Wrażenia świeżo po koncercie. Dopiero teraz, wtorek poświęciłem Krakowowi ( także spotkaniu z przyjaciółmi). Może z czasem odbiór koncertu będzie inny, refleksje mają to do siebie, że czas wywiera na nich swoje piętno, ale nie sądzę, bym różnił się w odbiorze koncertu za miesiąc, rok, tak jak podobnie odbieram dzisiaj wszystkie wcześniejsze koncerty, na których byłem (a było ich sporo).
Wrażenie nr 1. Nigdy nie miałem takiej 'wody' w uszach. Wciąż dudnią mi potężne dźwięki, które wchłaniałem przez 2,5 godziny w poniedziałkowy wieczór. Nieprawdopodobny dźwięk, choć nie jestem do końca przekonany, że był najczystszy. W wielu numerach ściana gitarowa zlewała się w jedno i odbierało się wielki wielki rockowy hałas. Na pewno udźwiękowienie koncertu Paula McCartney'a, także w hali, było lepsze. Wiem, inna muzyka, ale w ostrym numerze Beatlesa, 'Helter Skelter' (bodajże najmocniejszym rockowym numerze Wielkiej Czwórki),on sam z zespołem dali ogromnego czadu ale mimo to dźwięki był czysty, poszczególne gitary rozpoznawalne. Tu było trochę inaczej ale możliwe, że ta jedyna wada koncertu to wina Areny a nie nagłośnieniowców zespołu.Poza tym już tylko same plusy.
Wrażenie nr 1. Nigdy nie miałem takiej 'wody' w uszach. Wciąż dudnią mi potężne dźwięki, które wchłaniałem przez 2,5 godziny w poniedziałkowy wieczór. Nieprawdopodobny dźwięk, choć nie jestem do końca przekonany, że był najczystszy. W wielu numerach ściana gitarowa zlewała się w jedno i odbierało się wielki wielki rockowy hałas. Na pewno udźwiękowienie koncertu Paula McCartney'a, także w hali, było lepsze. Wiem, inna muzyka, ale w ostrym numerze Beatlesa, 'Helter Skelter' (bodajże najmocniejszym rockowym numerze Wielkiej Czwórki),on sam z zespołem dali ogromnego czadu ale mimo to dźwięki był czysty, poszczególne gitary rozpoznawalne. Tu było trochę inaczej ale możliwe, że ta jedyna wada koncertu to wina Areny a nie nagłośnieniowców zespołu.Poza tym już tylko same plusy.
Okazało się, że Dave występował już w Polsce 19 lat temu, co dokładnie opisał (wspominał Acid Drinkers jako zespół występujący z nimi, Sopot, no i ubogość swego repertuaru, ówcześnie mieli mieć ponoć tylko 12 pieprzonych (fuck.... - to dość często powtarzane słowo Dave'a tego wieczoru) piosenek. Oprócz niego w licznych konwersacjach brał udział przemiły bębniarz zespołu, Taylor. Jak się okazywało czasem na ekranie ulubieniec wielu panienek tańczących pod sceną. Co dalej? Zanim przejdę do materiału muzycznego, muszę podkreślić fantastyczną produkcję koncertu. Oświetlenie, materiał wizualny wyświetlany na głównym, podzielonym na 7 części panelu nad sceną plus na dwóch bocznych robił nieprawdopodobne wrażenie. To wielki wielki plus koncertu, absolutnie. Z najwyższej światowej półki. Znowu wspomnę koncert Paula ale tym razem wyżej stawiam całą otoczkę wizualną Foo Fighters wyżej nad tą na koncercie ex-Beatlesa.Materiał muzyczny. Wydaje mi się, że nie zabrakło mi żadnego wielkiego hitu, którego się spodziewałem. Materiał starszy plus ten oczywiście z najnowszego albumu przeplatały się ze sobą starannie dobrane, co przyznam się nie było trudne. Foo Fighters jak to w mocnej muzyce rockowej mają niewiele utworów wolnych. Nawet te, których początek wydaje się, że będzie to piękna ballada w stylu Metalliki przekształcają się szybko w ostre numery rockowe. Miła odmianą - oj, jeśli byliście tam, to wiecie jak miłą - był spokojniejszy numer "Skin And Bones" (szósty muzyk Jamie Raffe w tym numerze na akordeonie, wcześniej na klawiszach). Zespół zaśpiewał i nowego singla "Something From Nothing" i starsze, obowiązkowe u nich hity jak "All My Life", "Everlong", "Hero" (wspaniały udział publiczności, która znakomicie znała wszystkie teksty zespołu i włączała się, zgodnie zresztą z życzeniem lidera zespołu), dające trochę oddechu wolniejsze "Big Me".
Ale też dwa covery, fragment "You Really Got Me" Kinksów w części, w której Dave przedstawiał wszystkich członków zespołu i pozwolił zaśpiewać ten numer (szkoda, że tylko 1-ną zwrotkę swemu perkusiście). Dla wielu pewnie niespodzianką w czasie koncertu był numer Pink Floyd, otwierający album "The Wall" - "In The Flesh". Wszystkie piosenki wykonane w szaleńczym tempie, bez zwalniania. Dave żalił się, że żałuje, że tyle lat czekał z ponownym przyjazdem do naszego kraju i widząc reakcje fanów (flaga z czerwono-białych karteczek, papierowe rakiety lecące na scenę w czasie "Learn To Fly"), zapowiedział, że to będzie długi długi wieczór. Stąd może też wzmacniał się co chwila Margaritą z kubeczka po coli. Czekałem jak pewnie cały stadion na "Best Of You" i wiedziałem, że będzie to ostatni numer. I był, w pięknej, długiej wersji, z ogromnym udziałem publiczności. Zespół przeciągał go do końca i pozostawił na koniec nas bez bisów. Nikt specjalnie raczej nie żałował. To był koncert z rodzaju tych, po których jesteś już nasycony, usłyszałeś wszystko co chciałeś, długi, wyczerpujący energetycznie, satysfakcjonujący do końca. Bisy po ponad dwóch i pół godzinach nie były potrzebne.
Ale też dwa covery, fragment "You Really Got Me" Kinksów w części, w której Dave przedstawiał wszystkich członków zespołu i pozwolił zaśpiewać ten numer (szkoda, że tylko 1-ną zwrotkę swemu perkusiście). Dla wielu pewnie niespodzianką w czasie koncertu był numer Pink Floyd, otwierający album "The Wall" - "In The Flesh". Wszystkie piosenki wykonane w szaleńczym tempie, bez zwalniania. Dave żalił się, że żałuje, że tyle lat czekał z ponownym przyjazdem do naszego kraju i widząc reakcje fanów (flaga z czerwono-białych karteczek, papierowe rakiety lecące na scenę w czasie "Learn To Fly"), zapowiedział, że to będzie długi długi wieczór. Stąd może też wzmacniał się co chwila Margaritą z kubeczka po coli. Czekałem jak pewnie cały stadion na "Best Of You" i wiedziałem, że będzie to ostatni numer. I był, w pięknej, długiej wersji, z ogromnym udziałem publiczności. Zespół przeciągał go do końca i pozostawił na koniec nas bez bisów. Nikt specjalnie raczej nie żałował. To był koncert z rodzaju tych, po których jesteś już nasycony, usłyszałeś wszystko co chciałeś, długi, wyczerpujący energetycznie, satysfakcjonujący do końca. Bisy po ponad dwóch i pół godzinach nie były potrzebne.
Zespół. Wspaniały, absolutny profesjonalizm choć co ciekawe. Z całej szóstki (w zasadzie piątki, bo trudno by bębniarz biegał po scenie), najbardziej ruchliwą postacią na scenie był Dave Grohl, poruszający się na zbudowanym na jego życzenie tronie ("...nie chciałem żadnych pieprzonych foteli"), ruchomym prostopadle do sceny, w kierunku wybiegu w stronę publiczności. Dave miał złamaną nogę i dlatego 99% koncertu siedział, choć na koniec koncertu, w czasie podziękowania publiczności, wstał.
Pozostali muzycy, dwóch gitarzystów, basista i klawiszowiec stali na swoich miejscach jak przyspawani. Żaden z dwóch gitarzystów nie zmienił strony, a basista cały koncert dosłownie nie ruszył się z miejsca.To drugi mały prztyczek w kierunku zespołowi. Dzisiaj koncerty rockowe to muzyczny teatr i niestety wymaga się pewnej ruchliwości, "taneczności gitarowej" (jak to powiedział pewien znany muzyk, nie pamiętam teraz który) muzyków na scenie. Tutaj wydawało się, że jest to konieczne, skoro główny lider, wokalista i "maszyna" zespołu przykuta jest do fotelu. Stop. Tronu, nawet lekko wzorowanego z kolistym oparciem na tym ze znanego wszystkim serialu.
I na koniec jeszcze kilka słów o samym liderze zespołu. Magiczna, arcy-magiczna, przykuwająca maksymalną uwagę, soczewka skupiająca na sobie całą uwagę z całego zespołu. Aboslutny rockman z krwi i kości, przy tym oczywiście fantastyczny showman, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Znakomitym przecież showmanem jest Mick Jagger, ale Dave to przy okazji postać szalenie sympatyczna, ciepła, wesoła, dowcipna. Cudowny, wspaniały muzyk, człowiek. Jedyny znany mi tak naprawdę facet (znany z ... ekranu, zdjęć, oczywiście), któremu broda i wąsy dodały uroku. W Nirvanie bez tego, z długimi prostymi włosami i wielkimi bokobrodami nie podobał mi się. W poniedziałek zawładnął naszymi sercami na maxa. Jestem dumny, że widziałem ten wspaniały koncert. I mam nadzieję, że Dave nie będzie czekał znowu 16 lat by do nas wrócić, tym bardziej, że jak wspomniał w czasie koncertu, w wieku 66, nie jest pewne, że ich muzyka będzie mu tak świetnie wychodziła.
Robiłem zdjęcia, nagrywałem filmiki z koncertu ale wyszły słabej jakości. Pewnie lepszej jakości znajdziecie w sieci. Ale wstawiam jeden, niezłej jakości nagrany przez jakiegoś fana. Zobaczycie nam nim to wszystko o czym pisałem wcześniej. BEST OF YOU.
PS. Support, taki sobie, trochę nowoorleański jazz.
Jeśli byłeś, napisz o swoich wrażeniach.
_____________________________
byle, widzialem, generalnie zgadzam sie ze wszystkim w tekscie. L
OdpowiedzUsuńRacja kolego. Znakomity koncert, trochę chyba zbyt hałaśliwie, trudno rozpoznawalne instrumenty, monotonny lekko perkusista. Adam
OdpowiedzUsuń