Wracam
dzisiaj na blogu do początków zespołu. Nie, nie tych z czasów Haburga,
ale już do początku ich kariery i ich pierwszego singla. „Love Me Do”,
pierwszy singiel The Beatles, nigdy nie otrzymał tylu pochwał, jakie
otrzymało tak wiele utworów z bogatej dyskografii, a mimo to wiemy nie
od dzisiaj, że był jednym z najważniejszych, jawną deklaracją zespołu,
określeniem swojej muzycznej identyfikacji. Wydany
w Wielkiej Brytanii w październiku 1962 r. „Love Me Do” był również
pierwszym hitem Beatlesów, osiągając 17-te miejsce na listach przebojów w
Wielkiej Brytanii — nawet jeśli w dużej mierze dlatego, że menedżer
Brian Epstein sam kupił wiele kopii, techniką znaną jako „padding”.
Niewiarygodne jest to, że piosenka ukazała się w Stanach zjednoczonych
dopiero 18 miesięcy później. Pierwszy post opublikowany przeze mnie na
blogu (w linku wyżej) nie opisuje całego znaczenia, wielkości tego
utworu, więc w dzisiejszym tekście nadrabiam tą zaległość. Niezwykle
ciekawy tekst jest w miarę wiernym tłumaczeniem oryginału pióra Colina
Fleminga znalezionym w sieci.
Sami
Beatlesi bardzo żałowali, że ominęło ich podekscytowanie w domu -
domniemany blask po zdobyciu przeboju - przez to, że musieli po raz
ostatni pojechać do Hamburga jako zespół klubowy. „Love Me Do” było w centrum akcji, a kto mógłby winić Beatlesów za chęć bycia blisko pierwszego śladu epicentrum?
Pierwszą zauważalną różnicą w „Love Me Do” jest jego niezwykły tytuł. Love me do? Język
odzwierciedla zwięzłą, wysoce klasową, angielską formę konwersacji,
domenę starszej kobiety w społeczeństwie, a nie Beatlesa z klasy
robotniczej.
„Proszę, nalej mi jeszcze herbaty, "do” — to konstrukcja. Beatlesi po prostu pomijają przecinek. "Do" nie jest grą słów z „too” — to uprzejma dyrektywa.
W połowie 1962 roku w powietrzu uw The Beatles unosiło się mnóstwo
Mitcha Murraya (angielskiego twórecy piosenek, bardzo popularnego w owym
czasie), dopóki nie stworzyli żwawszej wersji „Please Please Me”,
ulepszenia z oczywistym potencjałem na hit, w porównaniu do wolniejszej,
oryginalnej wersji w stylu Roya Orbisona. Murray był autorem „How Do
You Do It”, utworu, który Beatlesi niechętnie nagrali na prośbę
producenta George'a Martina, ponieważ martwił się, że ich własny
materiał nie jest wystarczająco mocny. On chciał tego szlifu, oni zaś chcieli być wierni sobie i nie stracić twarzy, zanim jeszcze nie zaczęli.
How Do You Do It? (Anthology 1 Version)
Piosenka
Murray'a byłaby jak wyjątkowo sprytny duch nawiedzający Beatlesów,
którzy chcieli być swoimi własnymi ludźmi w marszu, a nie
przedstawicielami w imieniu kogoś innego, w pełni zdolnego - ale także
raczej rutynowego - finezji i stylu. Znajomi Beatlesów, podopieczni także Epsteina, Gerry
and the Pacemakers nie mieli problemu z przyjęciem oferty Murraya - a
to jest wesoła piosenka - ale pan Marsden i ekipa byli zupełnie inną
parą ryb z Morza Irlandzkiego niż Beatlesi, zespół z odrębnym kodeksem
obowiązku estetycznego i postępowania.
Mającym ograniczenia dotyczące tego, aby się nie wyprzedawać, ani nie
pozwalać, aby postrzegano ich jako to, co uważali za miękkie, o ile
chodzi o ich muzykę.
To,
czy wyprzedawali się, wymieniając swoje skórzane stroje na pasujące do
nich garnitury i grając nieco bezczelne, ale przeważnie słodkie role
ikon nastolatek, nie miało znaczenia dla zespołu, dla którego muzyka
była wszystkim. Albo, ujmując to w ten sposób - nic się bez muzyki nie liczyło.
Robisz
coś, do czego się urodziłeś, po raz pierwszy - w oficjalnej,
komercyjnej roli - i chcesz, aby miało to znaczenie zarówno jako dzieło,
jak i wskazówka tego, kim jesteś jako artysta, czy to książki, filmy
czy nagrania. "Love Me Do" jest równoznaczne z muzycznym imperatywem kategorycznym Beatlesów. Musieli
wykonać "Love Me Do" zamiast "How Do You Do It", ponieważ "Love Me Do"
było tym, kim byli: młodymi mężczyznami, którzy jeździli autobusami,
zaniedbywali lekcje w szkole, aby zapalić i słuchać Elvisa, grali w
zespołach skiffle, uczyli się grać na różnych instrumentach i stosowali
podejście amatora do tworzenia muzyki, ewoluując w samouków-czarodziejów
pisania piosenek.
Ale najpierw był ten początkowy singiel, który jest równoznaczny z oświadczeniem tożsamości. Nie możemy przecenić jego znaczenia. Od pierwszego komercyjnego wyrazu muzycznego ustanowiono prawo.
Tekst jest mniej słowami, a bardziej częścią projektu dźwiękowego,
ponieważ "Love Me Do" jest przemyślanym - i znaczącym - oświadczeniem
dźwiękowym. Postrzegamy dźwięk jako osobowość kolektywu wyrażoną w słyszalnym obiekcie. Jako coś więcej niż piosenkę. Można to nazwać singlem, ale to także sposób bycia, muzycznie rzecz biorąc.
Harmonijka, na której gra John Lennon w tym singlu, została „pożyczona” ze sklepu w Holandii podczas pierwszej podróży Beatlesów do Hamburga. Można powiedzieć, że ten instrument miał okazję sporo przeżyć. Sam utwór jest głównie dziełem McCartneya, pochodzącym z czasów na tyle dawnych, że Lennon nazywał je okresem „przed tym, jak staliśmy się już prawdziwymi autorami piosenek” - swego rodzaju amatorskim eksperymentem, który przeniknął do ich profesjonalnego repertuaru.
„Love
Me Do” jest pod tym względem podobna do „When I’m Sixty-Four”
McCartneya — piosenki, które mają silny element ulicznego grajka
pragnącego rozpocząć wspólne śpiewanie na przystanku autobusowym lub
muzykę na czasy, gdy wzmacniacze przestają działać i gasną światła, przy
której zespół może kontynuować. Jeden numer po prostu rozpoczyna
oficjalną karierę Beatlesów; drugi pojawia się w jej środku, mniej
więcej w połowie płyty, która reprezentuje ich najwyższy wzrost w
popkulturowym duchu czasu.
Nie
miejmy złudzeń: to nie jest pop. To nawet nie jest typowy rock and
roll. To Beatlesi grający brytyjską wersję rhythm and bluesa, z nutą
twardości portowego Liverpoolu i odrobiną skiffle’u — a może już jego
bardziej zaawansowaną formą. Beatlesi mieli wiele wsparcia na swojej
drodze do sławy, ale muzyka była ich dziełem, tworzonym z otwartymi na
sugestie uszami, gotowymi usłyszeć każdą radę George’a Martina.
Martin miał słabość do stylu gry na harmonijce, jaki można było usłyszeć na płytach Sonny'ego Terry'ego i Browniego McGhee, które sam kiedyś wydawał. Element nostalgii z pewnością nie zaszkodził w przekonaniu go do wyboru „Love Me Do” zamiast „How Do You Do It,” ale nie było w tym nic z sentymentalizmu, jeśli chodzi o to, co Beatlesi robili naprawdę.
Martin miał słabość do stylu gry na harmonijce, jaki można było usłyszeć na płytach Sonny'ego Terry'ego i Browniego McGhee, które sam kiedyś wydawał. Element nostalgii z pewnością nie zaszkodził w przekonaniu go do wyboru „Love Me Do” zamiast „How Do You Do It,” ale nie było w tym nic z sentymentalizmu, jeśli chodzi o to, co Beatlesi robili naprawdę.
Lennon
czerpie odrobinę inspiracji z „Hey! Baby” Bruce’a Channela, gdzie riff
harmonijkowy autorstwa Delberta McClintona (którego Lennon wręcz prosił o
rady) był zarówno melodią napędową, jak i płynnym, charakterystycznym
akcentem utworu. Jednak sposób, w jaki Lennon gra, jest tak samo
niepowtarzalny, jak jego śpiew. Jeśli Lennon wydawał dźwięk — czy to
śpiewając, grając na gitarze rytmicznej, mówiąc w rozmowie, czy grając
na „pożyczonej” harmonijce — od razu wiedziałeś, że to on.
"Love Me Do" (z Andy Whitem)
Martin
uważał, że gra na perkusji stanowiła problem. Możemy cofnąć się do
okresu sprzed Ringo Starra, kiedy Beatlesi mieli Pete'a Besta na
perkusji — 6 czerwca 1962 roku — i usłyszeć, jak Best gubi się w rytmie w
środkowej części utworu przy wcześniejszej próbie nagrania. Wcześniej,
podczas marcowej sesji w BBC, Best grał dobrze, a nawet solidnie trzymał
rytm, ale w środkowej części „Love Me Do” nie sprostał wyzwaniu.
Pozostali Beatlesi potrafili być chłodni, a nawet tchórzliwi; żaden z
nich nie miał odwagi powiedzieć mu wprost, że woleliby kontynuować bez
niego. Był dla nich jak kula u nogi, której należało się pozbyć, aby nie zniweczyć szans zespołu w studiu nagraniowym.
Martin też nie był zachwycony, słysząc grę Starra podczas nagrania z 4 września, dlatego tydzień później sprowadził sesyjnego perkusistę Andy’ego White’a, żeby dać „Love Me Do” kolejną szansę. Starr został wówczas odsunięty na tamburyn, co musiało być dla niego bardzo upokarzające; ledwie dołączył do zespołu miesiąc wcześniej, a już musiał przyglądać się z boku, jak jego trzej koledzy pracują razem nad tym, co wszyscy zapewne mieli nadzieję, że będzie ich pierwszym krokiem ku sławie.
Martin też nie był zachwycony, słysząc grę Starra podczas nagrania z 4 września, dlatego tydzień później sprowadził sesyjnego perkusistę Andy’ego White’a, żeby dać „Love Me Do” kolejną szansę. Starr został wówczas odsunięty na tamburyn, co musiało być dla niego bardzo upokarzające; ledwie dołączył do zespołu miesiąc wcześniej, a już musiał przyglądać się z boku, jak jego trzej koledzy pracują razem nad tym, co wszyscy zapewne mieli nadzieję, że będzie ich pierwszym krokiem ku sławie.
Na
singlu finalnie znalazła się wersja ze Starrem, podczas gdy wersja
White’a trafiła na pierwszy album zespołu. Wersja White’a jest bardziej
precyzyjna — wersja Starra ma luźniejszy groove — ale różnica nie jest
duża. Jeśli puścisz je jedna po drugiej komuś, kto nie słucha uważnie,
prawdopodobnie pomyśli, że po prostu nacisnąłeś przycisk „powtórz.”
"Love Me Do" (z Ringo Starrem)
"From Me To You" - singiel
W
pisarstwie często mówimy o głosie; "Love Me Do" również ma swój głos,
ale nie chodzi tu o jakość wokali ani o same słowa. To idiomatycznie Beatlesi.
Jest to szeroki idiom, z dużą swobodą interpretacji, ale zawsze wiemy,
że to oni, a "Love Me Do" było pierwszym ogłoszeniem - pierwszą
zapowiedzią tego (ich) stylu. Uważny, przewidujący słuchacz mógłby
przypuszczać, że już zawsze tak będzie.
To
właśnie ta żywotność napędza wszystko, co związane z "Love Me Do". Nie
uznaje się jej za jedną z wielkich piosenek, a nawet za jeden z wielkich
debiutanckich singli, być może dlatego, że wykracza poza zwykłe
kategorie — tak jak sami Beatlesi przełamywali oczekiwania i znajdowali
się w środowisku, w którym zachęcano ich, by to właśnie robili (a
przynajmniej im tego nie zabraniano).
"Please Please Me" to oczywiście utwór oparty na prostym, a zarazem istotnym słowie please (proszę), w którym zwracamy się z prośbą — z czymś, co w dużej mierze definiuje nasze życie. „Proszę, zadzwoń, jak dotrzesz do domu.” „Proszę, podaj mi sól i pieprz.” „Proszę, zadowól mnie”
Prośby
były ważne dla tych młodych Beatlesów. Wiele oczekiwali od siebie
samych. Wiele wymagali także od George’a Martina, by dokonał rzeczy,
które rzadko komu się udają: zaufał im, wyraził swoją wizję lub okazał
wiarę, jakkolwiek by tego nie nazwać, wobec kogoś - wobec ludzi - którzy
tak wyraźnie robili coś, czego inni przed nimi nie robili.
I
chociaż może to nie być aż tak wyraźne, jak w przypadku ich drugiego
singla, "Love Me Do" również zawiera ogromne „proszę”, w którym jedna
sylaba rozciąga się na cztery. Przypadek? Nazwij to jak chcesz. Ale nie
jest to przypadek bardziej niż "Love Me Do" jest tylko piosenką czy
singlem. Zresztą, nie istnieje lista przebojów dla takich zwiastujących
numerów, które mają niezłomny cel.
__________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz