KIRK DOUGLAS / ROMUALD LIPKO

Bohater większości moich ulubionych filmów z dzieciństwa czy wczesnej młodości. W wieku... 104 lat zmarł w środę Kirk Douglas. Słynny Spartacus, słynnych westernów, z pamięci podam jeden, który swego czasu na mnie, dzieciaku, robił niesamowite wrażenie, "Ostatni zachód słońca". Nie pamiętam dokładnie, ale  Kirk zdaje się tam ginął i nie był do końca pozytywną postacią. Czytaj: rewolwerowcem. Bez względu na charakter roli, czyli czy był czarnym czy białym charakterem, mam na myśli tutaj westerny, był zawsze moim ulubieńcem. Marzyłem o posiadaniu takiej samej brody, małego zagłębienia (miał je także Pierre Brice, ukochany Winnetou). Cóż, z całej plejady wielkich gigantów dawnego kina został on jeszcze jeden, do przedwczoraj. 

W Hollywood Kirk i Michael Douglasowie to chyba jedyny przykład, gdzie syn dogonił swoją legendą ojca. R.I.P. Druga smutna informacja  to oczywiście odejście giganta polskiej muzyki rockowej, Romulda Lipki. Pierwsza rockowa płyta zespołu z "Cieniem wielkiej góry" to absolutna klasyka polskiej muzyki rozrywkowej. Dziesiątki przebojów z najwyższej półki. Dla mnie to oczywiście autor "Jolki" oraz kapitalnych pierwszych numerów Izy Trojanowskiej, kiedy jej pojawienie się na scenie było szalenie świeże i odżywcze. Miałem przyjemność siedzieć koło niego na koncercie Ringo Starra w warszawskiej Sali Kongresowej. Uśmiechnął się do mnie, bo grzecznie mu się ukłoniłem, dając mu znać wzrokiem, że wiem kim jest. Gdy wychodziliśmy z koncertu odwrócił się do mnie by się grzecznie pożegnać. Znowu sympatyczne uśmiechy i podniesione do góry na pożegnanie nasz kciuki, gest, który wcześniej  widzieliśmy bez przerwy prawie u perkusisty Beatlesów. Przesympatyczny, pełen klasy i ciepła facet. Tak mi się wydawało. W czasie koncertu, reagował podobnie jak ja, żywiej tylko przy numerach The Beatles.  Byłem na kilku koncertach Budki Suflera. Pan Lipko krył się na nich zawsze za stertą klawiszy, choć wiem, że na początku kariery Budki grał na gitarze. Przejście z gitary do klawiszy podobne jak u Micka Jonesa w Foreigner. Szkoda. Myślę, że niebawem może poświęcę oddzielny post muzyce zmarłego.

****

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz