożesz mi z tą piosenką?', po prostu ugryzłem się w język i odparłem: OK.
 

 
To nie do końca prawda. W książce Harrison wspomina Lennona wiele razy, ale w odniesieniu do jego roli w swej ewolucji jako muzyka i autora piosenek, a nie jako wpływu na jego samego. "W "I, Me , Mine" 'cichy Beatles' przeważnie unika mówienia o tym zespole, a dwaj pozostali przyjaciele Starr i McCartney również są bardzo rzadko wspominani. Rzecz jasna, George podziwiał Johna, gdy zostali już przyjaciółmi, ale nie był wcale "uczniem"  Johna, za jakiego ten go uważał. Choć w zespole był wyciszony i sam spychał się na drugi plan (przy dużej "pomocy" dwóch liderów Fab Four), to zawsze wiedział, jak stawić czoła Johnowi, gdy tylko było to potrzebne. George przyznał, że gdy przyłączył się do The Beatles to zawstydził Johna. To on pokazał liderowi kapeli, że gitara powinna mieć sześć strun i wiele akordów. Joshua M. Greene w książce "Here Comes the Sun: The Spiritual And Musical Journey of George Harrison" napisał, że George początkowo podziwiał Johna, "ale nigdy nie pozwolił, by sarkazm Johna wziął nad nim górę. George odpowiadał mu po prostu tym samym i dawał "posmakować własnego", często niemniej przenikliwego i ostrego. Faktem jest także to, że to John dawał George'owi większe szanse zaistnienia w swoich piosenkach niż to czynił Paul, czy pozwalał George Martin. Mógł pomóc George'owi napisać kilka wersów tu i ówdzie, ale warto podkreślić, że George również odwdzięczał się tym samym. W wielu przypadkach wstawki gitarowe George uzupełniały pięknie linie melodyjne piosenki, czego dobrym przykładem jest piosenka Paula "And I Love Her". Spróbujcie wyobrazić sobie jak brzmiałaby bez gitarowych motywów George'a,a akurat te w tej piosence były wyłącznie jego pomysłem.

   Wracając do tematu, to nawet Yoko Ono broniła Harrisona. W tym samym wywiadzie, w którym John zdyskredytował książkę George'a, Ono dodawał swoje dwa grosze, mówiąc: Nie sądzę, żeby naprawdę to miał na myśli. Książkę prawdopodobnie redagowali ludzie z jego otoczenia. Jeśli nawet Ono opowiada się po stronie autora książki, łatwo sobie wyobrazić, że John mógł  być nieco irracjonalny w jej odbiorze i na nią się obrażając.
 
GEORGE później odniósł się do krytyki starszego przyjaciela w rozmowie z prezenterką telewizyjną Seliną Scott (wywiad w 1987 roku): Był zirytowany, ponieważ nie wspomniałem, że napisał choć jeden wers piosenki "Taxman". Ale nie wspomniałem też, że napisałem dwa wersy do jego "Come Together" albo trzy w "Eleanor Rigby". Nie wdawałem się w nic z takich rzeczy. Myślę, że w ostatecznym rozrachunku mógłbym mieć więcej powodów do narzekania na niego, niż on na mnie.
W innym fragmencie tego wywiadu słyszymy:
-  Powiedział, że gdy byłeś młodym chłopcem, on był twoim idolem, że wszędzie się zanim wałęsałeś.
GEORGE: Mógł tak uważać.
- Nie było tak?
GEORGE: Bardzo go lubiłem. Był świetnym facetem, miał swój styl. Ale jednocześnie źle mnie rozumiał. Nie zdawał sobie sprawy zz tego kim jestem. To była zresztą jedna z wad Johna oraz Paula. Byli zbyt zajęci byciem Johnem i Paulem. Nie potrafili dostrzec wokół siebie prócz ich samych nikogo innego. 
Posłuchajcie sami:


 Podkreślę, że obu muzyków, Johna i George'a, wiele łączyło.Wydawali się znajdować wspólny język w kwestii spirytualizmu, jednak gdy w czasie burzliwych sesji na początku 1969 roku (tzw. sesji  "Let It Be" / Get Back") George opuszcza zespół (na krótko - clip) John natychmiast proponuje zastąpienie go Ericem Claptonem. Czy mówił to na serio, nie wiem. Nigdy później po latach nie ustosunkował się do tego tego wydarzenia (zresztą nikt z Beatlesów), ale jak to w przypadku Johna jak nikogo innego, znajdujemy wiele wypowiedzi całkowicie ze sobą sprzecznych na ten sam temat. W odkrytej później nagranej rozmowy Johna i Paula na ten temat, co ma być dalej, co robić, John mówi, że nie może winić George'a po tym jak go traktowali, ze odszedł z zespołu. 

 
 Jak wiemy, po rozpadzie zespołu John zaoferował George'owi gałązkę oliwną, zapraszając go do pracy nad pamiętnym "How Do You Sleep", ataku na Paula, i na swoich pierwszych albumach. Później para utrzymywała już ze sobą kontakt rzadko lub wcale. Mimo to John pojawiał się w życiu George'a, w jego rozmowach z przyjaciółmi. Tom Petty powiedział, że George bardzo podziwiał Johna: "bardzo chciał akceptacji Johna" i uważał, że gdyby John żył, to na pewno dołączyłby  do The Traveling Wilburys (w jego składzie byli prócz George'a i Toma, Bob Dylan, Jeff Lynne i Roy Orbison). Inny bliski przyjaciel George'a, Jim Keltner, dostrzegał coś podobnego. Bez względu na to, jaki rodzaj relacji łączyła parę, George twierdził, że  John nie miał na niego aż takiego wpływu jak twierdził. Cóż, John nigdy nie opublikował swoich wspomnień, więc nie jest jasne, czy i jak wspomniałby o George'u. Może w rewanżu nie umiałby się powstrzymać  nad małą zemstą na najmłodszym z zespołu przyjacielu, ale znając George'a w takim przypadku wątpliwe, by się tym przejął. 

 W maju 1981 George wydał piosenkę "All Those Years Ago", hołd dla Lennona, w której towarzyszyli mu obaj pozostali Beatlesi. Czy fakt, że piosenka była wydana niedługo po śmierci przyjaciela,  George śpiewa w niej o  miłości, podziwie i przyznaje o ważności zmarłego dla niego samego. Obok ostatnie znane zdjęcie Johna i George'a. Zostało zrobione 12 listopada 1974 roku w Los Angeles po jego koncercie, podsumowującym trasę Harrisona "Dark Horse".

 
 
JOHN: Ja jestem ten mądry.
PAUL: Ja jestem ten śliczny.
RINGO: Ja jestem ten zabawny. 
GEORGE: 
 
 
 
 
 

 
 




JOHN: Jestem ten mądry
PAUL: Jestem ten śliczny
RINGO: Jestem ten zabawny
GEORGE:
 
 
 
 
 

 

POMOC DLA POWODZIAN - gdzie przelewać pieniądze.

 

 



Nie można teraz zostać obojętnym. Jak pomagać? Sprawdzone organizacje - poniżej kilka 

 

 Radio Zet, Gazeta Wyborcza, Radio TOK FM

ZŁOTE PRZEBOJE, Gazeta.pl, kina HELIOS 

SMS na numer 75 265 o treści:  SERCE

Koszt SMS 6,15 (z VAT) 

__________________

 


WIELKA ORKIESTRA ŚWIĄTECZNEJ POMOCY

niżej informacje ze strony WOŚP

Przyjmujemy zgłoszenia od firm, które chcą przekazać dary rzeczowe (kontakt e-mail: powodz@wosp.org.pl, tel. +48 578 275 177)
Jak można włączyć się w pomoc? wpłacając bezpośrednio na przeznaczone na ten cel konto w mBanku:  12 1140 1010 0000 5244 4400 1043
SWIFT: BREXPLPWMBK , IBAN: PL12 1140 1010 0000 5244 4400 1043
                                      wpłacając online bezpośrednio do eSkarbonki 

__________________________________


CARITAS

Wesprzyj Powodzian poprzez (dane ze strony Caritasu):

wpłatę online za pośrednictwem formularza obok;
BLIK na numer 668 070 000 tytułem POWODZ
przelewem tradycyjnym na konto 77 1160 2202 0000 0000 3436 4384 z dopiskiem POWODZ.
Dane do przelewów zagranicznych:
SWIFT: BIGBPLPWXXX
euro (EUR): PL 23 1160 2202 0000 0000 3436 4677
dolar (USD): PL 57 1160 2202 0000 0000 6663 1212 

 Pomoc rzeczowa od firm może być zgłaszana na adres powodz@caritas.org.pl

__________________________________


SIEPOMAGA 

Szczegółowe informacje na stronie Fundacji.

 __________________________________


POLSKI CZERWONY KRZYŻ

Szczegółowe informacje na stronie Organizacji.

 

 

 

 

 

 

OASIS ARE BACK

 

 

Tytuł zapożyczyłem z nagłówka prasy z postu, który niedawno zamieściłem na blogu o Fab Four, "The Beatles are back", kiedy amerykańskie (i oczywiście światowe media) we wrześniu 1979 podniecały się myślą o zejściu Wielkiej Czwórki. Oasis to przede wszystkim zespół dwóch braci Noela (głównego kompozytora, czasem wokalisty) oraz Liama, który rozpadł się definitywnie w 2009 roku po kolejnej wielkiej "braterskiej" kłótni. O tym, że Gallagherowie zapatrzeni byli czy nadal są (na pewno) w The Beatles (fryzury na pazia a la Fabsi z okresu "Rubber Soul" i "Revolver" pisałem już na blogu, ale nie dzięki tej fascynacji zespół stał się w latach 90-tych (epoka brit-rocka) najsławniejszym brytyjskim zespołem. Oasis wydawali kapitalną muzę i niedawno ogłosili (bracia oczywiście, resztę składu sobie powołają z dawnych członków zespołu lub dokoptują nowych), że wracają. W 2025 roku. Na razie koncerty tylko w swojej rodzimej Brytanii, ale jeśli pójdzie im dobrze, światowy lub choćby europejski (w USA nie odnieśli sukcesu) tour i może wizyta w Polsce są całkowicie realne. W clipie pod trailerem wydarzenia rewelacyjne wykonanie ich największego przeboju na festiwalu w Knebworth w 1996.








OMEGA - "SKYROVER" (1978)

 

 

Na 61 miejscu mego Topu wszech-czasów  znajduje się przepiękny utwór węgierskiego zespołu Omega, Lena. Większość piosenek z albumu "Csillagok útján" z 1978 to dla mnie podróż wstecz, do bardzo szczęśliwego (i nie) okresu w moim życiu. Dla mnie ten album, o którym pisałem już wiele razy na tym blogu, to taka węgierska "Ciemna strona księżyca" (Dark Side of The Moon) Pink Floydów. Ze względu, że dzięki niemu uzyskuję prosty link do mojej młodości (wspomnienia o ojcu, pierwszej poważnej miłości, wspaniałych wakacji w Augustowie), wracam do albumu bardzo często i, tutaj ważny powód, dla którego przypominam tutaj jego zawartość (całą, dwóch czy trzech z tych utworów mniej lubię). Świat muzyki zdominował język angielski, to oczywista oczywistość jak mówił kiedyś mały polityk i poza w zasadzie wykonawcami ze Skandynawii (a tam od dziecka uczy się języka, stąd Szwedzi czy Norwegowie czasem rozmawiają  bardziej klasycznym angielskim niż Wyspiarze czy Amerykanie) trudno wykonawcom z innych regionów świata zrobić międzynarodową karierę. To się zmienia, choćby przykład tego koreańskiego boysbandu BTS. Akcent, tego ciężko się wyuczyć. Posłuchajcie angielskich płyt Maanamu czy Myslovitz, zespołów nie ustępujących klasą muzyczną  swoim anglosaskim rywalom i zrozumiecie o co chodzi. Dotykam tylko powierzchownie problemu, wiem. Wszyscy wykonawcy z UK czy USA  mają bonus na starcie, bo ich płyty, nagrania wydawane (emitowane) są od razu na całym świecie. ABBA, A-ha czy Roxette musieli się sporo natrudzić by zdobyć uznanie. No i finalizując cały ten mój, możliwe, że zagmatwany wywód: mogę słuchać rocka, dobrego popu tylko gdy jest w języku angielskim, ale ku memu zdziwieniu, do wspomnianego albumu węgierskiego przywykłem tylko w oryginale. Język węgierski jest szalenie trudny, mimo to pewne zwroty z "Leny", "Égi Vándor" czy "Légy Erős" zapamiętałem i polubiłem. Zespół chcąc podbić zachodnie rynki wydali swój najsłynniejszy album (nie piosenkę, to nadal do dzisiaj "Dziewczyna o perłowych włosach" czyli Gyöngyhajú lány) po angielsku, który lubię, ale wracam tylko, o dziwo lub nie, do wersji angielskiej. Niemniej to nadal piękna muzyka, perfekcyjnie dopracowane aranżacje, uczta dla uszu, gorąco polecam. Skład zespołu i inne detali w podanym linku i na blogu w innych miejscach.


1. Overture - Nyitány

 

2. Skyrover - Égi vándor


3. Russian Winter - Lena


4. The Lost Prophet - Légy erős

5. Metamorphosis - Metamorfózis I

 6. Purple Lady - Bíbor hölgy

 7. High On The Starway  Csillagok útján

 8. The Hope, The Bread And The Wine - Metamorfózis II.

9. Final 

 


 

The Beatles & Elvis Presley

 


_________________________

Przypominam ten post, na nowo zmodyfikowany z dodanymi fragmentami o spotkaniu Kinga i Fab Four z książki Craiga Browna "Raz, dwa, trzy, cztery, Beatlesi i ich czas" (kolor jasnoniebieski).

Przygotowania do spotkaniu największych gwiazd muzyki, całego show- biznesu  były długie i pełne napięcia: bardziej przypominały bardziej negocjacje traktatu  pokojowego, tyle było w nim momentów zawieszenia , impasu oraz ustępstw. Bo w istocie to były właśnie takie rokowania. Młodzi, czupurni Beatlesi są na fali wznoszącej, Elvis Presley był kiedyś na ustach całej Ameryki, a teraz wszędzie słyszało się:  Beatlesi, Beatlesi, Beatlesi.


 Ściągnęli wszystkie jupitery na siebie. Elvis za to był w dołku, od 1963 roku nie miał ani jednego singla w pierwszej dziesiątce,  jego kariera filmowa też podupadła; ostatni film z nim, "Tickle Me", którego akcja rozgrywała się w salonie piękności, przeszedł ledwo zauważony. A The Beatles szli jak burza. Właśnie wypuścili film "Help!", nowy film, który był na dobrej drodze, by powtórzyć sukces "A Hard Day's Night". Na przyjęciu wyprawionym na ich cześć  pojawiła się hollywoodzka śmietanka -  Rock Hudson, Jack Benny, Jane Fonda, Groucho Marx i James Stewart  - a w dodatku stała w kolejce po autografy.

 Na początku sierpnia menedżer Elvisa, pułkownik Tom Parker, zaprasza Briana Epsteina do swojego biura w Nowym Jorku, by dobić targu. Siedzą w fotelach zrobionych z kopyt słoni i dogadują się nad talerzami z kanapkami z pastrami i piwem imbirowym. To pułkownik rozdaje karty. Beatlesi mają przyjechać do Elvisa, nie na odwrót; nie będzie żadnych kamer ani magnetofonów; żadnego rozgłosu. Epstein nalega na zwiększoną ochronę przed bramą. John też stawia warunki, mówi, że nie chce na spotkaniu ani Parkera ani Epsteina: "Jeśli obie strony zaczną  ściągać swoje obstawy, to zacznie się konkurs, na to, kto ma większą ekipę".  Ale podczas kolejnego spotkania biznesowego przy basenie w Beverly Hills Hotel Parker upiera się, że chce być obecny, więc Epstein żąda parytetu. Stan osobowy szybko idzie w górę: Elvis zaprasza  członków swojej "Mafii z Mephis", Beatlesi swoich technicznych, Neila i mala, rzecznika prasowego Tony'ego Barrowa, a także kierowcę Alfa Bricknella i Chrisa Hutchinsa z magazynu "NME", który pomógł Epsteinowi w dojściu do pułkownika.

Ale póki co The Beatles mają swoje zobowiązania. No i poznają LSD.

22 sierpnia – koncert w Portland (Coliseum). Jak zawsze dwa koncerty o 15.30 i 20.00. Repertuar standardowy (w Portland rozpoczęto show obciętą wersją - podobnie jak na Shea Stadium - „Twist And Shout”). Po koncercie Beatlesi od razu odlecieli do Los Angeles.


23 sierpnia  w Nowym Jorku odbywa się premiera „Help!”, w tym czasie album (LP) w USA pokrywa się złotem.



Portland 1965


23 sierpnia – odpoczynek. W czasie pobytu w Kalifornii grupa wynajęła duży dom w Beverly Hills (2850 Benedict Canyon Drive) należący do aktorki Zsa Zsa Gabor. George Harrison opisał go jak dom w kształcie podkowy na wzgórzu poza Mulholland. Mal i Evans mieszkali w innej, mniejszej części domu. Dom, w którym później mieszkał Hendrix dekorowany był sztuką arabską. W czasie  tego 5-cio dniowego wypoczynku w LA Beatlesi poznawali wiele gwiazd (jak i sami chcieli być poznani) jak np. wspomniani już w tekście James Stewart, Groucho Marx, Rock Hudson czy Jane Fonda. 24 sierpnia czterech Liverpoolczyków miało swój: Paul i Ringo pierwszy, John i George drugi, kontakt z LSD.
 
Wynajęta posiadłość w Beverly Hills w Kalifornii. 1965. Tak mieszkali wtedy Beatlesi  przez kilka dni - trzy powyższe fotki.


 

 Tego dnia Bestlesów odwiedzili między innymi Roger McGuinn z The Byrds (podobny, ściągnięty od Fab4 błąd w pisowni jak w The Be-a-tles: Beetles, The B-y-rds: Birds), Eleanor Bron (grała z nimi w „Help!'). Na zdjęciu obok: The Byrds, na przodzie z lewej D.Cosby, po prawej R.McGuinn




ROGER McGUINN: „Na bramie stały dziewczyny, pilnowała też policja. Wzięliśmy z Davidem ze sobą LSD, chcieliśmy się wszyscy lepiej poznać. Była tam olbrzymia łazienka, siedzieliśmy tam (my i John z George'm) na rogu prysznicu, graliśmy swoje ulubione piosenki. Ja i John zgodziliśmy się, że 'Be-Bop-A-Lula' była naszym ulubionym numerem rockowym lat 50-tych. Pokazałem George'owi kilka dźwięków na gitarę Ravi Shankara, które słyszałem, bo nagrywaliśmy z nim dla tej samej wytwórni. Opowiedziałem mu o Ravim, on powiedział, że nigdy wcześniej nie słyszał hinduskiej muzyki. Możecie to słyszeć gdy grałem to na piosence The Byrds 'Why'. Uczyłem się ich grać na gitarze, słuchając płyt Raviego Shankara”.


Ogólnie się uznaje, że hinduska muzyka oraz LSD odegrały kluczową rolę w zmianach jakie nastąpiły w muzyce The Beatles pomiędzy 1965 a 1966 i dalej. 



Peter Fonda
JOHN: ”… Za drugim razem kiedy wzięliśmy LSD, było inaczej. Byliśmy wówczas w Los Angeles… No, wzięliśmy to celowo…Och nie pamiętam. Wszyscy byliśmy po trochu przybici. No wiesz, nie pamiętamy takich rzeczy, pamiętamy tylko istotne sprawy. No, a potem w Kalifornii, znowu postanowiliśmy wziąć LSD. Byliśmy wtedy w trasie., w jednym z tych miejsc w rodzaju domu Doris Day, w których się zwykle zatrzymywaliśmy. Odlecieliśmy w trójkę, Ringo, George i ja. Zdaje się, że Neil chyba też. Było też paru facetów z Byrds, no wiesz, jakże on się nazywa, ten z kapeli Sillsa i Nasha? Znasz Byrds ? B-Y-R-D-S – Crossy i ten drugi, który był ich liderem. McGuinn, tak. Zdaje mi się, że parę razy się do nas przyłączyli, nie jestem pewien. Poza tym było tam pełno dziennikarzy, takich jak Don Short i inni (dziennikarz podróżujący często z zespołem w latach 1963 – 1966 – RK). Siedzieliśmy sobie w ogrodzie, to był ledwie ten drugi raz. Wciąż jeszcze nie mieliśmy pojęcia jak to jest robić to w jakimś przyjemnym miejscu, wyciszyć się przed tym i w ogóle, po prostu wzięliśmy. I nagle zobaczyliśmy tego dziennikarza i pomyśleliśmy: „co tu zrobić, żeby wyglądać normalnie ?”, bo wiesz, wydawało nam się, że zachowujemy się strasznie dziwnie ale wcale tak nie było. Byliśmy tym przerażeni, tylko czekaliśmy aż on sobie pójdzie, on z kolei się zastanawiał, czemu nie może z nami pogadać, a Neil, który też był na haju, musiał odgrywać rolę kierownika trasy…Przyszedł wtedy również Peter Fonda, z niego też był niezły numer, i przez cały czas powtarzał (John mówi teraz szeptem):”Wiem jak to jest być martwym”. (W wieku 10 lat Peter Fonda postrzelił się. Od tego czasu podobno mówi: „Przez czterdzieści sekund wydawało mi się, że umieram” – RK). My na to: „Co?” a on dalej swoje. Powiedzieliśmy mu, żeby się zamknął, bo nic to nas nie obchodzi. Nie chcemy nic o tym wiedzieć. Ale on wciąż to powtarzał. I tak napisałem „She Said She Said” – „Wiem jak to jest być martwą”.


PAUL "Peter Fonda wydawał nam się bardzo zmarnowany, chyba wziął za dużo. Nie wiem, czy spodziewaliśmy się po nim czegoś więcej, jako po synu Henry’ego, ale on był z naszej generacji i był w porządku.”


Roger McGuinn
GEORGE: „Paul nie chciał wziąć LSD, po prostu nie chciał. Wzięli Ringo i Neil. Mal pozostał czysty na wypadek jakiejś akcji.  Dave Crosby i Jim McGuinn z The Byrds też tam byli, nie wiem nawet skąd tam się wziął Peter Fonda…Powtarzał w kółko, że się postrzelił… Nie był taki ekstra.”


RINGO: Wziąłbym wtedy chyba wszystko… Odleciałem z Johnem i innymi… Neil musiał się zajmować Donem Shortem, podczas gdy ja pływałem w basenie w galarecie. To był bajeczny dzień. Noc nie była taka wspaniała, bo wydawało nam się, że to już nigdy nie przejdzie. Po 12 godzinach, mówiliśmy tylko: ”Boże, daj nam spokój”.







"Na początku Elvis i The Beatles patrzyli tylko na siebie. Nikt nie wiedział co ma powiedzieć" (wypowiedź Jerry Schillinga, kompana Elvisa, muzyka, członka tzw. Mafii z Memphis).


 

27 sierpnia - spotkanie 

 

z ELVISEM


Kiedy nadchodzi wielki dzień , po obu stronach robi się nerwowo. "Zanim przyjechali Beatlesi, byłem z Elvisem w łazience i układałem mu włosy" - wspominał Larry Geller, jeden z członków ekipy Presley'a. "Był cichy, co było nietypowe, nawet zamyślony, uderzał palcami o marmurowy blat".
  Jadąc The Beatles limuzyną, Tony Barrow zauważył, że byli oni coraz bardziej spięci. Mieli przecież poznać człowieka, kóry od dawna był ich idolem.  "Myślisz, że pułkownik w ogóle powiedział Elvisowi, że przyjeżdżamy" - zastanawiał się John.


PAUL: ”Pod koniec pobytu w Los Angeles poznaliśmy Elvisa Presley’a. Staraliśmy się o to latami, ale nie mogliśmy się do niego dostać. Podejrzewaliśmy, że stanowimy dla niego i Pułkownika Parkera rodzaj zagrożenia, i w sumie tak było. Staraliśmy się o spotkanie, ale zawsze pojawiał się tylko Pułkownik z kilkoma upominkami i na tym się kończyło. Nie czuliśmy się spuszczeni, zasługiwaliśmy na spuszczenie. W końcu to był Elvis, a my kim byliśmy, że chcieliśmy go poznać ? W końcu jednak dostaliśmy od niego zaproszenie, by odwiedzić go w Hollywood, gdy będzie tam kręcił film”.
 
Telegramy: od Pułkownika gratulujące zespołowi, występu w programie Eda Sullivana, i odpowiedź uprzejma Briana Epsteina z podziękowaniami w imieniu The Beatles.
Widocznie w aucie na tylnim siedzeniu Paul i John - wjazd do rezydencji Elvisa.


 
 
 
JOHN: „Zawsze byliśmy nie tam i nie wtedy, kiedy chcieliśmy spotkać Elvisa. My poszlibyśmy wszędzie, ale było sporo zadęcia aby ustalić gdzie się spotkamy i w ile osób. Pozostawało to w gestii Pułkownika i Briana”. 
 
NEIL ASPINALL„Byli tam pułkownik, wszyscy kolesie Elvisa – tak zwana mafia z Memphis – i Priscilla. Pierwsze co nam pokazali, to stół bilardowy, który się rozsuwał i stawał się stołem do gry w kości. Weszliśmy do następnego pokoju, gdzie stał ogromny telewizor. Kiedy wszedł Brian, pułkownik powiedział: „Krzesło dla pana Epsteina”. Z 15 osób rzuciło się z krzesłem. Wszyscy siedzieli i rozmawiali. Elvis pił wodę i wydawało mi się, że paru Beatlesów grało z nim na gitarach. Ja i Mal w drugim końcu pokoju rozmawialiśmy z kilkoma facetami”.
 
 GEORGE: „Spotkanie z Elvisem było jednym z najważniejszych wydarzeń tej trasy. To zabawne, ale kiedy dotarliśmy do jego domu, zapomnieliśmy, dokąd jedziemy. Jechaliśmy cadillackiem na Mulholland Driver i napiliśmy się „tochę herbaty”. Nieważne było dokąd jedziemy… Dobrze się bawiliśmy, złapał nas atak wesołości.(Dużo się śmialiśmy. Na parę lat zapomnieliśmy o tym, o śmianiu się. Kiedy zdarzyły się te wszystkie procesy, wszystko wydawało się takie ponure. Gdy myślę o wcześniejszych czasach, pamiętam tylko, że ciągle się śmialiśmy). Dojechaliśmy do wielkiej bramy i ktoś powiedział: „Taaa, zobaczymy teraz Elvisa”. Wypadliśmy z samochodu ze śmiechem, udając, że nie jesteśmy tacy głupi, jak rysunkowe postacie Beatlesów”.
 


 Zdjęcie: Beatlesi podjeżdżają pod posiadłość Elvisa (Bela Air 1965) Elvis w czerwonej koszulce, Priscilla na biało. 
 
 
Beatlesi i ich towarzysze zostają wprowadzeni do dużego, okrągłego pomieszczenia. Elvis, ubrany w czerwoną koszulę z rękawami w stylu bolero, otoczony jest przez dwadzieścia osób, obok niego stoi  jego żona Priscilla" Jej czarny tapir wystawał wysoko ponad jej głowę, na twarzy miała ciężki makijaż, rzęsy obficie pociągnięte czarnym tuszem, oczy podkreślone ciemnogranatową kredką, czerwony róż na policzkach i różową szminkę" - zauważył Chris Hutchins. "Założyła opinającą kurtkę w białym kolorze i długie spodnie. Na głowie miała upstrzoną klejnotami tiarę".  Takie obserwacje Hutchins spisał potajemnie w czasie kilku wizyt w łazience. Inni zapamiętali tę scenę inaczej; wg. Paula Priscilla miała na sobie "fioletową sukienkę w kratkę, taką samą kokardkę w przypominających ul włosach"; Neil zapamiętał "długą suknię i tiarę"; George był przekonany, że miała na sobie coś  "w stylu kremowej bluzki z długimi, cienkimi spodniami w tym samym kolorze"; Tony Barrow był tak samo pewien, że ubrała się w "długą, limonkową suknię".
 
 Priscilla Presley: The Beatles byli tacy młodzi, surowi. Elvis także tego chciał w swojej muzyce ale był związany już kontraktami. Wiązały go. Pamiętam jak jeździłam sobie kiedyś po Memphis i słuchałam w radiu The Beatles. Czułam, że nie mogę powiedzieć Elvisowi, że jestem ich fanką. On obawiał się tego. Nie ich bezpośrednio ale tej całej Brytyjskiej Inwazji. Solowi wykonawcy jak on byli pokonywani przez zespoły jak The Who i The Rolling Stones. Bał się tego. Byli dla niego oczywistą konkurencją).
GEORGE: "Nie pamiętam bym widział Priscillę. Większość czasu spędziłem na badaniu jego ludzi, czy nie mają coś do palenia. To była jednak ekipa proszków i whisky. Ci z Południa nie palili trawki".

RINGO: "Nie pamiętam Priscilli. Nie sądzę, żeby mnie obchodziło czy ona tam jest, czy nie. Poszedłem tam zobaczyć Elvisa. Nie pamiętam też za bardzo jego chłopaków". 
 

NEIL : "Sądzę, że Priscilla miała na sobie sukienkę i tiarę. Pamiętam, że Brian zaszokował pułkownika, kiedy przyznał, że jest też menadżerem innych zespołów oprócz The Beatles. Pułkownik powiedział, że nie rozumie, jak Brian może się zajmować kimś jeszcze oprócz The Beatles, ponieważ on tylko zajmował się Elvisem".
 
Na kilka sekund  między bacznie przyglądającymi się sobie bandami, angielską i amerykańską, zapadła cisza. Priscilla wyczuła nerwowość Beatlesów: Kiedy weszli, zapadła cisza jak makiem zasiał... Byłam zdumiona, jak bardzo byli nieśmiali... Zupełnie zaparło im dech, byli jak dzieci, które spotkały swego idola. Szczególnie John - on był onieśmielony, spłoszony, stał tylko i na niego patrzył.  On chyba naprawdę nie mógł uwierzyć, że tam jest i widzi przed sobą Elvisa Presley'a na własne oczy". 
 
 
 
GEORGE: „Spotkanie z Elvisem było jednym z najważniejszych wydarzeń tej trasy. To zabawne, ale kiedy dotarliśmy do jego domu, zapomnieliśmy, dokąd jedziemy. Jechaliśmy cadillackiem na Mulholland Driver i napiliśmy się „trochę herbaty”. Nieważne było dokąd jedziemy… Dobrze się bawiliśmy, złapał nas atak wesołości.(Dużo się śmialiśmy. Na parę lat zapomnieliśmy o tym, o śmianiu się. Kiedy zdarzyły się te wszystkie procesy, wszystko wydawało się takie ponure. Gdy myślę o wcześniejszych czasach, pamiętam tylko, że ciągle się śmialiśmy). Dojechaliśmy do wielkiej bramy i ktoś powiedział: „Taaa, zobaczymy teraz Elvisa”. Wypadliśmy z samochodu ze śmiechem, udając, że nie jesteśmy tacy głupi, jak rysunkowe postacie Beatlesów”.


JOHN: „To było bardzo podniecające, byliśmy zdenerwowani jak diabli, i spotkaliśmy go w jego wielkim domu w Los Angeles. Prawdopodobnie ten dom był tak samo duży, jak dom który wynajmowaliśmy, ale wydawało nam się, że widzimy „wielki dom wielkiego Elvisa”. Miał wokół siebie wielu tych ludzi, tych którzy kiedyś koło niego mieszkali (podobnie było z nami, zawsze mieliśmy wokół siebie tysiące ludzi z Liverpoolu, więc on był taki sam jak my). Miał też stoły do gry w bilarda. Może tak jest w większości amerykańskich domów, ale nas to zdziwiło,bo było jak w nocnym klubie”.


Dla Priscilli atmosfera początku spotkania stała się  "nieco żenująca, bo wciąż tylko stali i na niego patrzyli, nic nie mówili, nie siadali, po prostu nie spuszczali go z oczu". Zapamiętała, że Elvis powiedział: "Panowie, jeśli zamierzacie tak stać  i się na mnie gapić, to równie dobrze mogę robić swoje".  Siada, a Beatlesi siadają wokół niego, po turecku. "Miejsce do siedzenia dla pana Epsteina" - wydaje polecenie pułkownik Parker, a w stronę Briana rzucają się ludzie z kilkoma krzesłami do wyboru.
 Rozmawiają o trasach koncertowych:  George mówi, Elvisowi, że w miniony poniedziałek ich samolot zapalił się w czasie lotu do Portland. Elvis odpowiada, że kiedyś silnik wysiadł mu nad Atlantą.  W tym czasie ich menedżerowie siadają w kącie; Brian chce zorganizować Elvisowi koncerty w Wielkiej Brytanii, ale Parker  ma zasadę, że nie miesza przyjemności z biznesem, Zamiast tego ogłasza: "Panie i panowie, prywatne kasyno Elvisa jest otwarte, proszę korzystajcie. Brian, chodź, zagramy w ruletkę". 
  Kiedy menedżerowie przechodzą do kasyna, Elvis bierze do ręki gitarę basową i zaczyna przygrywać do piosenek, które lecą z szafy grającej. Włączony jest telewizor, chociaż został wyciszony. Co jakiś czas Elvis podnosi pilota i zmienia kanały. Paul widzi coś takiego pierwszy raz w życiu, "O kurde, jak ty ro robisz???"

 



John przy aucie (białe spodnie) , Elvis przy bramie.
PAUL: „Zaprosił nas do środka i był świetny. No wiesz, to był Elvis. Wyglądał jak Elvis. Wszyscy byliśmy jego zagorzałymi fanami, więc podziwialiśmy go i to bardzo. Powiedział: „Hello chłopaki, czego się napijecie?”. Usiedliśmy i zaczęliśmy oglądać telewizję. Elvis miał pilota, pierwszego jakiego widziałem w życiu. Przez cały wieczór puszczał numer „Mohair Sami”, który był w szafie grającej”.


JOHN: „Telewizor grał non stop. Ja też tak robię, wszyscy mamy cały czas włączone telewizory… Przed telewizorem Elvis miał potężny wzmacniacz basowy z podłączoną gitarą basową. Elvis grał na basie, a na ekranie przelatywały obrazki. Weszliśmy i zagraliśmy z nim. Podłączyliśmy co było pod ręką, śpiewaliśmy i graliśmy. On miał, tak jak ja, szafę grającą ale wyłącznie z własnymi hitami. Może gdybym miał tyle hitów co on, to też miałbym tam tylko swoje płyty”.
 
PAUL”To, że on grał na basie, było dla mnie czymś świetnym. No i było tak: „El, pozwól, że pokażę ci parę patentów”. Nagle stał się moim kumplem. To był dla mnie idealny temat do rozmowy. Mogłem mówić o basie i cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Był świetny – rozmowny, przyjacielski i trochę nieśmiały. Miał taki image – tego oczekiwaliśmy i na to liczyliśmy”.

Elvis prosi o gitary dla Beatlesów, dołączają się.  Paul zagaduje go o grę na basie. Rozmowa trochę się nie klei, póki nie podkręca jej John.  "Dlaczego przestałeś grać te starsze, rockowe kawałki?"  - pyta Elvisa, dodając, że uwielbia jego wczesne płyty, ale tych nowszych nie lubi. Elvis odpowiada, że niedługo zacznie znowu nagrywać płyty z rockowymi  piosenkami. "O, to dobrze - mówi John - jak zaczniesz, to je kupimy". Elvisa to nie rusza, już się przyzwyczaił, że ludzie mówią mu to, co chce usłyszeć. Później John powiedział, że zauważył u Elvisa napis "LBJ  [Lyndon Baines Johnson]jest okey". Sam uważa prezydenta za podżegacza wojennego i może to spowodowało przytyki pod adresem Elvisa? Wracają do przygrywek, tym razem grają razem "I Feel Fine" Ringo nie ma perkusji, gra palcami na blacie stołu. Czuje się pominięty, więc idzie pograć w bilard z technicznymi.

RINGO„Byłem tym wszystkim mocno podniecony. Mieliśmy szczęście, bo było nas czterech i każdy z nas miał kogoś do towarzystwa. Dom był bardzo duży i mroczny. Gdy weszliśmy, Elvis siedział na kanapie przed telewizorem. Grał na basie, co po dziś dzień wydaje mi się bardzo dziwne. Wokół niego było pełno facetów. Powiedzieliśmy:”Hello Elvis”. Był dosyć nieśmiały i my też byliśmy lekko onieśmieleni, ale w pięciu się rozruszaliśmy. Czułem, że to spotkanie było większym przeżyciem dla nas, niż dla niego”.

 



MAL EVANS”To było wielkie przeżycie ale pod jednym względem, był to największy zawód w moim życiu. Jestem naprawdę wielkim fanem Elvisa. Mając prawie 2 metry, jestem pewnie jednym z jego najwyższych fanów. Na spotkanie z Elvisem odpowiednio się przygotowałem – wysłałem garnitur do pralni, włożyłem białą koszulę i krawat, naprawdę się odstawiłem. Garnitur wrócił z pralni z zaszytymi kieszeniami. Zawsze noszę ze sobą plectrumy, czyli kostki, jak się je nazywa w USA. Mam taki zwyczaj. Nawet teraz, kiedy już z nimi nie pracuję, mam w kieszeni kostkę do gry. Jesteśmy u Elvisa a on pyta: „Czy ktoś ma kostkę?” Paul odwraca się i mówi, że ja mam. ”Mal ma zawsze ze sobą, ma je nawet na wakacjach!” Sięgnąłem do kieszeni, a one zaszyte. Poszedęłm do kuchni, gdzie z plastikowych łyżek zrobiłem kostki do gry dla ELVISA!!!
To był wielki zawód, rozczarowanie. Tak bardzo chciałem dać Elvisowi kostkę, żeby nią pograł a potem mi zwrócił z powrotem, oprawiłbym ją i powiesił na ścianie. Charcie Rich też tam był. Uwielbiałem Charciego, podobnie jak Elvisa. Mieli ze sobą gramofon z opuszczanym ramieniem i wydawało mi się, że non stop leciał Muddy Waters. Elvis grał na basie, John i Paul na gitarach, a z otwartymi ustami na nich patrzyłem”.
     John przemawia, parodiując głos inspektora Clouseau [w filmach o "Różowej Panterze" grał go brytyjski komik, Peter Sellers]: "I thak pofinno być ... małe spotkanie z przyjaciółmi i throszkę mhuziki". Elvis robi zdziwioną minę.  Po pewnym czasie źródełko z piosenkami wysycha i przechodzą do pokoju zabaw. Pułkownik [ na zdjęciu z Elvisem niżej] jest bardziej bezpośredni niż jego klient. Johna bawią jego awanturnicze opowieści z młodości, w której pracował jako cyrkowiec,  historyjki o tym jak siłował się z lwem, o tańczących kurczakach, które podrygiwały, kiedy ustawiło się je na tacy podłączonej do prądu. "To niezwykła osobowość, prawdziwy showman, obrotny" - powie później John Hutchinson. "Ale Elvis... cóż za wielkie rozczarowanie. Wydawał się  tam wtedy totalnie odklejony. Był na jakichś pigułkach albo zjarany ... cokolwiek to było, był zupełnie niezainteresowany i niekomunikatywny".


JOHN
Początkowo nie mogliśmy go rozgryźć. Spytałem czy ma pomysł na nowy film, a on nosowo odrzekł: „Jasne, że machm, grachm chłopaka ze wsi, który po drodze spotyka parę dziewczyn i spiewacham parę piosenek”. Spojrzeliśmy na siebie. Wreszcie Presly i pułkownik Parker zaczęli się śmiać, wyjaśniając, że kiedy raz odeszli od takiej formuły kręcąc film „Wild In the Country”, od razu stracili na tym pieniądze”.

Elvis i Priscilla w 1969, na koncercie Barbry Streisand.
PAUL: „Pograliśmy trochę w bilard z kilkoma jego kumplami jeżdżącymi na motorach i gdzieś o 22wprowadzono Priscillę. Czy zrobiono tak, by pokazać szacunek, jaki ludzie z kręgów country and western mają dla swoich żon? było to w stylu: „Oto Priscilla”. Weszła i odniosłem wrażenie, że jest typem laki Barbie. Miała purpurową sukienkę, wstążkę w szopie włosów i była bardzo wymalowana. Wszyscy powiedzieliśmy "Halo" i było po wszystkim - "Dobra, chłopaki, ręce przy sobie". Nie została z nami długo. Nie mogę go za to winić, chociaż wątpię, by któryś z nas chciał ją poderwać. To nie było nam w głowie, wiesz, to była żona Elvisa. To było wprost nie do pomyślenia. Uważaliśmy, że nie musieli ją tak szybko od nas zabierać".
 
John i Elvis, trudno mi powiedzieć na ile jest zdjęcie prawdziwe. Uprzedzam.
 



 
 PAUL: "To było jedno z najwspanialszych spotkań mego życia. Myślę, że nas polubił. Przypuszczam, że czuł się wtedy trochę zagrożony, ale nic o tym nie mówił. My na pewno nie czuliśmy żadnego antagonizmu.
Spotkałem go raz, tylko wtedy. Potem nasze sukcesy zaczęły spychać go na dalszy plan, co nas bardzo martwiło, bo bardzo chcieliśmy być z nim w branży. Był naszym najwspanialszym idolem, ale czasy zmieniły się na naszą korzyść. Dla Brytyjczyków Elvis pozostawał kimś z silnym image'm. Na zdjęciach z jego amerykańskich koncertów nie widać by publiczność skakała. Dziwiło nas, że nawet ci z pierwszych rzędów, nawet nie tańczyli".



Pułkownik Parker daje znać, że to koniec imprezy, rozdając wszystkim prezenty - płyty Elvisa. Beatleso, daje jeszcze małe wagoniki, które świecą, przy naciśnięciu guzików.  Brianowi Epsteinowi obiecuje kupić barek.  Brian odpowiada, że poprosi w Harrodsie, by wysłali pułkownikowi kucyka szetlandzkiego, który będzie przypominał mu pracę w cyrku. 
 Kiedy odprowadzają ich do drzwi, Elvis mówi: "Pamiętajcie, żeby odwiedzić nas w Memphis, jeśli będziecie kiedyś w Tennessee". John odpowiada mu tym samym komicznym tonem co wcześniej: "Dzięki za mhusikę Elvis! Niech żyje król!" Zaprasza go, by odwiedził ich nazajutrz w Benedict Canyon. "Zobaczymy. Nie wiem czy dam radę" - odpowiada Presley.
 W drodze powrotnej John nazywa przyjęcie u Elvisa niewypałem: "Już nie wiem, kto bardziej pierdoli bzdury, ja czy Elvis Presley".
Kiedy Beatlesi znikają, Elvis wchodzi z powrotem do domu i odciąga na stronę Larry'ego Gellera. Mówi, że tym co go najbardziej zaskoczyło był stan ich uzębienia. Nie rozumie dlaczego, mając tyle pieniędzy, nie zrobili sobie zębów. 
 
JOHN:"Spotkanie z Elvisem było bardzo miłe. No wiesz, to był tylko Elvis. Zagrał parę piosenek, a my graliśmy na gitarach. Było świetnie. Nie rozmawialiśmy na konkretne tematy, po prostu graliśmy sobie. Nie był popularniejszy od nas, ale był "tym kimś". Nie był zbytnio rozmowny, to tyle. Wydawał nam się normalny, pytaliśmy go o filmy, i o to dlaczego nie występuje w TV. Odpowiedział, że bardzo lubi kręcić filmy. My byśmy nie znieśli braku występów. Zanudzilibyśmy się, a my się szybko nudzimy. Mówił, że trochę mu tych występów brakuje. Jest normalny.Był świetny, zupełnie taki jakiego się spodziewałem".
 
Pięć lat później, 30 grudnia 1970 roku, podczas spontanicznej wizyty w Białym Domu Elvis powiedział prezydentowi Nixonowi, że "Beatlesi byli  potężną siłą stojącą za resentymentem amerykańskim... Beatlesi przyjechali tutaj, zarobili, a potem wrócili do Anglii, gdzie promowali antyamerykanizm". Obecny na tym spotkaniu doradca prezydenta Egil "Bud" Krough zauważył, że prezydent kiwał głową ze zrozumieniem, ale też okazał "pewne zaskoczenie". Na początku następnego roku Elvis podobnie skarżył się podczas wycieczki po siedzibie FBI w Waszyngtonie: "Pan Presley sugerował, że według jego opinii Beatlesi położyli podwaliny pod problemy, które mamy obecnie z młodymi ludźmi, ich niezadbany wygląd i sugestywną muzykę" - napisano w oficjalnej notatce.
 
  
Richard Nixon i Elvis - 1970. Biały Dom

RINGO: "Najsmutniejsze jest to, że wiele lat później dowiedzieliśmy się, że Elvis próbował nam przeszkodzić w pobycie w Ameryce, bo miał dobre układy z FBI. Dla mnie jest to bardzo smutne, że poczuł się tak zagrożony, że jak wielu Amerykanów, uznał nas za zły przykład dla amerykańskiej młodzieży... Widziałem go jeszcze raz, Pamiętam, że kiedyś się na niego zdenerwowałem, bo nic nie nagrywał. Nic nie robił tylko grał z kumplami w piłkę. Zapytałem go: "Dlaczego nie wejdziesz do studia i nie nagrasz czegoś ? "Nie pamiętam, co odpowiedział. Pewnie odszedł i znowu zajął się kopaniem w piłkę".
PAUL"Widziałem słynne zapisy taśm z Nixona, w których Elvis próbuje sprzedać nas, The Beatles. Jest zapisane, jak mówi -  i to komu - Nixonowi: "Cóż sir, ci Beatlesi są bardzo nieamerykańscy i zażywają narkotyki". Muszę przyznać, że poczułem się przez niego zdradzony. To żart!, że my braliśmy narkotyki, a popatrz co się z nim stało. Zastali go na sedesie z masą narkotyków. Było to smutne, ale nadal go kocham, szczególnie z jego wczesnego okresu. Wywarł na mnie wielki wpływ."

JOHN: "Kiedy pierwszy raz usłyszałem 'Heartbreak Hotel' , nie rozumiałem o czym on śpiewa. Słuchanie tego było takim przeżyciem, że włosy stanęły mi dęba. Nie słyszeliśmy tak śpiewających Amerykanów, nikogo. Wszyscy śpiewali jak Sinatra i jemu podobni...
Uważam, że do czasu pójścia do wojska, Elvis robił piękną muzykę. Elvis była dla mnie i dla mojej generacji, tym czym byli The Beatles w latach 60-tych. Ja poszedł do wojska, stracił to, co najlepsze. Ogolili mu nie tylko głowę, ale też to, co miał między nogami. po wojsku grał kilka dobrych rzeczy, ale to nie było już to co kiedyś. Wyglądało jakby coś zmieniło się w jego psychice.

ELVIS NAPRAWDĘ ZMARŁ W DNIU WSTĄPIENIA DO WOJSKA. WTEDY GO ZABILI, A RESZTA TO ŻYWA ŚMIERĆ".

PAUL: To były wspaniałe czasy, nawet jeśli nie wszystko nam się podobało, z tego co się wtedy działo, to i tak można było po powrocie do Liverpoolu powiedzieć: 'Wiesz, kogo poznałem ?' No wiesz, poznanie Elvisa lub stwierdzenie, że było się na Sunset Strips - to naprawdę robiło wrażenie.

RINGO: Byliśmy przez okres The Beatles pod największą presją. Nie sądzę, żeby ktoś odczuł tyle presji co The Beatles. No, może tylko Elvis Presley, ale u niego to nie było tak skumulowane jak u nas... My czterej mieliśmy siebie, zawsze jeden z nas mógł liczyć na pozostałą trójkę. On niestety był sam...

PAUL: Spotkanie Elvisa było czymś wspaniałym. Fantazjowaliśmy wcześniej o tym. Przykro mi, że niejako zdjęliśmy go z piedestału. On był wielką gwiazdą i my nimi byliśmy. Wydaje mi się, że najbardziej zdumiewającą rzeczą w czasie spotkania z nim było to, że on miał pilota do telewizora, a wyszły one właśnie w tym roku. Zmieniał kanały na telewizorze nie ruszając się z miejsca. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem widząc to. Wow! On musi być naprawdę Bogiem robiąc takie rzeczy.


Wspomnienia ze spotkanie: Priscilla Presley

PRISCILLA PRESLEY: Niektóre gwiazdy chcą spotykać się z innymi gwiazdami. Niektóre gwiazdy chcą spędzać czas z gwiazdami. Nie Elvis. Nie pamiętam, by kiedykolwiek poprosił Pułkownika by zaaranżował mu spotkanie z kimś sławnym. Uważał, że Hollywood to miejsce spotkań fałszywych ludzi. Z chwilą gdy zaczynał tam kręcić, czuł się niezręcznie.
Ale był jeden pamiętny wieczór, kiedy Pułkownik zaaranżował dla Elvisa spotkanie z czterema znanymi ludźmi. Ale myślę, że to The Beatles bardziej chcieli spotkanie z Elvisem, niż odwrotnie. Gdy pojawili się John, Paul, Ringo i George, Elvis relaksował się na kanapie i oglądał TV, przy wyłączonym dźwięku. Specjalnie nie przejmował się tym, by wstać. Ale oczywiście był ich bardzo ciekawy. Szanował ich. Przede wszystkim szanował ich za sposób, w jaki osiągnęli swoją artystyczną wolność. Dostrzegał to, że robią cokolwiek tylko zechcą. Doceniał ich piosenki, szczególnie ich film „A Hard Day’s Night”, ukazujący siłę ich kreatywności i humoru. „Help!” dopiero miał się ukazać. Elvis podziwiał także Boba Dylana i bardzo doceniał go jako twórcę.
Bo Elvis, jak wszyscy wielcy artyści, był świadom konkurentów. Rozumiał doskonale, że idole pojawiają się i odchodzą a The Beatles byli dla nowej generacji takimi nowymi idolami. Oglądał jak cały świat to co przychodzi z Anglii, muzykę The Beatles, Stonesów, The Dave Clark Five – z zainteresowaniem i jak sądzę, z pewnym zdziwieniem. Dostrzegał ich talent, energię – potwierdzał to publicznie wiele razy – ale martwił się też utratą swojej popularności. W 1965 nie było nikogo, kto dorównywał popularności The Beatles. 
W nocy gdzie przyjechali do naszego domu na Perugia Way w Bel Air było tyle samo ochroniarzy co fanów na zewnątrz. Spotkanie traktowane jak szczyt. Fakt, że Elvis przywitał ich dość obojętnie, nie znaczyło, że ich lekceważy. Szanował ich. Wychodził jeszcze ze swojej roli z ostatniego filmu. Beatlesi bardzo to uszanowali. Kiedy odeskortowano ich do salonu, Elvis powitał ich a oni mogli tylko stać i patrzeć oszołomieni. Szczególnie widać to było na twarzach Johna i Paula. Wyglądali na lekko wystraszonych. Nie mogli być jednak bardziej skromni i nieśmiali. Początkowo wszystko szło bardzo niezgrabnie. Czekali na Elvisa, na to zrobi i ustali porządek spotkania. I oczywiście Elvis poprowadził show. Zaczął oglądać telewizor i wszyscy byli ciekawi, czy cały wieczór będzie tak spędzony. Pół godziny później, Elvis wstał, włączył płytę, wziął gitarę basową i zaczął grać na niej do muzyki. To mogło być coś Charliego Richa, nie jestem pewna, ale to przełamało lody. Pojawiły się gitary i wszyscy zaczęli grać. Paul był bardzo zaskoczony grą Elvisa na basie. Prawda była taka, że Elvis od niedawna brał lekcje gry na basie, dzięki swemu naturalnemu talentowi szybko to opanował. Przez resztę wieczoru więcej było muzyki niż rozmowy. Nie wydaje mi się, by Elvis zadał Beatlesom jakiekolwiek pytanie, oni zaś z kolei przytłoczenie byli jego samą obecnością, by zadawać mu jakieś pytania.
Ale jakoś się dogadywali i ich wspólne granie było takie słodkie. Żałuję bardzo, że nikt nie miał kamery czy magnetofonu, by nagrać to historyczne wydarzenie. Gdy wszystkim wydawało się, że Elvis jest już zmęczony, wieczór po kilku godzinach wspólnej gry i beztroskich rozmów, na odchodne Paul i John zaprosili Elvisa do swojego domu – w pobliżu Benedict Canyon. Na następny wieczór. Najwyraźniej chcieli nawiązać głębsze relacje. Elvis uśmiechnął się tylko i powiedział, ‘No cóż, zobaczymy’. Ale wiedziałam, że nie ma zamiaru rewanżować się wizytą. Rzadko opuszczał dom w Hollywood, nawet na biznesowe okazje. Ale kilku chłopców Elvisa przyjęło zaproszenie. Kiedy wrócili powiedzieli mu, że John prosił by przekazać Elvisowi, że chcą by wiedział, że bez niego nie byłoby The Beatles. Był ich pierwszą i najlepszą inspiracją. Elvis wysłuchał tego z przyjemnością, ale nawet ten ich komplement nie skłonił go do złożenia im wizyty. 
 
 

 


Historia The Beatles
History of  THE BEATLES