Wyszukiwanie : .Szukaj w blogu.

2. Szukaj w blogu - zbiórczo

SONG 4 2DAY: THE ROLLING STONES - "Beast Of Burden"



Znalezione obrazy dla zapytania The rolling stones beast of burden
Singiel, wrzesień 1978
Album: Some Girls
Strona B: When The Whips Comes Down
Kompozycja: Mick Jagger/Keith Richards
Producent: The Glimmer Twins (Jagger/Richards)
Wytwórnia: Rolling Stones
Długość: 4:24


W swojej biografii Keith Richards podkreśla, że zawsze będąc absolutnym fanem bluesa, w rockowych kawałkach zespołu pilnował by prócz rocka był i roll (kołysanie). I dla mnie ten numer jest chyba bezdyskusyjnie najlepszym rockowym numerem zespołu, choć w swoim topie 25 tej legendarnej kapeli wyżej umieściłem także numer rockowy "It's Only Rock And Roll But I Like It" (za "Wild Horses" i "Angie"). Ale tylko ten numer zespołu mogę słuchać w zasadzie bez przerwy. Wspaniale brzmią tutaj obie gitary, solowa Rona Wooda i kreująca cały numer, rytmiczna Keitha (w 1978 był bardzo mocno uzależniony od heroiny), autora muzyki songu, który swój ostateczny kształt zyskał - jak to bywało często w muzyce Stonesów - dopiero w studiu. Także tekst. Kapitalny wokal Jaggera, choć uważam, że jego wokal został lekko przyśpieszony, stąd te charakterystyczne, niesłyszane przeze mnie w innych piosenkach, wysokie tony wokalisty. Mogę tutaj się mylić, ale przesłuchiwałem kilkanaście wersji koncertowych piosenki i stąd mój wniosek. Ok, koncert, zmęczone, zdarte gardło, inna maniera śpiewania, oszczędzanie się i tak dalej. Nie, wydaje mi się, że tutaj głos Micka został lekko podrasowany, co zresztą nie jest niczym niezwykłym w pracy studyjnej. W clipie pełna wersja albumowa, gdyż tak zwane wersje radiowe wyedytowano do ok. trzech minut, wyciszając po pierwszym finalnym refrenie "never, never, never". Numer z 1978 i pamiętam jak doskonale się przy nim tańczyło. Małe arcydziełko klasyków rock and roll i rythm and bluesa. Na jedynym koncercie, jaki miałem przyjemność oglądać zespól, w 1998 roku w Chorzowie, niestety tego numeru zabrakło. 


Fajny tekst. Tytuł oznacza osła jucznego, muła, zwierzę bagażowe. Zwierzęcia pracującego dla człowieka. Mick zastrzega, że kimś takim, o ile jest dla kobiety wystarczająco bogatym, macho-ciachem, nigdy nie będzie. Plus niewielki oczekiwania od adresatki piosenki - odrobina miłych chwil, miłosnych uniesień. Cóż, wokalista Stonesów wiedział o czym pisać. Podkreślał także, że w tej piosence nie miał na myśli jakiejś konkretnej kobiety. Hm... Na przełomie lat 60-tych i 70-tych w badaniach amerykańskich seksuologów przeprowadzonych na ponad pół milionie kobiet okazało się, że właśnie Mich jest najczęstszym obiektem ich erotycznych fantazji. Pamiętacie może scenę z musicalu "Hair", gdzie jeden z bohaterów, pytany o swoją orientację seksualną i czy preferuje mężczyzn odpowiedział: Nie, ale Micka Jaggera z łóżka bym nie wyrzucił. 

KEITH RICHARDS: Mick dużo w niej zrobił, ale główny pomysł "Beast Of Burde" jest mój. W tym czasie Mick przyzwyczaił się do kierowania zespołem. Charlie był perkusistą, a ja jeszcze jednym gitarzystą. Próbowałem wtedy powiedzieć: Ok bracie, wróciłem, podzielmy się trochę ciężarem prowadzenia zespołu.

RON WOOD: Numer pojawił się spontanicznie w studiu. Keith miał już jakiś zarys pomysłu, w który wślizgnąłem się ze swoimi riffami. Wyszło tak, jakby to było zaplanowane. Tak to zaczęło się już kiedyś. Wymieniamy się z Keithem swoimi pomysłami w grze na gitarach. Gdy on gra nisko, ja jestem wyżej. I na odwrót. Wychodzi nam to bardzo naturalnie. Tkamy te nasze tło gitarowe - żartobliwie nawet je nazywamy "starożytną grą". Do dzisiaj jestem pod wrażeniem tego, jak umiemy ze sobą tkać te nasze partie gitarowe.


I'll never be your beast of burden.
My back is broad, but it's a' hurtin'.
All I want is for you to make love to me.

I'll never be your beast of burden.
I walk for miles, my feet are hurtin'.
All I want is for you to make love to me.

What's the matter with me?
Ain't I hot enough? Ain't I rough enough?
Ain't I rich enough? I'm not too blind to see. Ohh, ohhh.

I'll never be your beast of burden.
So let's go home and draw the curtains.
Put some music on the radio.
C'mon, baby, make some love to me.

Oh, what's the matter with me?
Ain't I hot enough? Ain't I rough enough?
Ain't I rich enough? I'm not too blind to see. Ohh, ohhh.

My little sister is a pretty pretty girl.
My little sister is a pretty pretty girl.
She loves to ride. She loves to crawl.
They love to take her out behind the garden wall.

And when they're done they just throw her away.
And she don't have an awful lot to say.
It hurts her so bad to come to the end.
I re, I remember all the times she spent sayin', "Please!"

Ain't I hot enough? Ain't I rough enough?
Ain't I rich enough? I'm not too blind to see. Ohh, ohhh.
Ohh. Ohhhh.

I'll never be your beast of burden.
My back is broad, baby, but it's a' hurtin'.
And all I want is you to make love to me.

What's the matter, what's the matter with me?
Ain't I hot enough? Oooh, yeah, ain't I rough enough?
Oooh, yeah, ain't I rich enough, rich enough, rich enough,
too blind to see? Too blind, too blind, ohhhh!

I'll never be your beast of burden.
I walk for miles, honey, my feet are hurtin'.
And all I want . . .

 Watts, Richard, Jagger, Wood, Wyman. Któż ich nie zna? Dzisiaj już tylko kwartet, bez Wyman




****

Roland Garros 2019 dla Rafy ?




Życzyłbym sobie finał Rafy z .... niestety nie z Rogerem, nie w Paryżu, ale powtórnie z Novakiem. Powtórnie życzyłbym sobie zdecydowaną wygraną z Nole jak to miało miejsce niedawno  w Rzymie, gdzie niestety Serb dużo mniej wypoczywał przed finałem, w wyniku czego powstało pewne pole do spekulacji... Hold On Rafa.No i cieszę się bardzo, że mój post o zmierzchu tytanów, w którym miałem na myśli właśnie Hiszpana nie ma się nic do tego, co Nadal pokazuje w Paryżu. Jak daleko zajdzie Roger ? Tego nie wie nikt, ale na Szwajcara, jak zawsze, walą tłumy widzów, jak na koncert gwiazdy, czy film z ulubionym aktorem. Moment końca kariery Maestra z Bazylei zbliża się wielkimi krokami. Aha i ostatnia uwaga. Cudnie, że drugi w tym roku turniej Wielkiego Szlema trafił tradycyjnie na antenę Eurosportu, gdzie nie męczą nas komentarze pani Katarzyny Nowak (koszmarna "aktorska" dykcja plus nieciekawy..., w zasadzie wszystko nieciekawe, co ma do powiedzenia, często w trakcie wymiany piłek ta pani, skądinąd uznana kiedyś polska tenisistka), ani przemądrzałe do granic irytacji Tomasza Lorka. Z Polsatu wyemigrował na czas turnieju Dawid Olejniczak i fajnie się go słucha. No i Eurosporcie są panowie Sidor, Stopa i Domański. Którzy nie komentują jakiegoś uderzenia, np. wspomnianego wcześniej Rafy w stylu: "romans z baselinem" bądź nie wywołują w trakcie jakiegoś zagrania dowolnego gracza z dowolnego turnieju. W jakimś tam okresie. Eh, ten Tomasz Lorek.



The Beatles w amerykańskm raju: 3-21.02.1964 - Miami (Floryda)


W czasie wizyty w USA w 1964 Beatlesom zafundowano trochę wypoczynku w Miami, kilka dni 'private time'. Roboczego, bo mieli w czasie pobytu na słonecznej Florydzie wystąpić w drugim show Eda Sullivana, spotykać się ze znakomitościami, promować się (np. spotkanie z Cassiusem Clay'em). Pobyt w Miami był dla Beatlesów, pamiętajmy, z deszczowego jak cała Wielka Brytania Liverpoolu, jak skok do raju. Miami to sesje próbne w luksusowym hotelu (Deauville Hotel na Collins Avenue), 'pechowa' sesja basenowa dla magazynu "Life" (14 lutego), gdy było przeraźliwie zimno, kąpiel - pierwszy raz - w oceanie, fanki na plaży, słońce, słońce, słońce ... 
Post zamieszczam też w katergoriach WYDARZENIA, zbioru zebrania w jednym miejscu foto-postów, dokumentujących ważne wydarzenia w historii zespołu. Prawie 10-dniowy pobyt zespołu na Florydzie (Miami) w dniach 13-21 lutego 1964 to oczywiście początek Brytyjskiej Inwazji, Amerykańskiej Beatlemanii, ale i po raz pierwszy delektowanie się przez zespół wygodą, komfortem, luksusem, które przyniosła im popularność w Stanach (dzięki temu świat był u ich stóp).

 RINGO: Nawet nie wiedzieliśmy, że może być tyle słońca. Bez przerwy, kiedy spojrzałeś w niebo, było słonecznie. Ale nie aż tak, żebyśmy zaczęli tęsknić za naszym deszczem z Liverpoolu czy Anglii...



RINGO:Tak, to było najwspanialsze miejsce na świecie, w jakim byłem. Ludzie pożyczali nam jachty, wszystko co chcieliśmy. Na Florydzie zdarzały się nam dwie świetne rzeczy. po pierwsze, dwie bardzo miłe damy zabrały mnie lincolnem continentalem do pierwszego kina samochodowego, jakie widziałem. Po drugie, pewna rodzina pożyczyła mi łódź a nawet pozwoliła mi ją poprowadzić. To była duża motorówka, którą pełnym gazem wprowadziłem do portu, choć o prowadzeniu motorówek miałem mgliste pojęcie.

PAUL: Miami było rajem. Nigdy wcześniej nie byliśmy w miejscach, gdzie by rosły palmy. Byliśmy tam prawdziwymi turystami. Mieliśmy aparaty Pentaxy i porobiliśmy mnóstwo zdjęć. Wciąż mam ich mnóstwo, z policjantami z pistoletami za pasami. Nigdy nie widzieliśmy policjantów z bronią, a policjanci z Miami wyglądali naprawdę oszałamiająco. Wspaniale się bawiliśmy.

JOHN: Wypożyczyliśmy kilka domów od milionerów. 
GEORGE: Podczas pierwszej podróży po Ameryce nie wybiegałem myślami naprzód. Nie zdawałem sobie sprawy ze zmiany jakości naszej sławy. Nie myślałem zbytnio o przyszłości. Myślałem: "Cieszmy się co jest teraz i róbmy swoje". Na początku to była zabawa. Początkowo bardzo się tym cieszyliśmy, ale potem zrobiło się to uciążliwe.  Pierwszy raz to było "coś nowego". Wróciliśmy tego samego roku na trasę,a  kolejną zrobiliśmy rok później i wtedy mieliśmy dość. Nie mogliśmy się nigdzie ruszyć.


PAUL: Powiedzieliśmy Brianowi, że chcemy basenu i akurat jeden facet z wytwórni miał go. Patrząc teraz wstecz, to był malutki, skromny basen jak na warunki Miami. Nic wielkiego.  Mieliśmy tam mieć dla siebie czas po południu, nikt nie miał nam przeszkadzać. Było świetnie. Zrobiono nam serię zdjęć ja pływaliśmy, dla magazynu 'Life' 

BOB GOMEL (fotograf sesji basenowej): Po dopasowaniu strojów, do basenu weszło czterech chudych, bladziutkich człowieczków. Poprosiłem ich by się dobrze bawili. Ringo zaczął walczyć z wodą, John zrobił kilka fajnych skoków do wody. Uchwyciłem jeden fajny moment jak to zrobił. To zdjęcie wisi w mojej galerii.











_________

_______________
Przy okazji, także w amerykańskim słońcu: Brian Epstein i George Martin


















 




______________
The Beatles versus Cassius Clay (późniejszy Muhammad Ali)
_____ 
 * * *
Ciekawostki z pobytu zespołu w Miami (dobre na 'konkursy o wiedzy o The Beatles').
W czasie pobytu zespołu w Hotelu Deauville Paul i Ringo dzielili wspólny pokój, John ze swoją żoną Cynthią, George niestety nie zamieszkał sam, ale miał za współtowarzysza DJ-a z Nowego Jorku, Murray'a the K (czytaj w A,B,C ...The Beatles), tylko na kilka dni. Gdy Murray wrócił do Nowego Jorku do pokoju George'a Harrisona wprowadził się sierżant Buddy Dresner z policji w Miami Beach, oddelegowany do obsługi (ochrony) zespołu. Wszyscy mieszkali na 12-tym piętrze. Numery pokojów: Paul i Ringo w 1219, George - 1218, John trochę dalej od kolegów, w numerze apartamencie oznaczonym numerem 1211/