Wywiad z Johnem Lennonem z 1972 roku, którym chcę Was zachęcić do odwiedzania mojego drugiego blogu, poświęconego tylko zespołowi The Beatles.
- Koncert w Madison Square Garden - mówi John z nostalgią w oczach, z wyciągniętą ręką trzymającą powitalne piwo - to była najlepsza muzyka od czasów Cavern czy Hmaburga, która mnie bawiła. [Koncert, o którym mówi John to ten z 30 sierpnia 1972 roku - RK]
Rozmowę przeprowadzamy z dala od zgiełku Greenwich Village w skromnym hotelu w jego pustej sypialni, niedaleko Times Aguare, z dala od potu 30 stopniowych upałów Nowego Jorku. Przez okno dolatuje sygnał policyjnego radiowozu. Mi wreszcie udało się spotkać z Lennonem. Próbowałem od tygodnia i on o tym wie. Przeprasza mnie podczas wyciągania z kieszeni pogniecionej paczki papierosów. Siedzi na łóżku, przy jego boku Yoko. Spogląda na mnie zza okularów jak sowa
- Koncert w Madison Square Garden - mówi John z nostalgią w oczach, z wyciągniętą ręką trzymającą powitalne piwo - to była najlepsza muzyka od czasów Cavern czy Hmaburga, która mnie bawiła. [Koncert, o którym mówi John to ten z 30 sierpnia 1972 roku - RK]
Rozmowę przeprowadzamy z dala od zgiełku Greenwich Village w skromnym hotelu w jego pustej sypialni, niedaleko Times Aguare, z dala od potu 30 stopniowych upałów Nowego Jorku. Przez okno dolatuje sygnał policyjnego radiowozu. Mi wreszcie udało się spotkać z Lennonem. Próbowałem od tygodnia i on o tym wie. Przeprasza mnie podczas wyciągania z kieszeni pogniecionej paczki papierosów. Siedzi na łóżku, przy jego boku Yoko. Spogląda na mnie zza okularów jak sowa
Bronstein, Claude Hayn i John - 1971 |
- Słuchaj chłopie - John kontynuuje temat. - Naprawdę
podobał mi się koncert w Madison. Pewnie byłeś tam. Widziałeś, że byłem
ok. To było takie same uczucie, którego doznawałem razem z The Beatles.
Zabawnym jest to, że staram się przypominać sobie czasy zanim wydarzyli
się The Beatles. Hamburg. Tam tak było. W Cavern także. W innych salach
koncertowych. Nie odstawialiśmy zabawy tylko dla ludzi, czy jak to tam
do diabła nazwać. To były czasy kiedy graliśmy muzykę. To właśnie lubię,
gdy wspominam tamte czasy. Takie same uczucie towarzyszyło nam w
Madison Square Garden z Elephant's Memory. Gra tam Stan Bronstein,
saksofonista tenorowy. Naprawdę trudno o drugiego takiego. Być może a to
moje zdanie, najlepszy od czasów Kinga Curtisa.
Byłem
oczywiście na tym koncercie i utkwiło mi w pamięci jedno, czego nigdy
nie zapomnę. Gdy kończyła się pierwsza godzina koncertu spostrzegłem jak
John wpycha sobie do ust gruby zwitek gum do żucia i wymiatając na
swoim Les Paul Gibsonie przed 20 000 tysiącami mieszkańców Manhattanu
plus różnymi przybyłymi na ten koncert Anglikami wrzeszczy:"New York
City… New York City…
Que Pasa, NewYork? Que Pasa, New York”. To był czysty magnetyzm. Tam
właśnie, po raz pierwszy od czasów rozpadu The Beatles, John Lennon
ostatecznie powrócił do miejsca, do którego należał: do grania rock and
rolla, wydzierania się co sił ze swoich potężnych płuc do granic
możliwości, w towarzystwie jednego z najbardziej ponurych ulicznych
zespołów, które kiedykolwiek słyszałem.
Elephant's
Memory: Stoją od lewej: John Ward, Gary Van Scyoc, Wayne "Tex" Gabriel,
Jim Keltner, Rick Frank, Adam Ippolito oraz Stan Bronstein. Obok Johna i
Yoko na podłodze Phil Spector. Zdjęcie z koncertu One To One (MSG, NYC,
30 sierpnia 1972).
Idealna
perfekcja, magiczny moment nastąpił, kiedy usiadł za fortepianem by
zaśpiewać "Imagine". Cisza jaka nastała przed utworem, po wyciszeniu
ostatnich taktów "Come Together" miała swoją moc. Za koncertem stał
protest Johna i Yoko na wiadomość przekazaną przez telewizję o warunkach
w jakich mieszkają upośledzone dzieci w Instytucie Willowbrook. Lennonowie,
wspólnie z burmistrzem Nowego Jorku, Johnem Lindsay'em naprędce
zorganizowali zbiórkę pieniędzy na pomoc placówce i złagodzić sytuację
mieszkających tam dzieci. Uzbierano ponad 350 000 dolarów. [Reportaż
stacji ABC Geralda Rivery poinformował o wykorzystywaniu seksualnym
dzieci w Willbrook w Staten Island. John skontaktował się z Riverą i
zaproponował mu organizację koncertu w Madison Sguare Garden. John
sam zakupił 59 000 biletów i przekazał je wolontariuszom. Oba koncerty
w MSG zostały wyprzedany i przyniosły dochód 1,5 000 000 dolarów.
Wszystkie pieniądze miały być wykorzystane także na budowę nowych
mieszkań dla osób upośledzonych umysłowo. O samym koncercie napiszę
niebawem oddzielny post - RK]
John otwierając nową paczkę papierosów: Było
tyle różnych planów na światowe tournee ale ta cała zadyma z Urzędem
Imigracyjnym zmusiła, by odstawić je na półkę. Zrobienie trasy wydawało
się więc dużym problemem. Nie byłoby takie złe, gdybyśmy nie zarobili na
tym pieniędzy, ale pewnie byłby problem z podatkami. Idealnym
rozwiązaniem byłoby tylko to, że pokrywamy koszty trasy. Ale wtedy
pytasz co robisz, kiedy to zrobisz, i dla kogo? Chcemy grać ale w tym
momencie to spory kłopot. Paul próbuje tego na swój sposób, i może to u
niego działa. Zmontował swój zespół i uderza w trasę koncertową kiedy
tylko może. My robiliśmy z Yoko po swojemu, to było w Toronto czy razem z
Frankiem Zappą w Fillmore. Dopóki nie powołaliśmy do życia Elephannt's
Memory. Wszystko co robimy to granie bez próby przeistaczania tego w
jakieś dziwne show. Ale to niemożliwe, jeśli chcesz tego robić dużo...
Przerywa, patrzy na Yoko, uśmiecha się i zastanawia nad swoimi ostatnimi słowami: No,
nie wiem, czy bylibyśmy przygotowani do robienia tego więcej...
Kontynuuje, wpatrując się w milczącą i nie komentującą niczego Yoko: Nie
z powodu, że zmęczeni jesteśmy całym tym szumem, ale wiesz, musiałbyś
się zaangażować w cały ten bałagan, kto zrobi T-shirty i wkrótce to
wszystko stałoby się większe od nas samych.
Kiedyś zastanawialiśmy się z Yoko do wyjazdu do Irlandii by coś tam
zrobić, ale dopóki nie wyczyścimy tego całego zamieszania z urzędem
imigracyjnym nie możemy opuścić Ameryki. Utknęliśmy jak w pułapce.
Tantiemy z "Sunday Bloody Sunday" i "The Luck Of The Irish" z albumu
"Some Time In New York City" powinny pójść dla ruchów społecznych w
Irlandii i Nowym Jorku. W każdym razie próbujemy wydostać się z
'systemu'. W ostateczności sprowadza się do tego, że ktoś z naszą
pozycją może coś zrobić by pomóc innym...
Żyjesz więc w stanie pewnego zawieszenia, jak artysta, który boi się
zostać zranionym, jak np. Mickey Rooney przez poborcę podatkowego, że
jesteś coś winien lub pojawi się ktoś, kto zabierze ci wszystko co
zostało. Ludzie w takich sytuacjach są bardzo niepewni, jak np. ja. Tak
dopadają cię. Gromadzisz więc, ponieważ jesteś wciąż wystarczająco
niepewny być chcieć to robić. Wtedy stajesz się ze wszystkich stron
otoczony, wystraszony, że ci zabiorą. Więc co robisz? Zdajesz sobie
sprawę, że zmierzasz do poruszania się w koło przez resztę swego życia.
The Beatles musieli żyć takim schematem. Z tego powodu kiedy The
Beatles weszli to studia, to musieli tam zostać na sześć miesięcy.
Dzisiaj nie wyobrażam sobie, że mógłbym być zamknięty w studiu na tak
długi czas.
Motto
Lennona było proste: "Nie chcę takiego życia". Ale łatwo powiedzieć,
ponieważ fakty pozostają niezmienne: jak raz już byłeś Beatlesem,
zostajesz już nim na zawsze. Pomimo dużej ilości materiałów solowych
poszczególnych członków zespołu - szczególnie ze strony Johna Lennona -
większość opinii publicznej wciąż nie może zaakceptować faktu, że The
Beatles już nie istnieją. A nikt nie jest bardziej świadomy tego faktu
niż Lennon. Mimo tego ex-Beatles nie jest wcale wypełniony goryczą
odnośnie wspomnień związanych z zespołem. Wprost przeciwnie.
Wiesz - opowiada mi w tą parny i duszny wieczór w Nowym Jorku, - kiedy w niedzielę przypominają w TV filmy z rysunkowymi The Beatles, to wciąż mnie to rusza i mam ochotę ich oglądać. To fajne uczucie. To tak jak po opuszczeniu domu - nagle znowu automatycznie jesteś ze swoimi rodzicami. Przywołuję go do teraźniejszości pytaniem jak bardzo oboje mają na siebie wpływ. Yoko na Johna, John na Yoko. John wyraźnie okazuje zadowolenie z poruszenia tego tematu.
Wiesz - opowiada mi w tą parny i duszny wieczór w Nowym Jorku, - kiedy w niedzielę przypominają w TV filmy z rysunkowymi The Beatles, to wciąż mnie to rusza i mam ochotę ich oglądać. To fajne uczucie. To tak jak po opuszczeniu domu - nagle znowu automatycznie jesteś ze swoimi rodzicami. Przywołuję go do teraźniejszości pytaniem jak bardzo oboje mają na siebie wpływ. Yoko na Johna, John na Yoko. John wyraźnie okazuje zadowolenie z poruszenia tego tematu.
- Ona - zaczyna z czułym
uśmiechem skierowanym do Yoko - zmieniła całkowicie moje życie. Nie
fizycznie... Przerywa na chwilę, próbując znaleźć właściwe słowa. Jedyne
co mi przychodzi do głowy by to opisać jest to, że Yoko była jak
pierwszy narkotyczny odjazd lub pierwsze upicie się alkoholem. To była
ogromna zmiana, i tyle na ten temat. Do dzisiaj nie potrafię tego
precyzyjnie opisać.
Wspominam, że przykładem - ich wzajemnej inspiracji - może być to, że
oboje wybierali ilustracje na okładkę ich nowego albumu.
- Jeśli
naprawdę chcesz wiedzie, to Yoko napisała sama wszystkie swoje
piosenki, akordy, całkowicie.Byłbym szczęśliwy gdybym mógł dodać tam
jakiś riff lub coś innego. Zawsze jest trudno trafić ze szczegółami, ale
na przykład, pomysł na piosenkę taką jak "Imagine" wyszedł od Yoko,
niezależnie od ostatecznego kształtu piosenki. W połowie to jak
myślący muzycznie, filozoficznie, wszystko inne powstało pod wpływem
Yoko, jako kobiety ale i artystki. Jej wpływ jest przygniatający, do
tego stopnia, że nie tylko zmieniła moje życie z The Beatles ale także
moje prywatne życie, bez względu na to jak bardzo atrakcyjni seksualnie
jesteśmy dla siebie
Dla Lennona nadeszła chwila na kolejnego papierosa, dla Yoko szansa na swoje spostrzeżenia.
- Naturalnie, moje życie także się zmieniło. Tym co głównie sobie przekazaliśmy to energia, ponieważ oboje jesteśmy bardzo energetycznymi ludźmi, i kiedy jesteśmy w towarzystwie ludzi, którzy czują się mniej energetyczni, wtedy musimy dawać z siebie więcej. Dla przykładu, gdy jesteśmy na scenie i John wykonuje naprawdę dobrą piosenkę, a ja muszę wystąpić po nim, oznacza to, że naprawdę muszę dać z siebie to co najlepsze. To właśnie się działo podczas koncertu w Madison Square Garden. Wielu naszych znajomych zauważyło, że naprawdę między nami iskrzy.
- Naturalnie, moje życie także się zmieniło. Tym co głównie sobie przekazaliśmy to energia, ponieważ oboje jesteśmy bardzo energetycznymi ludźmi, i kiedy jesteśmy w towarzystwie ludzi, którzy czują się mniej energetyczni, wtedy musimy dawać z siebie więcej. Dla przykładu, gdy jesteśmy na scenie i John wykonuje naprawdę dobrą piosenkę, a ja muszę wystąpić po nim, oznacza to, że naprawdę muszę dać z siebie to co najlepsze. To właśnie się działo podczas koncertu w Madison Square Garden. Wielu naszych znajomych zauważyło, że naprawdę między nami iskrzy.
John wtrąca się:
No wiesz, to jest tak, ruszyłem ze swoim numerem przy fortepianie, i
Jee-zusss, to było jak jakiś trans, występ w sztuce czy czymś tam. To
było to samo co rywalizowanie na olimpiadzie, kiedy musisz dać z siebie
to co najlepsze.
Yoko:
Tak myślę, że w zasadzie największa zmiana nastąpiła po mojej stronie,
zmienił się mój styl muzyczny. Natomiast John trzyma się nadal tego
samego. Bo to ja zaaprowidowałam rocka.
Przerywa na chwilę a wtedy Lennon przejmuje rozmowę:
- To
pojawiło się u mnie - dla nas dwojga to była kwestia wzajemnego
przystosowania się ze wszystkimi przyjemnościami bycia w małżeństwie, na
artystycznym i muzycznym poziomie. Nie chodzi tylko o muzykę czy nasz
styl życia, czy o to gdzie żyjemy. Cała zmiana dokonuje się w
przestrzeni pomiędzy nami.
Fakty wynikające ze szczerości Lennona to przede wszystkim to, ze w okresie największej Beatlemanii, on sam często tracił kontakt z rzeczywistością.
To
zdarzało się wiele razy, bo wielu ludzi przeszło tą samą drogą. Po
prostu 'bycie Gwiazdą' stwarza sytuacje, że wszystko wokół staje się
jakby nierealne. Czasami taki stan trwa odrobinę dłużej. No więc z nami
było tak samo... Myślę, że przy "Help!" zacząłem się zastanawiać nad tym
wszystkim co się wokół dzieje, że wszystko zmierza w jakąś dziwną
stronę.
[John wypowiada się trochę na temat aktualnych gwiazd jak Marc Bolan (który wypowiadał się na łamach prasy, że T.Rexomania przypomina Beatlemanię), David Bowie, zmieniających się szybko gwiazdach, konstatując, że wszystko to zaczęło się od tego czego doświadczyli The Beatles].
Wyobrażam sobie, że wszystko sprowadza się do faktu, że im jesteś większy, tym bardziej czujesz się niepewnie. Ludzie powinni uczyć się na błędach innych. Tego bym pragnął, ale tak się nie dzieje. Nie możesz nic nikomu przekazać. Nie potrafię sam uczyć się na błędach innych. Mogę oczywiście o tym śpiewać, ponieważ to moje doświadczenia, ale nie mogę spodziewać się, że ktoś słuchając tego pomyśli... "Oh, tak było z nimi, to im się przytrafiło, więc jak nie będę tego robił". Nie możesz tak zrobić. To tak nie działa.
-------
Kiedy ludzie mówią, że jestem pobłażliwy, to oznacza to tylko to, że nie robię czego się po mnie spodziewają lub chcą bym robił. Z prostego powodu, wciąż trzymają się mojej przeszłości. Pewnie zauważyłeś, że kiedy mówią takie rzeczy, nie odnosi się to do muzyki. Ludzie nie rozmawiają o tym co robię ale jak to robię, co jest jak dyskusja o długości twoich włosów. Oni mogą mówić czego chcą, ale artysta i tak wie najlepiej. Kiedy pracujesz na taki poziomie energii, jak ja z Yoko, jesteś skazany na bycie krytykowanym.
-----
Nie mógłbym - mówi John z połową papierosa w ustach - ubrać się w biały błyszczący strój, umalować się szminką, krzyczeć, ‘C’mon everybody’ i odgrywać to co robią Elvis czy Mick Jagger.
Ponieważ - ciągnie dalej człowiek, który z powodzeniem grał rolę Beatlesa - nawet gdybym próbował, nie potrafiłbym. Muzyka jest dla mnie jedyną wartością. To kim jesteś, jak jesteś ubrany, jakie światło na ciebie pada - te wszystkie rzeczy tylko przeszkadzają. Jeśli muzyka jest OK, to co jeszcze do cholery może się liczyć? To wszystko jest już drugorzędne.
Cały ten medialny szum, przepych, wrzask będą z nami. Ludzie skakali przy The Beatles, tak jak teraz skaczą przy T.Rex. I tak powinno być. Na początku jest to bardzo miłe. I będąc nie cynicznym starym cynikiem, mogłem w tamtych czasach być na Dworze Królewskim. Gdy dochodzisz do tego etapu, staje się to już mało interesujące, choć niektórzy ludzie chcą by szum trwał wokół nich cały czas.
[John wypowiada się trochę na temat aktualnych gwiazd jak Marc Bolan (który wypowiadał się na łamach prasy, że T.Rexomania przypomina Beatlemanię), David Bowie, zmieniających się szybko gwiazdach, konstatując, że wszystko to zaczęło się od tego czego doświadczyli The Beatles].
Wyobrażam sobie, że wszystko sprowadza się do faktu, że im jesteś większy, tym bardziej czujesz się niepewnie. Ludzie powinni uczyć się na błędach innych. Tego bym pragnął, ale tak się nie dzieje. Nie możesz nic nikomu przekazać. Nie potrafię sam uczyć się na błędach innych. Mogę oczywiście o tym śpiewać, ponieważ to moje doświadczenia, ale nie mogę spodziewać się, że ktoś słuchając tego pomyśli... "Oh, tak było z nimi, to im się przytrafiło, więc jak nie będę tego robił". Nie możesz tak zrobić. To tak nie działa.
-------
Kiedy ludzie mówią, że jestem pobłażliwy, to oznacza to tylko to, że nie robię czego się po mnie spodziewają lub chcą bym robił. Z prostego powodu, wciąż trzymają się mojej przeszłości. Pewnie zauważyłeś, że kiedy mówią takie rzeczy, nie odnosi się to do muzyki. Ludzie nie rozmawiają o tym co robię ale jak to robię, co jest jak dyskusja o długości twoich włosów. Oni mogą mówić czego chcą, ale artysta i tak wie najlepiej. Kiedy pracujesz na taki poziomie energii, jak ja z Yoko, jesteś skazany na bycie krytykowanym.
-----
Nie mógłbym - mówi John z połową papierosa w ustach - ubrać się w biały błyszczący strój, umalować się szminką, krzyczeć, ‘C’mon everybody’ i odgrywać to co robią Elvis czy Mick Jagger.
Ponieważ - ciągnie dalej człowiek, który z powodzeniem grał rolę Beatlesa - nawet gdybym próbował, nie potrafiłbym. Muzyka jest dla mnie jedyną wartością. To kim jesteś, jak jesteś ubrany, jakie światło na ciebie pada - te wszystkie rzeczy tylko przeszkadzają. Jeśli muzyka jest OK, to co jeszcze do cholery może się liczyć? To wszystko jest już drugorzędne.
Cały ten medialny szum, przepych, wrzask będą z nami. Ludzie skakali przy The Beatles, tak jak teraz skaczą przy T.Rex. I tak powinno być. Na początku jest to bardzo miłe. I będąc nie cynicznym starym cynikiem, mogłem w tamtych czasach być na Dworze Królewskim. Gdy dochodzisz do tego etapu, staje się to już mało interesujące, choć niektórzy ludzie chcą by szum trwał wokół nich cały czas.
Ostatnio - Lennon dowiaduje się, jak wynika z jego słów - że niemożliwym jest zaspokojenie wszystkich ludzi -
spróbowałem pisać mniej skomplikowane piosenki, tak by ludzie mogli je
zrozumieć. I teraz otwarcie mnie atakują, że piszę zbyt proste teksty.
“‘I
Want To Hold Your Hand’ –
to było proste. Gdybym potrzebował pochwał, pisałbym rzeczy takie "I Am
The Walrus" i inne piosenki pełne surrealizmu. Wiesz, natknąłem się na
jedną krytyczną myśl odnośnie ‘Some TimeIn New York City’, tutaj w
Ameryce, która mniej więcej była taka."Proszę napisz dla nas obrazów,
ale nie w sposób jaki to robisz teraz. Zrób dla nas kilka obrazów".
Jedyne co mogę na coś takiego odpowiedzieć, to: "Napijcie się czy
cokolwiek chcecie zrobić. Zalegajcie w łóżkach i twórzcie sobie sami
swoje pieprzone obrazy".
----
Życie
jest zbyt krótkie. Nagle mając 30 lat zdajesz sobie z tych wszystkich
rzeczy na świecie, z rzeczy, których nigdy nie robiłeś, ponieważ robiłeś
to wszystko, czego się ludzie po tobie spodziewali. Chodzi teraz o to,
że to co chcę powiedzieć jest tak samo proste jak muzyka, którą kocham.
To idzie tak: "A-WOP BOP-A-LOO-BOP/ spadajmy to Irlandii”. Czy rock
polityczny jest skuteczny? Szczerze to nie mam pojęcia. W każdym razie
nie jest ani mniej czy bardziej ważny niż wyrażanie siebie poprzez np.
malarstwo. Większość ludzi wyraża samych siebie poprzez krzyczenie lub
granie w piłkę nożną w czasie weekendu. Ale ja, tutaj, w Nowym Jorku,
gdy słyszę o 13 ludziach zastrzelonych w Irlandii to reaguję
natychmiast. Jestem jaki jestem. Nie mówię, 'O mój Boże, co się dzieje?
Musimy coś zrobić' - John podnosi głos, co powoduje uśmiech na twarzy obserwującej go Yoko. I
zrobiłem, to było "Sunday, Bloody Sunday". Zabijali ludzi. To nie tak
jak w Biblii, co? Cały czas się tak dzieje. Ale to minęło. Skończone.
Nie będzie więcej. Moje piosenki są nie do strawienia dla ludzi i
odrzucane jak Mona Lisa. Jeśli ludzie na ulicach myślą o tym to już to
staje się realne. Próbowałem o tym powiedzieć w "Imagine", że i ja i
Yoko, że jesteśmy, że nie jesteś sam. "Imagine" było szczere. To było "Working Class Hero" powleczone na wierzchu czekoladą. Próbowałem tam myśleć prosto, jak robią to dzieci.
---
Wracamy do tematu "Some Time
In NewYork City. John wyjaśnia: Kiedy
tworzyliśmy ten album, wiedzieliśmy, że nie mamy zamiaru zrobienia
Koncertu Brandenburskiego czy jakiegoś innego arcydzieła. Nie taka była
intencja. To było tylko kwestia czy robimy to czy odkładamy na później.
Nie było przymusu robienia. Mogliśmy poprzestać na "Imagine" przez
rok lub pół. Ale rzeczy z "...New York" pojawiły się w naszych umysłach
i chcieliśmy się z nimi podzielić z kimkolwiek, kto chciałby je
wysłuchać.
John
dodaje, że zdaniem Yoko jest nadmiernie obciążonym kompozytorem, dzięki
której mógł napisać tylko połowę materiału. Yoko nauczyła go cennej
sztuki odprężania się i relaksowania.
Zawsze słyszałem o twórcach wysychających w pewnym wieku - kontynuuje. Mówiłem sobie, że to nieprawda. Ale teraz widzę, że to się dzieje. Jesteś zamknięty w torbie i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Potem okazuje się, że ograniczyłeś siebie i nie ma dokąd pójść. Czujesz się opuszczony. Próbujesz coś z tym zrobić lub zanikasz.
Zawsze słyszałem o twórcach wysychających w pewnym wieku - kontynuuje. Mówiłem sobie, że to nieprawda. Ale teraz widzę, że to się dzieje. Jesteś zamknięty w torbie i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Potem okazuje się, że ograniczyłeś siebie i nie ma dokąd pójść. Czujesz się opuszczony. Próbujesz coś z tym zrobić lub zanikasz.
Jest
już wiedzą powszechną fakt, że John, Paul, George i Ringo załatali już
wszystkie dziury powstałe między nimi a dotyczące faktu, który John
nazwał, "sen się skończył". Mimo to zapytałem wprost Johna - choć
delikatnie - o szanse na niespodziewane spotkanie się wszystkich
czterech dżentelmenów gdzieś w studiu i nagranie czegoś.
- Nikt z nas nigdy nie pomyślał o wspólnym graniu dopóki ktoś nas o to nie zapytał - zareplikował.
- No dobrze - odparowałem - ja o to pytam.
John:
Gdyby George nagrywał teraz album, powiedziałbym: wybaczysz mi Roy, ale
idziemy na sesję. Widzisz, jeśli któryś z moich przyjaciół nagrywa a ja
jestem w odpowiednim nastroju - mogę tam się pojawić. I na podobnej
zasadzie, gdyby George, Paul czy Ringo zadzwonili po mnie, poszedłbym.
Ale już nigdy nie będzie tak samo. Byłem na sesji George'a. Chociaż
sądzę, że dawnymi czasy to także były czyjeś sesje. Nieważne kogo to
była sesja, robiłem to, czego ode mnie oczekiwano. I sprawiało mi to
przyjemność. Mnie, buuuu. Bo jestem trochę samolubem. Robię coś sam lub
wcale nie robię tego. Ale nigdy nie odrzuciłbym zaproszenia ponieważ
George i Ringo grali na moich dwóch pierwszych solowych albumach.
Zrobili to z wyboru. Ponieważ ich o to poprosiłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz