Najgorsze decyzje w historii muzyki wg. magazynu Rolling Stone 18-11 (4)

 


Czwarty odcinek z serii, robi się coraz ciekawiej choć nie ukrywam, że niektóre stąd "wydarzenia", jak dla mnie, znalazły się tutaj jakby trochę na siłę, aby autor mógł stworzyć 40-kę, choć może i nie. Oceńcie sami.






18.  David Bowie obwieszcza, że nie ma nic przeciwko nazistom (1975)
 

Kokaina to cholerny narkotyk. Biały proszek jest odpowiedzialny za wiele złych decyzji w historii rocka i doprowadził do epickich katastrof, takich jak album Oasis z 1997 roku, "Be Here Now" i większość twórczości Eltona Johna z lat osiemdziesiątych. David Bowie w jakiś sposób prosperował dzięki narkotykowi, który napędził jego arcydzieło "Station to Station" z 1976 roku. Odbiło się to jednak na jego zdrowiu psychicznym, ponieważ nie spał całymi dniami. Jego wyjątkowy harmonogram snu mógł być jednym z powodów, dla których w 1976 roku zaproponował tę notoryczną perełkę dziennikarzowi Playboya. „Bardzo mocno wierzę w faszyzm” — powiedział.Adolf Hitler był jedną z pierwszych gwiazd rocka”.  Mniej więcej w tym czasie został również sfotografowany, gdy na londyńskiej stacji Victoria oddał coś, co wyglądało na nazistowski salut. Bowie oczywiście temu zaprzeczył i wygląda na to, że Salutegate było po prostu zrobionym na nieszczęście zdjęciem fali dla fanów, ale dodało to bardzo toksycznej prasie.Oto kilka lekcji: nie bierz kokainy, nie mów publicznie o chwale faszyzmu i nie machaj do fanów w sposób, który wygląda jak salut „Heil Hitler”.To po prostu nigdy nie wygląda dobrze.

 

17.  Bee Gees i Peter Frampton kręcą swoją wersję "Sgt. Peppera" The Beatles (1979)
 

 

W 1978 roku na świecie nie było większych artystwó muzycznych niż Bee Gees i Peter Frampton.
Ich najnowsze albumy, "Frampton Comes Alive!" oraz ścieżka dźwiękowa do "Saturday Night Fever" sprzedały się łącznie w 10 milionach egzemplarzy i uczyniły z nich supergwiazdy kalibru stadionowego. W następnym akcie postanowili połączyć siły w muzycznym monstrum z szafy grającej czyli "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band", obok Steve'a Martina, George'a Burnsa, Alice Coopera, Aerosmith, Donalda Pleasence'a i Sandy Farina. Wyreżyserowany przez Michaela Schultza, bierze muzykę Beatlesów i zamienia ją w psychodeliczny sen połączony z programem rozrywkowym w stylu cukierkowych show Donny'ego i Marie Osmondów z lat siedemdziesiątych. Dzisiejsze dzieci nie znają sierżanta Peppera Beatlesów.  – powiedział wówczas Robin Gibb. Kiedy wyjdzie nasz, będzie w efekcie tak, jakby ich nigdy nie istniał. Nie. W rzeczywistości okazało się, że była to jedna z największych klap w historii kina, a Bee Gees i Frampton zostali poważnie zranieni przez jej niepowodzenie. Czytaj ten tekst na moim drugim blogu o The Beatles: tutaj.

 

Prawdziwa orkiestra Sierżanta Peppera. Beatlesi w czasie prezentacji własnego albumu,  "Sgt. Pepper's..."

 

16.  Metallica walczy z własnymi fanami zamiast z Napsterem (2000)

Metallica nie myliła się, widząc Napstera jako egzystencjalne zagrożenie dla przemysłu muzycznego, jaki istniał do tego momentu. Nie mylili się, będąc przerażeni, że ich piosenka „I Disappear” z 2000 roku wyciekła na platformę wymiany plików, zanim byli gotowi ją wydać. Nie mylili się, denerwując się, że fani udostępniają cały katalog za darmo. Nie mylili się nawet, pozywając Napstera. Ale w oczach wielu fanów przekroczyli ogromną granicę, kiedy dostarczyli Napsterowi nazwiska ponad 30 000 fanów Metalliki i poprosili o zablokowanie ich przez serwis. Reakcja była niemal powszechna i prześladowała ich przez lata. Może nie jest to najmądrzejszy ruch PR wszechczasów, ale przynajmniej wygraliśmy spór – powiedział po latach perkusista Metalliki, Lars Ulrich. Wtedy wydawało mi się to naprawdę dobrym pomysłem”

 

Lars na sali sądowej w imieniu zespołu

 

 

15.  Ashlee Simpson śpiewa 
w "SNL", kiedy przypuszczalnie powinna była z tego zrezygnować z powodu choroby (2004)

 


Kariera Ashlee Simpson nabrała rozpędu, kiedy w październiku 2004 roku została zaproszona do występu w odcinku popularnego show Saturday Night Live jako gość muzyczny, u boku gospodarza Jude'a Law. Swój przebojowy numer "Pieces of Me" wykonała bez żadnych problemów, ale kiedy miała śpiewać „Autobiography”, w tle zaczęły grać nagrane wcześniej ścieżki wokalne z „Pieces of Me”. Zawstydzona Simpson krótko zrobiła kilka podrygów, zanim zbiegła ze sceny, gdy program przeszedł do reklam. Moment ten stał się tak wirusowy, jak to tylko możliwe w tych prymitywnych czasach mediów społecznościowych. Wszyscy wtedy zakładali, że Simpson była playbackowym oszustem podobnym do Milli Vanilli. Simpson przedstawiła wiele wyjaśnień, dlaczego zdecydowała się użyć ścieżki wokalnej, w tym że z powodu refluksu żołądkowego. Świat nigdy by się o tym nie dowiedział, gdyby w SNL ktoś nacisnął przycisk odtwarzania właściwej piosenki, ale ten fatalny błąd zahamował karierę  artystki w sposób, który odbija się echem do dziś. Pechowy moment w clipie.

 

 

  14.  The Beatles: "Jesteśmy więksi od Jezusa" (1966)

 

 W lutym 1966 roku John Lennon rozmawiał z Maureen Cleave, reporterką londyńskiej gazety The Evening Standard, z którą poruszył temat religii. „Chrześcijaństwo odejdzie” – powiedział. „Zniknie i skurczy się. Nie muszę się o to spierać.  Mam rację i zostanie mi to udowodnione. Jesteśmy teraz bardziej popularni niż Jezus; Nie wiem, co przeminie pierwsze – rock and roll czy chrześcijaństwo”. Komentarze nie wywołały większego poruszenia w Anglii, ale sprawy potoczyły się zupełnie inaczej w Ameryce po przekroczeniu Atlantyku. Stacje radiowe na całym Południu zakazały muzyki Beatlesów, a w Waycross, stan Georgia odbyło się nawet wydarzenie, podczas którego publicznie palono płyty Beatlesów Kiedy Fab Four przybyli do Ameryki kilka miesięcy później, spotkali się z masowymi protestami przed niektórymi koncertami i pustymi miejscami na niektórych. To był nieszczęśliwy czas dla całego zespołu i nigdy więcej nie koncertowali. Więcej o tym na blogu o The Beatles: tutaj.

 

 13.  Garth Brooks staje się Chrisem Gainesem (1999)

 

Megagwiazda country, Garth Brooks, był u szczytu swojej sławy w 1999 roku, kiedy postanowił wprawić w zakłopotanie swoich fanów, wcielając się w fikcyjną australijską gwiazdę rocka Chrisa Gainesa z całą tego otoczką. Nowym albumem LP z premierowymi piosenkami produkcji Dona Was'a, fatalną peruką a nawet obietnicą wydania biografii Gainesa. Brooks był gospodarzem Saturday Night Live jako on sam, z Gainesem jako gościem muzycznym, co oznaczało po prostu, że założył perukę podczas przerwy reklamowej. Dziwaczny ruch był pozornie sprytnym sposobem Brooksa na eksperymentowanie z nowymi dźwiękami, a singiel „Lost in You” był rzeczywiście niewielkim hitem, ale album sprzedał się w niewielkiej ilości w stosunku do jego poprzednich, a film biograficzny nigdy się nie zmaterializował. Fani muzyki country naprawdę kochają muzykę country i czczą Gartha Brooksa. Bez Chrisa Gainesa mogliby jednak żyć. Brooks powrócił do swojego klasycznego brzmienia w 2001 roku ze "Scarecrow", ale nigdy nie udało mu się odzyskać rozpędu kariery, którą miał przed Gainesem.
 

 12.  Faceci z CCR nie będąc Johnem Fogerty chcą sami pisać piosenki (1972)

 

 
Większość zespołów rockowych byłaby zachwycona mając w składzie Johna Fogerty'ego. Jest nie tylko znakomitym wokalistą i gitarzystą, ale także wyjątkowo błyskotliwym autorem piosenek, którego klasyczna seria hitów z lat sześćdziesiątych obejmuje „Proud Mary”, „Fortunate Son”, „Bad Moon Rising” i „Who’ll Stop the Rain”. Ale jego koledzy z zespołu, Doug Clifford, Stu Cook i Tom Fogerty, byli oburzeni uwagą, jaką on wzbudzał, i tym, że większość ludzi postrzegała ich jako zwykłych muzyków w kapeli go wspierających. Napięcie spowodowało, że Tom Fogerty odpuścił w 1971 roku, a następnego roku John zgodził się na demokratyczny album, na którym Clifford i Cook mogliby pisać i śpiewać własne piosenki. Rezultatem był katastrofalny "Mardi Gras", który krytyk Rolling Stone, Jon Landau, opisał jako „najgorszy album, jaki kiedykolwiek słyszałem od dużego zespołu rockowego”. Dowodzi, że demokracja może być świetną formą rządów, ale nie zawsze jest najlepsza dla zespołów. Grupa rozpadła się niedługo po ukazaniu się wspomnianego albumu.

 

 11.  Steve Van Zandt opuszcza E Street tuż przed trasą "Born in the USA" (1984)

 

Przyjaźń Stevena Van Zandta i Bruce'a Springsteena sięga ich nastoletnich lat od połowy lat sześćdziesiątych, kiedy grali razem w wielu zespołach na początku lat siedemdziesiątych. Van Zandt dołączył do E Street Band wkrótce po nagraniu "Born to Run" w 1975 roku, a następne lata były naznaczone wieloma trasami koncertowymi i niewielkimi pieniędzmi. Prawdziwa kasa nie nadchodziła, dopóki "Born in the USA" w końcu nie dał zespołowi takiego rodzaju popowego sukcesu, który mógł wreszcie wynieść ich na stadiony, ale Van Zandt odszedł, aby w pełni poświęcić się karierze solowej. To jedyny decydujący moment w moim życiu" -  powiedział Van Zandt Rolling Stone w 2020 roku. „To był błąd, z którego nigdy się nie otrząsnąłem. Finansowo było apokaliptycznie. Co prawda za to odjęliśmy kilka lata życia rządowi Republiki Południowej Afryki [Van Zandt stworzył Artists United Against Apartheid w 1985 roku]. Ale czy to było warte utraty wszystkich moich przyjaciół, całego mojego poweru, całej mojej energii, całego mojego celebryckiego kapitału, aby ocalić kilka istnień ludzkich? I musisz odpowiedzieć: "Tak, jasne. Było”. Ale patrzę wstecz i myślę: „Jezu, gdybym tylko mógł zrobić te rzeczy ale i zostać”. Miałbym idealne życie.

 

____________________

1 komentarz:

  1. Kiedy ciąg dalszy? Zapewne przez sezon urlopowy? No nic, ciekawa ta seria artykułów o muzycznych "wpadkach" czy błędach. Na naszym rynku jedną z takich może nie wpadek czy blamażach było porzucenie Perfectu przez Z. Hołdysa. Zespół bez niego przetrwał, kilka przebojów jak "Niepokonani" trzyma poziom pierwszego Perfectu, ale wszyscy wiemy, że zespół przetrwał dzięki legendzie 2 pierwszych albumów i kompozycjom Hołdysa. Większość fanów chodzący
    ch przez lata na koncerty zespołu szła na AUTOBIOGRAFIE, NIE PLSCZ EWKA, CHCEMY BYC SOBĄ. Szkoda, że tak genialny muzyk jak Hołdys porzucił kapelę. I choć komponował nadal to podobnie jak z J. Lynne czy M.Gore z Depeche Mode kompozycję solowe choć też przecież tylko jego (ich) to już nie ten poziom co w zespole. Adam

    OdpowiedzUsuń