ELTON JOHN - "Empty garden (hey hey Johnny)". Wspomnienia Eltona o Johnie.

 Może jeszcze jeden post powiązany z Fab Four. Koncertowa wersja piosenki zaczyna, oglądajcie każdy clip w poście.



Singiel: 1982
Strona B: "Take Me Down to the Ocean"
Kompozycja: Elton John & Bernie Taupin
Producent: Chris Thomas
Wytwórnia: Geffen Records, Czas: 4:06
 Obsada: 
Elton John - wokal, instrumenty klawiszowe
Ritchie Zito - gitary
Dee Murray - gitara basowa
James Newton-Howard - syntezator
Jeff Porcaro - perkusja






Piosenka z pięknej serii typu: Przyjaciel Przyjacielowi w hołdzie. Lennon i John znali się długo ale zostali dobrymi przyjaciółmi dopiero po sukcesie ich wspólnego singla 'Whatever Gets You Thru The Night' w 1974. To był pierwszy numer 1 Lennona w USA po rozpadzie Fab4 i ex-Beatles obiecał koledze, że jeśli ich piosenka dotrze do 1-go miejsca Billboardu, wystąpią razem. Stało się tak 28 listopada 1974, w Dzień Dziękczynienia. Obaj muzycy wystąpili razem. Prócz swego przeboju zaśpiewali razem także 'beatlesowsko-mccartneyowski' przebój 'I Sam Her Standing There'. W tym samym roku Lennon pomagał jeszcze swemu koledze w nagrywaniu swego hitu 'Lucy in the Sky with Diamonds'. Elton z coverem wielkiego przeboju The Beatles na początku 1975 roku wylądował na szczycie list. W tym samym roku Lennon jeszcze bardziej docenił ekscentrycznego muzyka w wielkich okularach- Elton został chrzestnym nowo narodzonego syna Johna, Seana. Podobno ELton wahał się aż dwa lata z wydaniem piosenki w hołdzie Johnowi, dopóki Bernie Taupin, autor wszystkich tekstów piosenkarza nie napisał tego właściwego tekstu. Piosenka - prócz oczywistej poezji żalu - nawiązuje także swoim tytułem do ich ostatniego koncertu w Madison Sguare Garden, fragmentem tekstu 'Can't you come out to play?' do tekstu Johna w beatlesowskim 'Dear Prudence'. Warto wspomnieć, że Elton nagrał jeszcze wcześniej 'The Man Who Never Died', instrumentalny utwór poświęcony Lennonowi, wydany dopiero na singlu 'Nikita' w 1985, na stronie B.
 


 







Empty Garden 
What happened here
As the New York sunset disappeared
I found an empty garden among the flagstones there
Who lived here
He must have been a gardener that cared a lot
Who weeded out the tears and grew a good crop
And now it all looks strange
It's funny how one insect can damage so much grain

And what's it for
This little empty garden by the brownstone door
And in the cracks along the sidewalk nothing grows no more
Who lived here
He must have been a gardener that cared a lot
Who weeded out the tears and grew a good crop
And we are so amazed we're crippled and we're dazed
A gardener like that one no one can replace

And I've been knocking but no one answers
And I've been knocking most all the day
Oh and I've been calling oh hey hey Johnny
Can't you come out to play

And through their tears
Some say he farmed his best in younger years
But he'd have said that roots grow stronger if only he could hear
Who lived there
He must have been a gardener that cared a lot
Who weeded out the tears and grew a good crop
Now we pray for rain, and with every drop that falls
We hear, we hear your name


Johnny can't you come out to play in your empty garden 



______________________________________

  Piosenka przepiękna, bez względu na jej przesłanie wspaniała ballada w 'eltonowskim' stylu, zbliżona swoim urokiem do 'Candle in the Wind' - dla mnie bardzo, ale to bardzo osobista. Poniżej moje niezdarne jej tłumaczeni. Bernie Taupin naprawdę stworzył piękną lirykę. 

"Pusty ogród"
Cóż takiego się tutaj wyudarzyło?
że aż zniknął nowojorski zachód słońca
napotkałem tu  pusty ogród wśród brukowych chodników
kto w nim mieszkał?
musiał być ogrodnikiem, który bardzo się troszczył o niego
  wyrywał chwasty łez, hodował wspaniałe rzeczy
  a teraz  wszystko wygląda  tutaj tak dziwnie
i zabawne jest, jak jeden owad może wyrządzić tylu szkód
 

I po co to wszystko?
ten mały pusty ogród przy drzwiach z brunatnego piaskowca
przy którym w dziurach chodnika już nic nie rośnie
kto w nim mieszkał?
musiał być ogrodnikiem, który bardzo się troszczył o niego
  wyrywał chwasty łez, hodował wspaniałe rzeczy
i jesteśmy teraz tacy zdumieni, okaleczeni i oszołomieni
bo odszedł ogrodnik, którego nie da się nikim zastąpić

 

Pukałem do drzwi, ale nikt nie odpowiadał
pukałem prawie przez cały dzień
wołałem wreszcie"Oh, hej, hej Johnny"
czy  nie możesz wyjść się i pobawić się tutaj z nami?

 

  Przez ich łzy
niektórzy mówią, że był ich nauczycielem w latach młodości
 lecz on by powiedział, że korzenie urosły silniejsze
 i gdybyż  tylko mógł ich  usłyszeć
kto w nim mieszkał?
musiał być ogrodnikiem, który bardzo się troszczył o niego
  wyrywał chwasty łez, hodował wspaniałe rzeczy
 modlimy się teraz o deszcz, i z każdą kroplą, która spada
 

Słyszymy, słyszymy twoje imię
Johnny, czy nie możesz wyjść do nas by  pobawić się w swoim pustym ogrodzie?
Johnny, czy nie możesz wyjść do nas by  pobawić się w swoim pustym ogrodzie?
 

 
 
Elton ze swoim chrześniakiem -  małym Seanem i Yoko.
 
JOHN WE WSPOMNIENIACH ELTONA.
  
   Poznałem Johna Lennona za pośrednictwem Tony’ego Kinga, który przeniósł się do Los Angeles, by zostać naczelnym dyrektorem Apple Records w Stanach. Gdy zobaczyłem Johna, akurat tańczył z Tony’m. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że znajdowali się w nocnym klubie, nie było słychać żadnej muzyki, a Tony przebrał się za Królową Elżbietę. Byliśmy w siedzibie Capitol Records w Hollywood, gdzie mieściło się nowe biuro Tony’ego. Właśnie kręcili reklamę mającego się ukazać wkrótce albumu Johna zatytułowanego „Mind Games”. Z niejasnych powodów John uważał, że to świetny pomysł.
      Z miejsca go polubiłem. Nie tylko dlatego, że był Beatlesem, a co za tym idzie – jednym z moich idoli. Kurwa, on był Beatlesem, który uznał, że świetnym pomysłem na promocję nowego albumu będzie taniec z mężczyzną przebranym za królową! Pomyślałem, że szybko się zaprzyjaźnimy, poczułem się tak, jakbym znał go całe życie.
Ilekroć byłem w Stanach, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Na jakiś czas rozstał się z Yoko i zamieszkał w Los Angeles z May Pang. Wiem, że ten okres życia uważa się za bardzo trudny, przykry i mroczny, ale jeśli mam być szczery, w ogóle tego po nim nie było widać. Od czasu do czasu słyszałem jakieś plotki, na przykład o sesjach nagraniowych z Philem Spectorem, które całkowicie wymykały się spod kontroli, albo o tym, że którejś nocy wpadł w szał i zdemolował dom producenta Lou Adlera. Dostrzegałem też mrok w niektórych osobach, z którymi przebywał: Harry Nilsson był miłym gościem i niesłychanie utalentowanym wokalistą oraz songwriterem, ale kiedy wypił o jeden kieliszek za dużo, zmieniał się w potwora, kogoś, komu naprawdę lepiej schodzić z drogi. Z pewnością też braliśmy z Johnem za dużo narkotyków i zdarzyło nam się kilka szalonych nocy, o czym może zaświadczyć choćby stary biedny Dr John. Kiedy poszliśmy na jego koncert w klubie Troubadour, zaprosił Johna, żeby trochę z nim pojamował. John był tak naćpany, że w końcu zaczął grać na organach łokciami. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że najwyższy czas ściągnąć go ze sceny. 
    
  Muszę szczerze wyznać, że nigdy nie zaznałem tej okropnej, upokarzającej, destrukcyjnej strony osobowości Johna, o której ludzie tak dużo mówią – jego kąśliwego, cierpkiego poczucia humoru. Nie staram się tutaj jego wybielić. Wiem, że ta strona jego osobowości istniała, tyle że ja jej nigdy nie widziałem. Zaznałem od niego jedynie dobroci i delikatności. Do tego stopnia, że zabrałem na spotkanie z nim mamę i Derfa [mąż matki Eltona]. Poszliśmy razem na kolację, a kiedy John wyszedł na chwilę do toalety, Derf uznał, że całkiem zabawnie będzie, jeśli wyjmie sztuczną szczękę i włoży ją do szklanki z drinkiem Lennona. Poczucie humoru Johna było tal zaraźliwe, że ludzie w jego obecności robili niewiarygodne rzeczy. Boże, ależ on był zabawny. Ilekroć znalazłem się w jego towarzystwie (a jeszcze lepiej w towarzystwie Johna i Ringa), po prostu wciąż się śmiałem.
       Staliśmy się sobie tak bliscy, że kiedy jego była żona Cynthia miała przywieźć do Nowego Jorku ich syna Juliana, poprosił mnie i Tony’ego, byśmy towarzyszyli im w podróży. Popłynęliśmy do Ameryki na pokładzie SS France, wspaniałego starego statku, który odbywał swój ostatni rejs z Southampton do Nowego Jorku...
W nowym Jorku zatrzymaliśmy się w hotelu Pierre przy Piątej Alei. John Lennon, który mieszkał nade mną, od razu mnie do siebie zawołał. Chciał mi puścić roboczy miks swojego nowego albumu. Co więcej, nalegał żebym zagrał w jego dwóch kawałkach: „Surprise Surprise” oraz „Whatever Gets You Thru the Night”. Ten drugi wydawał się materiałem na hit – wrażenie to pogłębiło się, gdy kilka dni później weszliśmy do studia Record Plant East, tuż przy Times Square. Inżynierem dźwięku przy dogrywkach był Jimmy Iovine, który później stał się jednym z największych potentatów muzycznych na świecie, jednak to John był producentem płyty. Zdziwiłem się, jak szybko pracował. Z powodu „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” i „Strawberry Fields” wszyscy postrzegają go jako osobę spędzającą mnóstwo czasu w studiu i bez przerwy eksperymentującą, tymczasem on był szybki i łatwo się nudził, w czym do złudzenia przypominał mnie. Kiedy skończyliśmy, byłem pewien, że ten utwór stanie się numerem jeden. John wcale nie wydawał się o tym przekonany. Wszyscy Beatlesi doczekali się tego, że ich solowe single dotarły na szczyty list przebojów. Wszyscy prócz Johna. Zaproponowałem mu zakład - jeśli singiel stanie się numerem jeden, wystąpi ze mną na scenie. Po prostu chciałem go zobaczyć na żywo, o co od czasu rozpadu The Beatles było szalenie trudne. Parę razy pojawiał się na jakichś koncertach charytatywnych, i to wszystko.
Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że kiedy piosenka "Whatever Gets You Thru the Night" dotarła do pierwszej pozycji, nie próbował się wymigać od wspólnego występu. Nie wystraszył go nawet koncert w Bostonie, na który przyjechał z Tonym, żeby się przekonać, w co się wpakował. Na bis wyszedłem na scenę w czymś, co w zasadzie przypominało bombonierkę w kształcie serca z przyczepioną do niej tuniką. Sprawiając wrażenie niec0 wystraszonego John odwrócił się do Tony'ego i rzucił:
- Ja pierdolę, to tak teraz wygląda rock and roll?

Ale i tak zagrał z nami w Madison Aquare Garden w Święto Dziękczynienia w 1974. Postawił mi jeden warunek: miałem zadbać o to, by na koncercie nie pojawiła się Yoko (wciąż byli w separacji). Oczywiście Yoko i tak przyszła (co było bardzo w jej stylu), jednak Tony dopilnował, by nie można było jej zobaczyć ze sceny. Przed koncertem przysłała Johnowi gardenię, którą włożył w butonierkę. Nie wiem, czy właśnie to tak bardzo go zdenerwowało, czy raczej to, że nie wiedział, czego się spodziewać po tym występie. Tak czy owak, przestraszył się do tego stopnia, że tuż przed samym koncertem zwymiotował. Chciał wyciągnąć ze sobą na scenę Berniego, ale mu się nie udało - Bernie nigdy nie lubił być w centrum zainteresowania i nawet zdesperowany Beatles nie zdołał nakłonić go do zmiany zdania. 
 
 
   W całej swojej karierze nigdy nie słyszałem tak ogromnego wybuchu entuzjazmu jak wtedy, gdy go zapowiedziałem. Wydawało się, że owacje nigdy nie ucichną. Doskonale rozumiałem, co wszyscy czują. Mnie i moich kolegów z zespołu również przyprawiało to o zawrót głowy. Czuliśmy, że to zwieńczenie naszej kariery. Całe nasze życie zawodowe prowadziło do tej chwili, gdy stanęliśmy na scenie u boku Johna. Te trzy piosenki, które zagraliśmy razem, przeleciały, zanim zdążyłem się obejrzeć. Po chwili już go z nami nie było. Wrócił na bis, tym razem z Berniem, i obaj zagrali na tamburynach w "The Bitch is Back". To było coś wspaniałego.
Po koncercie Yoko zjawiła się na backstage'u. Ostatecznie wylądowaliśmy w hotelu Pierre - ja, John, Yoko, Tony i John Reid. Usiedliśmy w łoży, zamówiliśmy coś do picia - i po chwili, jakby nie było wystarczająco dziwnie - nagle pojawił się po prostu znikąd Uri Geller [kontrowersyjny izraelski jasnowidz i showman], podszedł do naszego stolika i zaczął wyginać wszystkie noże i widelce, które na nim leżały. Potem przeszedł do czytania nam w myślach. To był strasznie odjechany dzień. Jednak doprowadził do tego, że John pojednał się z Yoko, spłodził Seana (mojego chrześniaka) i oddał się z radością życiu rodzinnemu w budynku Dakota. Cieszyło mnie to, chociaż znam lepsze miejsca do celebrowania życia rodzinnego. Było coś naprawdę złowieszczego w tej kamienicy, w jej architekturze. Aż przechodziły mnie ciarki. Roman Polański wiedział, co robi, kiedy właśnie tam postanowił nakręcić "Dziecko Rosemary". 
 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz