W czasie wizyty w USA w 1964 Beatlesom zafundowano trochę wypoczynku w Miami, kilka dni 'private time'. Roboczego, bo mieli w czasie pobytu na słonecznej Florydzie wystąpić w drugim show Eda Sullivana, spotykać się ze znakomitościami, promować się (np. spotkanie z Cassiusem Clay'em). Pobyt w Miami był dla Beatlesów, pamiętajmy, z deszczowego jak cała Wielka Brytania Liverpoolu, jak skok do raju. Miami to sesje próbne w luksusowym hotelu (Deauville Hotel na Collins Avenue), 'pechowa' sesja basenowa dla magazynu "Life" (14 lutego), gdy było przeraźliwie zimno, kąpiel - pierwszy raz - w oceanie, fanki na plaży, słońce, słońce, słońce ...
Post zamieszczam też w katergoriach WYDARZENIA, zbioru zebrania w jednym miejscu foto-postów, dokumentujących ważne wydarzenia w historii zespołu. Prawie 10-dniowy pobyt zespołu na Florydzie (Miami) w dniach 13-21 lutego 1964 to oczywiście początek Brytyjskiej Inwazji, Amerykańskiej Beatlemanii, ale i po raz pierwszy delektowanie się przez zespół wygodą, komfortem, luksusem, które przyniosła im popularność w Stanach (dzięki temu świat był u ich stóp).
Post zamieszczam też w katergoriach WYDARZENIA, zbioru zebrania w jednym miejscu foto-postów, dokumentujących ważne wydarzenia w historii zespołu. Prawie 10-dniowy pobyt zespołu na Florydzie (Miami) w dniach 13-21 lutego 1964 to oczywiście początek Brytyjskiej Inwazji, Amerykańskiej Beatlemanii, ale i po raz pierwszy delektowanie się przez zespół wygodą, komfortem, luksusem, które przyniosła im popularność w Stanach (dzięki temu świat był u ich stóp).
RINGO: Nawet nie wiedzieliśmy, że może być tyle słońca. Bez przerwy, kiedy spojrzałeś w niebo, było słonecznie. Ale nie aż tak, żebyśmy zaczęli tęsknić za naszym deszczem z Liverpoolu czy Anglii...
RINGO:Tak,
to było najwspanialsze miejsce na świecie, w jakim byłem. Ludzie
pożyczali nam jachty, wszystko co chcieliśmy. Na Florydzie zdarzały się
nam dwie świetne rzeczy. po pierwsze, dwie bardzo miłe damy zabrały mnie
lincolnem continentalem do pierwszego kina samochodowego, jakie
widziałem. Po drugie, pewna rodzina pożyczyła mi łódź a nawet pozwoliła
mi ją poprowadzić. To była duża motorówka, którą pełnym gazem
wprowadziłem do portu, choć o prowadzeniu motorówek miałem mgliste
pojęcie.
PAUL:
Miami było rajem. Nigdy wcześniej nie byliśmy w miejscach, gdzie by
rosły palmy. Byliśmy tam prawdziwymi turystami. Mieliśmy aparaty Pentaxy
i porobiliśmy mnóstwo zdjęć. Wciąż mam ich mnóstwo, z policjantami z
pistoletami za pasami. Nigdy nie widzieliśmy policjantów z bronią, a
policjanci z Miami wyglądali naprawdę oszałamiająco. Wspaniale się
bawiliśmy.
JOHN: Wypożyczyliśmy kilka domów od milionerów.
GEORGE:
Podczas pierwszej podróży po Ameryce nie wybiegałem myślami naprzód.
Nie zdawałem sobie sprawy ze zmiany jakości naszej sławy. Nie myślałem
zbytnio o przyszłości. Myślałem: "Cieszmy się co jest teraz i róbmy
swoje". Na początku to była zabawa. Początkowo bardzo się tym
cieszyliśmy, ale potem zrobiło się to uciążliwe. Pierwszy raz to było
"coś nowego". Wróciliśmy tego samego roku na trasę,a kolejną zrobiliśmy
rok później i wtedy mieliśmy dość. Nie mogliśmy się nigdzie ruszyć.
PAUL: Powiedzieliśmy Brianowi, że chcemy basenu i akurat jeden facet z wytwórni miał go. Patrząc teraz wstecz, to był malutki, skromny basen jak na warunki Miami. Nic wielkiego. Mieliśmy tam mieć dla siebie czas po południu, nikt nie miał nam przeszkadzać. Było świetnie. Zrobiono nam serię zdjęć ja pływaliśmy, dla magazynu 'Life'
BOB GOMEL (fotograf sesji basenowej):
Po dopasowaniu strojów, do basenu weszło czterech chudych, bladziutkich
człowieczków. Poprosiłem ich by się dobrze bawili. Ringo zaczął walczyć
z wodą, John zrobił kilka fajnych skoków do wody. Uchwyciłem jeden
fajny moment jak to zrobił. To zdjęcie wisi w mojej galerii.
_________
_______________
______________
_____
_______________
Przy okazji, także w amerykańskim słońcu: Brian Epstein i George Martin |
______________
The Beatles versus Cassius Clay (późniejszy Muhammad Ali) |
* * *
Ciekawostki z pobytu zespołu w Miami (dobre na 'konkursy o wiedzy o The Beatles').
W
czasie pobytu zespołu w Hotelu Deauville Paul i Ringo dzielili wspólny
pokój, John ze swoją żoną Cynthią, George niestety nie zamieszkał sam,
ale miał za współtowarzysza DJ-a z Nowego Jorku, Murray'a the K (czytaj w
A,B,C ...The Beatles), tylko na kilka dni. Gdy Murray wrócił do Nowego
Jorku do pokoju George'a Harrisona wprowadził się sierżant Buddy Dresner
z policji w Miami Beach, oddelegowany do obsługi (ochrony) zespołu.
Wszyscy mieszkali na 12-tym piętrze. Numery pokojów: Paul i Ringo w
1219, George - 1218, John trochę dalej od kolegów, w numerze
apartamencie oznaczonym numerem 1211/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz