Wyszukiwanie : .Szukaj w blogu.

2. Szukaj w blogu - zbiórczo

WINNETOU - niezapomniane melodie, zdjęcia... lata.

 

 

Dzisiaj taka wycieczka w przeszłość, bo wciąż pamiętam, że ten blog to tylko fajna zabawa, bardziej poważnie traktuję drugi blog o The Beatles. Za sprawą przypadkowego kiedyś odsłuchania pewnej filmowej melodii. W 2015 roku umieściłem post o śmierci Pierre'a Brice, francuskiego aktora odtwarzającego rolę Winnetou, bohatera mojego dzieciństwa. Jak wielu dzieci pewnie na całym świecie. Książki Karola May'a o słynnym wodzu Apaczów, jego białych przyjaciołach jak Old Shatterhand, Old Surehand i innych towarzyszyły mi bardzo długo, na równi z serią filmów.  Seria książek "Winnetou" i wiele innych May'a, ogromny zbiór zdjęć, pocztówek, lusterek ze zdjęciami wycinków - to było moje bogactwo. Pamiętam też swoją fascynację tytułowymi melodiami z tego filmu autorstwa niemieckiego kompozytora Martina Böttcher. Poniżej te melodie oraz garść fotek, które znalazłem w sieci, a które na pewno miałem w swoich zbiorach. Dzisiaj mam w swoich zbiorach wszystkie filmy z Winnetou, niestety odbiór ich jest już naturalnie inny, ale na zdjęcia wciąż patrzę z fascynacją i nostalgią z dawnymi, pięknymi czasy. Winnetou - ikona lat 60-tych. Amerykańskim aktorom Lexowi Barkerowi (Old Shatterhand) czy Stewartowi Grangerowi (Old Surehand) w ich ojczyznach gra w europejskich westernach nie przyniosła popularności takiej jak Clintowi Eastwoodowi w spaghetti-westernach Sergio Leone. 
 

 
  Nagłówek postu ilustruje polski plakat trzech części filmów z "Winnetou" - I, II, III, pamiętam, że zmieniały się tylko tła. Jakże chciałem ten plakat zdobyć, ale strasznie ciężko było go odlepić z miejskich słupów ogłoszeniowych. Pamiętam też, że któryś z filmów, może ten "Winnetou z Apanaczi" czy "W Dolinie Sępów",może z "Królem Nafty" reklamował na największym kinie w moim mieście, GDK, wielki, odręcznie malowany rysunek (format z 5 na 8 metrów) z Winnetou ze zdjęcia obok. Miałem przyjemność znać faceta, który malował takie - ten też - takie obrazy czy postery (już nie plakaty przecież), którego nie udało mi się nigdy ubłagać o podobny rysunek dla mnie. Na koniec oczywiście dodam, że popularność postaci to przede wszystkim zasługa aktora odtwarzającego wielkiego wodza. Niestety postać Winnetou przylgnęła na zawsze już do Brice'a. Tak często bywa. W jego wypadku poszło trochę dalej. W złą stronę. Producenci filmu zbudowali wesołe miasteczko dla turystów, z dekoracjami z filmów z Winnetou, w którym aktor, z braku ciekawszych lub jakichkolwiek propozycji ze śwtata filmu, często odgrywał na "żywo" żałosny teatrzyk...
   Pierre Brice zagrał jeszcze w jednym filmie, który bardzo lubiłem w dzieciństwie. "Waleczni przeciwko rzymskim legionom". Na końcu też ginie... Jak sobie przypomnę jak reagowałem na jego śmierć jako rzymskiego wodza i indiańskiego wodza... Na dole pożegnanie z Winnetou -Pierre. 

 

 

















Żegnaj Winnetou ...

 
 Pierre Brice



Pattie, George Harrison, Eric Clapton - miłosny trójkąt (1)

 

 

 

Utrzymywanie bliskiej znajomości z Beatlesem w okresie szalejącej Beatlemanii było dla niej (dla obojga) niesamowitym wyzwaniem. 

PATTIE: Czasem bywało naprawdę przerażająco. Pewnego wieczoru wybrałam się na ich koncert w Londynie. George powiedział mi, że powinnam wyjść  razem z przyjaciółmi przed ostatnią piosenką. Kiedy mieli zagrać ostatni kawałek, wstaliśmy i ruszyliśmy do najbliższego wyjścia, ale za nami poszły jakieś dziewczyny. Kopały mnie, szarpały za włosy, popychały. Na zewnątrz zaczęły mnie gonić, Wsiedliśmy do auta, gdy tamte dziewczyny zaczęły nim kołysać, próbowały nas zatrzymać, żebyśmy nie mogły odjechać. Mocno się wystraszyłam... 


Kolejne wydarzenia potoczyły się dla Pattie równie szybko.

PATTIE: Pasowaliśmy do siebie i wszystko działo się szaleńczo szybo. George chciał wziąć ślub. Ja miałam pewne wątpliwości, bo pamiętałam losy mojej matki i jej dwóch mężów. Skoro miałam wziąć ślub z George'm, to nie chciałabym się nigdy rozwodzić... On któregoś dnia powiedział: 'Naprawdę uważam, że powinniśmy się pobrać. Pogadam o tym z Brianem'.  Za parę chwil wrócił, dął mi buziaka i oświadczył: 'Brian mówi, że możemy wziąć ślub w styczniu'.

 Więcej w:

  Pattie, George, Eric - miłosny trójkąt (2)

RAY WILSON - 11.03.2024 WROCŁAW

 


11 marca 2024. Teatr Capitol, Wrocław. Jakże zmieniony od czasów moich studiów tutaj przed laty. Ale zaskoczony obiektem nie byłem, gościłem w nim na przestrzeni ostatnich lat wiele razy. Zaskoczył mnie za to na plus wczorajszy koncert Ray Wilsona z klasykami Genesis plus własnymi kompozycjami. To trzeci koncert, na którym widziałem muzyka. Pierwszy raz przed laty, w 1998 roku w Katowicach, wtedy a barwach Genesis, promujących album "Calling All Stations", jedyny który Wilson nagrał z dwójką gwiazd Genesis, Tony Banksem i Mike'm Rutherfordem. To był okres kiedy Phil Collins kontynuował swoją solową karierę .Drugi raz na kameralnym koncercie w moim rodzinnym mieście, trzeci wczoraj. Oglądałem, byłem na dziesiątkach koncertów, ale to naprawdę był jeden z lepszych jakie miałem przyjemność doświadczać. Świetny załoga wspierająca muzyka, polscy muzycy z prześliczną panią grającą na skrzypcach. Ray w kapitalnej formie, znowu mogłem przed samym sobą przyznać, że dysponuje niezwykle silnym głosem o bardzo przyjemnej, rockowej barwie. Dodam, ze wszycy muzycy zespołu byli świetni, perkusista włączył w się w "tym" momencie w "In the Air Tonight" w sposób, jakiego nie powstydziłby się wspomniany Phil. Repertuar znakomicie dobrany, choć prywatnie zabrało mi "Mamy", ale mieliśmy wszyscy przyjemność usłyszeć tak wielkie klasyki Genesis jak "Carpet Crawlers" z Genesis epoki Petera Gabriela, oczywiście wiele tych z okresu Collinsa jak "Land of Confusion", "No Son of Mine", "Home By The Sea", "That's all" i wiele innych, w tym cudowny "Symptomtic", ten już z jego solowej kariery.
Wcześniej nieznany mi song. Przyznam się szczerze, że nie znam zbyt dobrze solowego dorobku Ray'a i niektóre piekne utwory słyszałem pierwszy raz i po wczorajszym koncercie obiecałem sobie to nadrobić.   Podsumowując, prawie 2-godzinny  znakomity koncert (było i mocno rockowo i melancholijnie) przesympatycznego Szkota, mieszkającego na stałe w naszym kraju, dokładnie w Poznaniu. I znakomitego muzyka, choć oczywiście skupia się on na odcinaniu kuponów od dla niego niezapomnianego okresu w jego karierze, kiedy był członkiem wielkiego Genesis. W clipie mały fragment znanego numeru...

 




 

Brad Pitt w moich ulubionych reklamach

 

 



Kolejny mój post dla mojej wyłącznie przyjemności. Obserwatorzy czy czytelnicy mojego bloga (czy obu, drugi to ten o The Beatles) z pewnością zorientowali się w moich sympatiach wykraczających poza sferę muzyki a obecnych w świecie sportu (tenisa) i oczywiście X muzy (kina czy ogólnie filmów, także tych w tv). Odpowiednikiem The Beatles w świecie sportu jest dla mnie Roger Federer, w świecie kina oczywiście Brad Pitt. O ile posty o szwajcarskim geniuszu tenisa to przede wszystkim krótkie kolaże zdjęciowe odnotowujące wydarzenia sportowe, w których bierze udział Roger, to już o Bradzie znalazło się na moim blogu sporo tekstów, przede wszystkim wywiady z nim. Znajdziecie je tutaj łatwo, np  tutaj.
Co łączy obu mężczyzn. Gdybym miał to krótko opisać, to oczywiście poza mega rozpoznawalnością w każdym chyba zakątku globu (choć może nie taką, jaką kiedyś cieszył się David Beckham, czy może teraz Messi i Ronaldo) niezwykle zaplanowana kariera wykraczająca poza ich "macierzystą" dziedzinę (biznesy, marka itd) to absolutna klasa. Bradowi z pewnością pomogło w popularności małżeństwo z Jolie, rozwód z nią jednak wcale mu nie zaszkodził, a o jego urodzie pisze się, że jest jak najlepszej jakości francuskie wino, z wiekiem coraz lepsze. Niżej kilka moich ulubionych reklam z aktorem, na Rogera przyjedzie czas w innym poście.

 

 











Nowy Billy Joel - "Turn the Lights Back On" '2024



Singiel, 2024
Kompozycja: Billy Joel, Freddy Wexler, Arthur Bacon, Wayne Hector
Wydany: 1 lutego 2024
Wytwórnia: Columbia
Długość: 3:58

 

 

 

 

Nowy singiel Billy Joela,74-latka, pierwszy od 17 lat. Przepiękna ballada, aktualnie opisywana, że  "jest jej pełno w eterze na całym świecie". Słusznie. Swoistego uroku zyskuje jeszcze, gdy słuchamy jej oglądając clip, robi jeszcze większe wrażenie. AI... Rozpoczyna ją obecny Billy, później mamy go w trzech wersjach stworzonych przez sztuczną inteligencję: z 1973 roku, 1989 oraz  z 1993 roku. Artysta w hołdzie swojej przeszłości. Jest wielu przeciwników wykorzystywania takich technik w dzisiejszym przemyśle muzycznym. Cóż, zgadzam się, że bez sensu jest tworzyć wersje nowych przebojów śpiewanych przez nieżyjące gwiazdy i tym podobne, ale tutaj wizualizacja artysty z różnych okresów jego kariery mnie zadowala.
 

  
W clipie niżej wykonanie piosenki na żywo na tegorocznej uroczystości rozdania nagród Grammy. W obu czuję magię, bo to naprawdę muzyka odnajdująca drogę do naszych głębszych pokładów. I dobrze, że wciąż taką się nagrywa. Czy Billy wróci do muzyki. Wydaje się, że tak, bo są już znane daty zaplanowanych koncertów, nawet trasy (tutaj). Trasy niestety po UK. Na nasz kraj czy nawet Europę małe szanse, gdyż muzyk nie lubi podróżować za ocean, a jak sam opowiada, lubi siedzieć teraz i żyć w swojej jaskini. Ale never say never. Sam powiedział niedawno tak: Cały sens robienia tego, co robię, polegał na tym, że na początku sprawiało mi to mnóstwo frajdy. Po pewnym czasie straciłem to. Freddy sprawił, że znów odnalazłem w tym radość. [na zdjęciu]
 

 
Wspomniany Freddy to 37 amerykański producent, twórca piosenek, Freddy Wexler, znany ze współpracy (i tworzenia dla nich piosenek) takich artystów jak Jonas Brothers, Pink, Justin Bieber, Ariana Grande, Selena Gomes a nawet Kanye West. To on napisał wstępną wersję opisywanej piosenki, którą za namową swojej żony przedstawił Joelowi i namówił do pracy nad nią (swój wkład w końcowy kształt piosenki włożyli jeszcze dwaj wskazani w stopce posta  twórcy piosenek Arthur Bacon i Wayne Hektor).

Poniżej tekst. Daje do myślenia, szczególnie gdy się jest w takim wieku jak piszący te słowa Autor bloga  


Please open the doorNothing is different, we've been here beforePacing these hallsTrying to talk over the silenceAnd pride sticks out its tongueLaughs at the portrait that we've becomeStuck in a frame, unable to changeI was wrong
 
I'm late, but I'm here right nowThough I used to be romanticI forgot somehowTime can make you blindBut I see you nowAs we're laying in the darknessDid I wait too longTo turn the lights back on?
 
Here, stuck on a hillOutsiders inside the home that we builtThe cold settles inIt's been a long winter of indifferenceAnd maybe you love me, maybe you don'tMaybe you'll learn to, and maybe you won'tYou've had enough, but I won't give upOn you
 
I'm late, but I'm here right nowAnd I'm tryin' to find the magicThat we lost somehowMaybe I was blindBut I see you nowAs we're laying in the darknessDid I wait too longTo turn the lights back on?
 
I'm late, but I'm here right nowIs there still time for forgiveness?Won't you tell me how?I can't read your mindBut I see you nowAs we're layin' in the darknessDid I wait too longTo turn the lights back on?
 
I'm here right nowYes, I'm here right nowLooking for forgivenessI can see as we're laying in the darknessYeah, as we're laying in the darknessDid I wait too longTo turn the lights back on?
 

POLECAM:

We didn't start the fire - Billy Joel  i wersja Fall Out Boy (tutaj)

W clipie niżej Billy że swoim idolem Paulem McCartney'em na stadionie Shea w Nowym Jorku w 2008 - klasyk The Beatles "I saw her standing there"



ROBERT REDFORD - wybrane wspomnienia



 

W czasach mojej młodości Robert Redford uważany był za  najprzystojniejszego faceta na ziemi. Nie było chyba wtedy tych plebiscytów, które gdzieś od 90's publikował Forbes, Life czy inne magazyny. Był tym kimś kim obecnie czy od około 20 lat jest Brad Pitt, czyli najbardziej pożądany mężczyzna świata przy jednoczesnym posiadaniu blasku jako wybitny aktor jak i osobowość.  Kiedyś opublikowałem na blogu post o Redfordzie i Paulu Newmanie (tutaj) - o najwspanialszej przyjaźni w Hollywood. Potem znalazłem w sieci bardzo ciekawy wywiad z Robertem, w którym porusza tą kwestię, więc pomyślałem, że skoro wspomniany post jest jednym z najchętniej oglądanym (niewiele w tamtym tekstu) to może jeszcze jeden post o moim dawnym ulubionym aktorze nie zaszkodzi (ba, takim samym podziwem, szacunkiem darzyłem i darzę Newmana).  W artykule, z którego czerpię teraz garściami w tym poście interesujący jest jego początek. Autor artykułu Michael Haney tak opisuje Redforda:  Kuszące jest postrzegać Roberta jako Złotego Chłopca. Facet, który nigdy nie musiał się starać o te miano. Dostał to od losu z powodu swego wyglądu, specjalnie się przy tym nie pocąc. Facet,który (wg. pisarza Jamesa Saltera o Redfordzie w wieku 40 lat), który odniósł niesamowity sukces, mający aurę zaczarowanego życia, które wybrał sobie jakby zerkając na podane mu menu.   
 
 

Rzeczywistość jest bardziej złożona. Syn mleczarza, dorastał w Santa Monica w Kalifornii. Uwielbiał grać w baseball i otrzymał stypendium sportowe na Uniwersytecie w Colorado, ale pod koniec pierwszego roku, tuż po śmierci matki, został wyrzucony z drużyny i poproszony o opuszczenie szkoły. "Straciłem stypendium dość szybko po tym, jak odkryłem picie” – powiedział kiedyś. Zdesperowany by zostać malarzem, wyjechał na studia do Europy, ale jego zapał tam zgasł. Wrócił do Nowego Jorku, gdzie trafił do teatru. Tam, występując w inscenizacji "The Seagull" zwrócił na siebie uwagę agenta z Broadwayu. Zanim pojawił się w "Barefoot in the Park: Neila Simona zagrał w kilku nieważnych rzeczach. W "Boso w parku" zagrał ponownie w 1967 roku u boku 30-letniej Jane Fondy. 

 


Zanim dwa lata później Redford pokonał między innymi Steve'a McQueena w walce z Paulem Newmanem w "Butch Cassidy i Sundance Kid" w 1966 roku zagrał niewielką rolę w "The Chase" (Obława) znowu z Jane Fondą ale razem z wielkim Marlonem Brando. Western z Newmanem (Redford miał już wtedy 33 lata) otworzył przed nim drogę do niebios kina.W ciągu następnych 10 lat zagrał w najbardziej kultowych filmach lat siedemdziesiątych: The Candidate - Kandydat, Jeremiah Johnson, The Way We Were (z Barbrą Streisand) - Tacy byliśmy, The Sting (Żądło - ponownie z Paulem Newmanem), The Great Gatsby (z Mią Farrow), Three Days of the Condor (Trzy dni kondora z Fay Dunaway, All the President's Men (z Dustinem Hoffmanem), The Electric Horseman (kolejny raz z Fondą)  i zaczął definiować wizję męskości z tamtej dekady. W 1980 Redford był na u szczytu swojej kariery. Czas na wypoczynek, prawda? Błąd. Zamiast tego, w wieku 44 lat, postanowił ewoluować jako artysta, odkryć siebie na nowo jako reżysera. Na swój pierwszy film wybrał osobliwą właściwość: powieść o wrażliwym nastoletnim chłopcu, który wraca do zdrowia po próbie samobójczej i walczy o akceptację i przebaczenie rodziców podczas zakochiwania się. Film  "Ordinary People" (Zwykli ludzie) był  nominowany do sześciu Oscarów i zdobył cztery, w tym dla najlepszego filmu i najlepszego reżysera.
W następnym roku Redford ponownie zmienił bieg. Umieścił swoją nowo odkrytą siłę za kamerą, aby mentorować nowe pokolenie talentów. „Chciałem zwrócić dług” – mówi. W swojej posiadłości w Utach (2 akry, które kupił w 1961 roku za 500 dolarów) stworzył znane do dzisiaj na cały świat Festiwal oraz Instytut Filmowy Sundance. Dalsza część tekstu to fragmenty wywiadu z 81-letnim aktorem (z 2017 roku).
 - Miałeś naprawdę mistrzowską wersję życia, prawda?
Redford: Tak, miałem. Wszystko się zaczęło od wyrwania się z LA. W pewnym momencie trochę to rozłaziło się, ale odzyskałem kierunek. Dorastałem w miejscu, w którym albo miałeś się w nim utopić, albo z niego wypłynąć. To było środowisko bardzo niższej klasy robotniczej. Nie byliśmy bardzo biedni, ale byliśmy na dole drabinki. Postanowiłem: „Wyrwę się z tego i pójdę tak daleko, jak mogę”. Kiedy byłem dzieckiem, lubiłem rysować. Ale w mojej rodzinie sztuka była uważana za trywialną dziedzinę. Na zajęciach pod stołem rysowałam, bo się nudziłam. W trzeciej klasie wezwał mnie moja nauczycielka, który powiedział: „Panie Redford, może pan pochwali się tym co robi?". Zamiast mnie zganić, powiedziała: „Zróbmy tak. Umieścimy tutaj sztalugi. W każdą środę damy ci 15 minut na rysowanie, ale potem musisz obiecać, że będziesz uważał na lekcjach." To mnie uratowało. Gdyby mnie rozwaliła, nie wiem, czy bym mógł sobie z tym poradzić, byłem taki młody. Nie powiedziano mi, że to beznadziejna sprawa. I zdałem sobie sprawę, że pójdę w tym kierunku, który zaprowadził mnie do Europy. To wszystko, czego kiedykolwiek chciałem. Powiedziałem: „Chcę po prostu wydostać się z tego kraju. Chcę dostać się do nowego środowiska, nowej kultury i spróbować być artystą na nowym terytorium”. Wtedy naprawdę zaczęło się moje życie. Musiałem żyć z dnia na dzień. Wszędzie jeździłem autostopem.
- Cóż, walczyłeś. Zawiodłeś siebie w swojej sztuce. Z tego, co przeczytałem, byłeś wtedy bliski załamania.

 Taa, tam to się wydarzyło. Za bardzo zaufałem jednej opinii, nauczycielowi. To był wielki błąd, dopóki mi o tym nie przypomniał. Miałem te wszystkie swoje płótna, które chciałem mu pokazać, a jego rozczarowanie było druzgocące. Powiedział: „W zasadzie kopiujesz mnie”. Nie byłem tego świadomy. To było takie wstrząsające, bo miałam tylko 19 lat. Pomyślałam sobie, dosyć! A potem przyjechałem do Nowego Jorku. Ale zanim to zrobiłem,byłem wciąż w Europie.Wciąż pamiętam: byłem w Cannes, jeździłem autostopem i nie było mnie stać na pokój. Spałem pod molem, w śpiworze, w dzień łaziłem po ulicach. I spotkałem tę starszą kobietę; musiała być o 20 lat starsza ode mnie. Prowadziła mały sklepik. W każdym razie zaprzyjaźniliśmy się, a potem bardzo się zbliżyliśmy, więc przez jakiś czas tam mieszkałem. Kiedy spacerowaliśmy mówiła do mnie: „Dlaczego jesteś nieszczęśliwy? Masz zawsze opuszczoną głowę. Unieś podbródek. Spójrz na słońce”. Nie byłem tego świadomy. Kiedy mi to powiedziała, podniosłem głowę i nagle wszystko zaczęło się zmieniać. To tylko chwila, postać, która pojawiła się i odeszła w moim życiu. Ale kim była i czego mnie nauczyła, miało ogromny wpływ. "Dlaczego jesteś przygnębiony?" Zawsze o to pytam. Chodzi o te przypadkowe spotkania w życiu i nie możesz oprzeć się myśli, że z jakiegoś powodu ktoś po prostu szturchnął cię na ścieżce i gdyby nigdy cię nie szturchnął... Musisz chcieć być szturchniętym. Musisz być otwarty, a kiedy zostaniesz szturchnięty, bądź gotów tam iść. Jeśli zamkniesz, jaki to ma sens?
-  Wiem, że twój ojciec rzucał na ciebie cień, nie zachęcał do uprawiania sztuki...
To nie była jego wina. Musiałem się wydostać z domu. Musiałem dostać się do czystej, pustej przestrzeni, ponieważ jego dom był zajęty myślami, z którymi się nie dzieliłem. Mój ojciec dorastał w biedzie w Nowej Anglii. Jako nastolatek został wysłany do Kalifornii, ponieważ nie było ich stać na wychowanie dwóch synów. Był śmiertelnie przerażony ubóstwem. Podejmował prace, które były bezpieczne. Kiedy odszedłem z domu musiałem wyglądać dla niego strasznie.Myślał, że nie dam sobie rady.  Chciał, żebym była bezpieczny, żebym pojechała do Stanford. Miałem szczęście, że dotarłem do Boulder w Kolorado. Robił tylko to, co uważał za słuszne. Zajęło mi trochę czasu, aby to w pełni zrozumieć. Pomyślałem, że najlepiej będzie pojechać do Europy, gdzie nikt mnie nie zna. Uwielbiam to uczucie. Kiedy byłem we Francji, potem we Włoszech i Hiszpanii, miałem pociechę — to też było trochę przerażające — że wiedziałem, że nikt nie wie, gdzie jestem, nikt mnie tu nie zna...  
- Czy nadal słyszysz w głowie negatywny głos ojca?
Nadal słyszę jego głos. Nie wyprzedzasz tych głosów. W mojej rodzinie nastąpił podział, który trochę mnie zabolał. Moja mama pochodziła z Teksasu — totalnie towarzyska, pełna życia, pełna radości, cały czas podejmująca ryzyko, zachęcająca mnie do tego. Mój ojciec był bardziej zaniepokojony tym, by nie podejmować ryzyka, bo to mogłoby postawić cię w strasznym miejscu. Mój dziadek i Eugene O'Neill byli bardzo bliskimi przyjaciółmi. Było więc dużo poezji, ale przede wszystkim ten podły dowcip, który miał mój tata i mój dziadek. Mimo że mój tata był konserwatystą, był bardzo dowcipny, z takim mrocznym poczuciem humoru. Odziedziczyłam to, ale odziedziczyłam też ducha mojej mamy „Chodź, zróbmy to!” Moja mama czuła, że ​​mogę zrobić wszystko. Była jedyną osobą, która mi to powiedziała, jedyną, która naprawdę wierzyła, że ​​zamierzam coś osiągnąć. Zachęcała mnie do ciągłego bycia otwartym. I  jako nastolatek przyjąłem to wszystko za pewnik. Kiedy umarła — umarła, gdy była bardzo młoda, a ja miałem 18 lat — żałowałem, że nie mogłem jej za to podziękować. Kiedy dorosłem i zdałem sobie sprawę, co się stało, co próbowała zrobić, zdałem sobie sprawę: „O mój Boże, ona naprawdę zachęciła mnie do wyjścia tam i zaryzykowania”. Idąc w życiu, myślisz o żalu przed pójściem spać w nocy. Zbyt późno zdałem sobie sprawę, że odegrała bardzo pozytywną rolę w moim życiu i nie mogłem jej podziękować...
- Twoja kariera... 
Miałem dużo szczęścia, bo miałem wspaniałe relacje z ludźmi, z którymi pracowałem. Ale nic nie przetrwało tak jak moja przyjaźń z Paulem Newmanem. Nic nie przetrwało tak, jak nasze połączenie. Przeszło w przyjaźń filmową, w przyjaźń osobistą. Weszło w nas bardzo głęboko. Zmienił moje życie: zgodził się, żebym to ja zagrał z nim w filmie [Butch Cassidy i Sundance Kid], w którym nie powinienem był być. Był taki hojny. Studio chciało Steve'a McQueena, chcieli Marlona Brando, chcieli ludzi o wielkich nazwiskach. A ja przecież takiego nie miałem. Zrobiłem tylko "Boso w parku". Byłem o 11 lat młodszy od Paula i [reżysera] George'a Roya Hilla. Spotkaliśmy się i zajarzyło. Chciał mnie. A potem [scenarzysta] William Goldman chciał mnie, ale studio nie: „Nie możemy umieścić nazwiska Paula obok kogoś nieznanego”. George powiedział: „Chodźmy spotkać się z Paulem”. Paul i ja spędziliśmy razem wieczór, pijąc i rozmawiając.
Potem zakomunikował tym ze  studia: „Chcę zagrać z Redfordem”. Wstawił się za mną. Nic mi nie zapłacili.
[Śmieje się] Prawie musiałem zapłacić za grę w tym filmie. Ale ta jego wspaniałomyślność, hojność naprawdę mocno mnie uderzyła, że ​​mógł być tak szczodry i mieć taki rodzaj uczciwości. A potem, już po filmie, oboje odsunęliśmy na bok nasze filmowe persony i po prostu zostaliśmy przyjaciółmi. Stworzyliśmy tę relację, która była pełna żartów i sztuczek, po prostu świetnej zabawy. Zamieniło się to w długoletnią przyjaźń, która wciąż istnieje, mimo że nie ma go już z nami. Myślę o nim. I zawsze będę mu wdzięczny za to co zrobił dla mnie.
- Czy udzielał ci jakichś mądrych porad?
Cóż, wszystko z nim było wielką sprawą, choć  zawsze był pokorny. To robiło na mnie spore wrażenie. Nigdy nie czułem, że jest zarozumiały, że sława uderzyła mu do głowy.  
Opracował swój sposób zachowywania się w miejscach publicznych oraz sposób na bycie osobą prywatną. Przyjaźń była dla niego bardzo ważna, a umiejętność bycia uczciwą, prywatną osobą była dla niego bardzo ważna, Byy być autentyczną osobą, a nie zachowywać się jak gwiazda. W życiu prywatnym był po prostu sobą. Bardzo, bardzo skromny. Myślę, że pod tym względem skorzystałem z tej przyjaźni. Był po prostu normalnym facetem z tradycyjnego amerykańskiego Południa.
 
 - Czy pomysł wspólnego zagrania w "The Sting" (Żądło) wyszedł od waszej dwójki ?

Scenariusz najpierw pojawił się u mnie. To, co było naprawdę fascynujące, to fakt, że kiedy robiliśmy "Butch Cassidy", studio mnie nie chciało. Po jego sukcesie moje imię wzrosło. Paul nie radził sobie tak dobrze w swoich ostatnich kilku filmach, więc kiedy przystąpiliśmy do "The Sting", studio chciało mnie, ale nie byli skłonni zapłacić Paulowi kwoty, której żądał. Byłem w stanie przekazać mu część z mojej gaży, aby mógł wystąpić w filmie. Ponieważ liczyła się tylko przyjaźń.
 

Polecam obejrzeć na portalu Youtube uroczystości uhonorowania nagrodą wniesienia rozwoju do amerykańskiej kultury (contributions to American culture) w Kennedy Center Paula Newmana (razem z żoną Joanne Woodward) oraz Roberta Redforda. W obu uroczystościach obaj aktorzy przemawiali w hołdzie zasług tego drugiego i to jak:

 

 

 
Jak chcesz być zapamiętany?
 Ze swojej pracy. To, co naprawdę się liczy, to twoja praca. A dla mnie liczy się praca. Nie patrzę na koniec: „Co ja z tego wyniosę? Jaka będzie nagroda?” Po prostu patrzę na moją pracę, na przyjemność z wykonywania pracy. I na tym polega zabawa: wspinanie się na górę to zabawa, a nie stanie na szczycie. Nie ma dokąd pójść. Ale wspinanie się, ta walka, to dla mnie zabawa. To dla mnie dreszczyk emocji. Ale kiedy to się skończy, to już koniec. Nie lubię zaglądać poza ten obszar.
- Czy mogę spytać się o twoją opinię na temat innych aktorów. Meryl Streep? 
Najwyższa półka.  Meryl jest tak kompletna, jak to tylko możliwe, ponieważ sprawiła, że jej gra we wszystkim jest całkowicie idealna.  Przede wszystkim talent. I to, co podziwiam w Meryl, to to, że skupiła się na tym i rozwinęła to do perfekcji. Postawiła sobie za cel być naprawdę dobra w swoim rzemiośle. I ona jest.
- Ryan Gosling. 
Wielowymiarowy, jest tak wszechstronnie utalentowany. Kiedy zobaczyłem "La La Land", nie wiedziałem, że potrafi grać na pianinie. Wiedziałem, że może robić te wszystkie inne rzeczy. Jest wspaniałym aktorem. Lubię go oglądać. Jest naprawdę świetny. 
- Brad Pitt.
To osobista przyjaźń, która zaczęła się dawno temu, kiedy wprowadziłem go do "A River Runs Through It". Nie był wtedy znany. Pracując z nim wtedy,  następnie obserwowanie jego kariery, obserwowanie także, jak przechodzi przez te wszystkie zwroty akcji w jego prywatnym życiu, które następują po sukcesach - to fascynujące. Straciłem kontakt z Bradem. 
Ale co jakiś czas go widuję i zawsze jest świetnie. I jest ten wzajemny szacunek, który jest pomiędzy nami od samego początku. Ale ilekroć widzę Brada, to, co wydarzyło się pomiędzy, nie istnieje. Jest jakby wszystko zaczynało być na samym początku . 
 
- Co w nim dostrzegłeś, kiedy go angażowałeś?
Postać, którą zagrałbym, gdybym był młodszy. Postrzegany jako złoty chłopiec, ale mający ciemną stronę. Czułem, że potrzebujemy kogoś, kto wydaje się być złotą postacią, a potem dowiemy się, że jest w nim wada, która doprowadzi do jego śmierci. Brad miał to. Kiedy po raz pierwszy wszedł, rozejrzał się wokół siebie. Powiedziałem sobie: Tak, to on. Odniesie sukces”.