Film "GET BACK" - wrażenia po 1 odcinku

 

 

 
 
Od kilku dni mam już w swoich zbiorach 3 odcinki filmu tak bardzo przeze mnie i cały świat, nie tylko fanów The Beatles, "Get Back -The Beatles" w reżyserii Petera Jacksona. Piękna jakość, dźwięk, profesjonalne napisy w języku polskim. Każdy z tych 3 odcinków to ponad 2 godziny każdy, pierwszy to prawie 2 godz 40 minut. No i jestem po obejrzeniu 1-go odcinka i na gorąco kilka wrażeń i refleksji. Przede wszystkim dobrze, że film podzielono na trzy części. W dwugodzinnym seansie kinowym sporo ważnych scen nie znalazło by się, z drugiej strony wersja kinowa pewnie składa się z tych najbardziej atrakcyjnych scen (cały koncert na dachu), bo oglądanie bez przerwy wersję odcinkową dla nie-fana zespołu może być czasem nużące. Rozmowy między muzykami, nie wszystkie specjalnie ekscytujące, z pewnością mogą znudzić widza niekoniecznie kochającego zespół tak jak ja. Bo rzeczywiście, sporo jest dialogów, których brak, wycięcie specjalnie nie zaszkodziłoby całości filmu, jednakże dla mnie i pewnie milionom fanów zespołu każde ujęcie, każde słowo, kadr z ich ukochanym zespołem jest niezmiernie ciekawe i ... wzruszające. Co ciekawe, pomimo sporej wiedzy nas wszystkich o zespole, jestem przekonany, że każdy wytrawny fan zespołu znajdzie tutaj informacje dla niego nowe. 
Przykład? Paul przygrywa dla Mala fragment "Carry That Weight", dla mnie jeden z najbardziej epickich utworów zespołu, mówiąc, że napisał coś takiego lekkiego, w sam raz dla Ringo. I oczywiście tutaj "Carry That Weight" jest w jego wykonaniu w bardzo szybkim tempie, takie rzeczywiście niepodobne do tego co słyszymy pod koniec albumu "Abbey Road". Nie znałem tego faktu. Idę dalej. W wielu materiałach często pisano o piosence "Get Back" Paula, że słowa refrenu są skierowane bezpośrednio do Yoko. Wszak pozostała trójka Beatlesów miała być bardzo zazdrosna o Johna i stałą obecność na świętych sesjach nagraniowych Yoko. Tymczasem z filmu dowiadujemy się, że słowa tej piosenki to taki na gorąco pisany komentarz Paula do aktualnych wydarzeń politycznych w Wielkiej Brytanii, kiedy tłumy Brytyjczyków wychodziło na ulice protestując przeciwko napływowi imigrantów, zwłaszcza tych z Azji. Wracajcie tam skąd przybyliście. Jak już jestem przy Yoko, to zaskoczyła mnie - zaznaczam, że cały ten tekst jest po obejrzeniu 1 odcinka filmu - jej bardzo nierzucająca się w oczy, spokojna, wyciszona obecność w czasie sesji.  
Siedzi sobie cały czas cichutko przy Johnie i widać, że jest bardzo zainteresowana sesją. W ostatnich scenach (1 odcinek to okres od 2 do 12 stycznia), gdy zespół opuścił George, Yoko "wariuje" przy mikrofonie, przy czym w jej "szaleństwie" uczestniczy pozostała trójka, zwłaszcza zaskakuje wariackie zachowanie Paula (w ostatnich scenach filmu widzimy Yoko jak ciepło rozmawia z Lindą). Zaskakuje oczywiście na plus. Odejście George'a. W ostatnim fragmencie tego odcinka George bardzo spokojnie ogłasza, że odchodzi z zespołu i film kończy się tekstem na ekranie, że trójka Beatlesów udała się do jego domu przekonać go do powrotu oraz podaniem informacji, że te spotkanie nie zakończyło się sukcesem. Trochę dramatyzmu na koniec, choć oglądamy to spokojnie, wiedząc, że George wróci.
 "Cichy" Beatles w tym odcinku jest trochę wycofany, jego słynna kłótnia z Paulem ukazana w całości wygląda mniej groźnie, niż można było się spodziewać. Paul oczywiście dominuje w zespole, bryluje, wygłasza sporo wypowiedzi na temat jak grać, jak zmieniać akordy, tonacje no i oczywiście żali się, że wie, przyznaje się do swej roli "tego co rządzi grupą" i nie czuje jej wsparcia, że niespecjalnie podoba mu się jego dowodzenie i zmuszanie ich do pracy. Padają z jego słowa o tym, czy chcą grać czy po prostu mają się rozejść. Mówi także o tym, że to mogą być ich ostatnie sesje, choć nie mówi tego wprost a tylko jako o rozwodzie.  Ciekawe są tutaj ujęcia twarzy Johna, który w czasie tych 10 dni sesji pokazuje swoje bardzo spokojne, łagodne, milczące oblicze. Obserwuje rozmowy kolegów, czasem coś wtrąci, zażartuje jak to on, ale to nie jest John, jakiego można byłoby się spodziewać. 
Sarkastycznego, złośliwego, cynicznego. Wprost przeciwnie, poświęca sporo uwagi słowom Paula i widać w tych wszystkich scenach ogromną chemię pomiędzy nimi. Świetna scena to gdy George pyta, czy w czasie planowanego koncertu będą grać tylko swoje piosenki czy też obce. John odpowiada, że będzie grał tylko ich piosenki, czyli Beatlesów. George na to, że te obce są czasem lepsze a John, że dlatego nie będzie się ich uczył.    W pierwszym odcinku jest sporo scen, kiedy zespół rozmawia z reżyserem filmu, Michaelem Lindsay-Hoggiem na temat planowanego koncertu, kiedy zastanawiają się czy zgrać na środku pustyni, czy też w sali balowej, w Cavern,czy na statku QU2. Ciekawe słowa, prorocze jak wiemy, wypowiada Paul, który lekko żartem, choć może nie, mówi, że chciałby koncertu, który by przerwała policja. Oczywiście nie myśli wtedy o dachu Apple. Sporo tutaj rozmów technicznych, które niekoniecznie mogą wszystkich zaciekawić, dla fana zespołu są one jednak bardzo ważne. Obrazują one każdego muzyka, styl pracy zespołu, choć oczywiście widać wyraźnie, że Beatlesi wiedzą, że są nagrywani i ich rozmowy są bardzo wyważone, wystudiowane wprost. 
    Muzyka jest oczywiście cudowna.Widzimy sceny, w których Paul gra "Anothe Day", "Goldem Slumbers", "She Came In Through Bathroom Window", piosenki całkowicie niegotowe, które znajdą się dopiero na następnych albumach zespołu lub solowych. Wzrusza oglądanie momentów powstawania "Let it Be", "The Long And Winding Road", gdy jeszcze nie ma tekstu czy innych partii utworu. Tak jest i z "For You Blue", "I Me Mine" czy "All Things Must Pass", które George prezentuje kolegom. Ja oglądałem te sceny z zachwytem. W filmie pod koniec pojawiają się Linda oraz Maureen Cox. Nie ma Patti Harrison, za to w czasie niektórych sesji po ścianą studia siedzą koledzy George'a, wyglądający na buddyjskich mnichów. Widzimy także sporo innych osób z otoczenia Beatlesów. Wspomniany Michael Lindsay-Hogg, Dennis O'Dell (producent), Glyn Johns, Neil Aspinall, Peter Brown, Dick James oraz zawsze uśmiechnięty Mal Evans. Jego mina, kiedy ma uderzać w kowadełko w czasie wykonywania przez zespół "Maxwell's Silver Hammer" jest hm... bezcenna. I obserwując go krzątającego się cały czas przy zespole robiło mi się smutno, gdy myślałem o tym, że ten ciepły, misiowaty, niezwykle pomocny we wszystkim człowiek za kilka lat zginie zastrzelony przez policjanta.    
Nie napisałem nic o Ringo. Jest cały czas uśmiechnięty i jego zachowanie w studiu jest takie jakiego można się było spodziewać. Nie bierze udziału w rozmowach trójki kolegów na temat granych przez nich utworów. Uważnie obserwuje, czekając kiedy może dołączyć się do nich grą na bębnach. Linda mówi, że czuje się bardzo zrelaksowana w jego obecności.    Dodam, że film jest wspaniale wyreżyserowany przez Jacksona, czego oczywiście po twórcy Trylogii Pierścienia można było się spodziewać. Na początku 1 odcinka mamy kilkuminutową sekwencję wprowadzającą do historii powstania i kariery The Beatles i wyjaśnienia genezy pojawienia się zespołu w studiach Twickenham. Film będą oglądać nie tylko osoby znające historię The Beatles więc taki początek filmu jest jak najbardziej na miejscu. Gdy na ekranie mamy sceny, kiedy John, Paul i Ringo grają w studiu po odejściu George'a (John wypowiada wtedy zdanie o wzięciu do zespołu Erica Claptona) w tle słyszymy piękne "Isn't It A Pity" Harrisona. To oczywiście reżyserska robota Jacksona. I to by było na tyle. Na gorąco po wczorajszym seansie. Czekają mnie jeszcze dwa seanse z kolejnym odcinkami "Get Back". Wiem, już czego się można spodziewać i to jeszcze bardziej zwiększa mój apetyt na ich poznanie, choć z pewnością będę oglądał je etapami. To znowu około 5 godzin muzyki. W tym 43 minutowy, cały(!) koncert na dachu.





 

 

 


 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz